Выбрать главу

Spojrzała na bok i zobaczyła utkwione w siebie oczy Wokulskiego. Ponieważ

miała do wyboru albo przypisać swoje triumfy „temu wiekowi”, albo

Wokulskiemu, więc... poczęła zastanawiać się nad Wokulskim.

Kto wie, czy nie był on mimowolnym twórcą uwielbień, które ją ze wszech

stron otaczały?...

488

Zaczęła przypominać sobie. Przede wszystkim ojciec pana Niwińskiego miał

kapitały w spółce, którą założył Wokulski, a która (o czym było wiadomo nawet

pannie Izabeli) przynosiła wielkie zyski. Następnie pan Malborg, który ukończył

jakąś szkołę techniczną (z czym się nie zdradzał), za pośrednictwem

Wokulskiego (co w najgłębszej zachował dyskrecji) starał się o posadę przy

kolei. I rzeczywiście, dostał taką, która posiadała jedną wielką zaletę, że nie

wymagała pracy, i jedną straszną wadę, że nie dawała trzech tysięcy rubli pensji.

Pan Malborg miał nawet o to żal do Wokulskiego; lecz ze względu na stosunki

ograniczał się na wymawianiu jego nazwiska z ironicznym półuśmiechem.

Pan Szastalski nie miał kapitałów w spółce ani posady przy kolei. Ale ponieważ

dwaj jego przyjaciele, panowie Niwiński i Malborg, mieli do Wokulskiego

pretensję, więc i on miał do Wokulskiego pretensję, którą formułował

wzdychając obok panny Izabeli i mówiąc:

- Są ludzie szczęśliwi, którzy...

O tym, jak wyglądają ci „którzy...”, panna Izabela nigdy nie mogła się

dowiedzieć. Tylko przy wyrazie „którzy” przychodził jej na myśl Wokulski.

Wtedy zaciskała drobne pięści i mówiła do siebie:

„Despota... tyran...”

Choć Wokulski nie zdradzał najmniejszej skłonności ani do tyranii, ani do

despotyzmu. Tylko przypatrywał się jej i myślał:

„Tyżeś to czy... nie ty?.. „

Czasami na widok młodszych i starszych elegantów otaczających pannę Izabelę,

której oczy błyszczały jak brylanty albo jako gwiazdy, po niebie jego

zachwytów przelatywał obłok i rzucał mu na duszę cień nieokreślonej

wątpliwości. Ale Wokulski na cienie zamykał oczy. Panna Izabela była jego

życiem, szczęściem, słońcem, którego nie mogły zaćmić jakieś przelotne

chmurki, może nawet zgoła urojone.

Niekiedy przychodził mu na myśl Geist, zdziczały mędrzec wśród wielkich

pomysłów, który wskazywał mu inny cel aniżeli miłość panny Łęckiej. Ale

wówczas starczyło Wokulskiemu jedno spojrzenie panny Izabeli, ażeby go

otrzeźwić z mrzonek.

„Co mi tam ludzkość! - mówił wzruszając ramionami. - Za całą ludzkość i za

całą przyszłość świata, za moją własną wieczność... nie oddam jednego jej

pocałunku...” I na myśl o tym pocałunku działo się z nim coś niezwykłego.

Wola w nim słabła, czuł, że traci przytomność, i ażeby odzyskać ją, musiał

znowu zobaczyć pannę Izabelę w towarzystwie elegantów. I dopiero wówczas,

gdy słyszał jej szczery śmiech i stanowcze zdania, kiedy widział jej ogniste

spojrzenia rzucane na panów: Niwińskiego, Malborga i Szastalskiego, przez

mgnienie oka zdawało mu się, że spada przed nim zasłona, poza którą widzi

jakiś inny świat i jakąś inną pannę Izabelę. Wtedy, nie wiadomo skąd, zapalała

się przed nim jego młodość pełna tytanicznych wysiłków. Widział swoją pracę

nad wydobyciem się z nędzy, słyszał świst pocisków, które kiedyś przelatywały

mu nad głową, a potem widział laboratorium Geista, gdzie rodziły się

489

niezmierne wypadki, i spoglądając na panów: Niwińskiego, Malborga i

Szastalskiego; myślał:

„Co ja tu robię?..: Skąd ja modlę się do jednego z nimi ołtarza?.:”

Chciał roześmiać się, ale znowu wpadał w moc obłędu. I znowu wydawało mu

się, że takie jak jego życie warto złożyć u nóg takiej jak panna Izabela kobiety.

Bądź jak bądź, pod wpływem nieostrożnego słówka pani z de Ginsów

Upadalskiej, w pannie Izabeli poczęła wytwarzać się zmiana na korzyść

Wokulskiego. Z uwagą przysłuchiwała się rozmowom panów odwiedzających

jej ojca i w rezultacie spostrzegła, że każdy z nich ma albo kapitalik, który chce

umieścić u Wokulskiego; „bodajby na piętnaście procent”, albo kuzyna,

któremu chce wyrobić posadę, albo pragnie poznać się z Wokulskim dla jakichś

innych celów. Co się zaś tycze dam, te albo również chciały kogoś protegować,

albo miały córki na wydaniu i nawet nie taiły się, że pragną odbić Wokulskiego

pannie Izabeli, albo, o ile nie były zbyt dojrzałymi, rade były uszczęśliwić go

same.

- Oto być żoną takiego człowieka! - mówiła z Fertalskich Wywrotnicka.

- Choćby nawet i nie żoną! - odparła z uśmiechem baronowa von Ples, której

mąż od pięciu lat był sparaliżowany.

„Tyran... despota...” - powtarzała panna Izabela czując, że lekceważony przez

nią kupiec zwraca ku sobie wiele spojrzeń, nadziei i zazdrości.

Pomimo resztek pogardy i wstrętu, jakie w niej jeszcze tlały, musiała przyznać,

że ten szorstki i ponury człowiek więcej znaczy i lepiej wygląda aniżeli

marszałek, baron Dalski, a nawet aniżeli panowie: Niwiński, Malborg i

Szastalski.

Najsilniej jednak wpłynął na postanowienia jej książę.

Książę, na którego prośbę Wokulski nie tylko w grudniu roku zeszłego nie

chciał ofiarować pani Krzeszowskiej dziesięciu tysięcy rubli, ale nawet w

styczniu i lutym roku bieżącego nie dał ani grosza na protegowanych przez

niego ubogich, książę na chwilę stracił serce do Wokulskiego. Wokulski zrobił

księciu przykry zawód. Książę sądził i wierzył, iż ma prawo tak sądzić, że

człowiek podobny Wokulskiemu, raz posiadłszy książęcą życzliwość, powinien

wyrzec się nie tylko swoich gustów i interesów, ale nawet majątku i osoby. Że

powinien lubić to, co lubi książę, nienawidzieć tego, co nienawidzi książę,

służyć tylko księcia celom i dogadzać tylko jego upodobaniom. Tymczasem ten

parweniusz (aczkolwiek niewątpliwie dobry szlachcic) nie tylko nie myślał być

książęcym sługą, ale nawet odważył się być samodzielnym człowiekiem; nieraz

sprzeczał się z księciem, a co gorsza, wręcz odmawiał jego żądaniom.

„Szorstki człowiek... interesowny... egoista!...” - myślał książę, ale coraz

mocniej dziwił się zuchwalstwu dorobkiewicza.

Traf zdarzył, że pan Łęcki, nie mogąc już ukryć zabiegów Wokulskiego o pannę

Izabelę, zapytał księcia o zdanie o Wokulskim i o radę.

Otóż książę, pomimo rozmaitych słabości, był z gruntu uczciwym człowiekiem.

W sądzie o ludziach nie polegał na własnym upodobaniu, ale zasięgał opinii.

490

Poprosił więc pana Łęckiego o parę tygodni zwłoki „dla uformowania sobie

zdania”, a ponieważ miał rozmaite stosunki i jakby własną policję,

podowiadywał się więc różnych rzeczy.

Naprzód tedy zauważył, że szlachta, lubo o Wokulskim odzywa się z przekąsem

jako o dorobkiewiczu i demokracie, w cichości jednak chełpi się nim:

Znać, że nasza krew, choć przystał do kupców!

Ile razy zaś chodziło o przeciwstawienie kogoś żydowskim bankierom,

najzakamienialsi szlachcice wysuwali naprzód Wokulskiego.

Kupcy, a nade wszystko fabrykanci, nienawidzili Wokulskiego, najcięższe

jednak zarzuty, jakie mu stawiali, były te: „To szlachcic... wielki pan...

polityk!...”, czego znowu książę w żaden sposób nie mógł mu brać za złe...

Najciekawszych jednak wiadomości dostarczyły księciu zakonnice. Był jakiś

furman w Warszawie i jego brat dróżnik na Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej,

którzy błogosławili Wokulskiego. Byli jacyś studenci, którzy głośno opowiadali,

że Wokulski daje im stypendia; byli rzemieślnicy, którzy zawdzięczali mu

warsztaty, byli kramarze, którym Wokulski pomógł do założenia sklepów.

Nie brakło nawet (o czym siostry mówiły z pobożną zgrozą i rumieniąc się), nie

brakło nawet kobiety upadłej, którą Wokulski wydobył z nędzy, oddał do