Выбрать главу

magdalenek i ostatecznie zrobił z niej uczciwą kobietę, o ile (mówiły siostry)

taka osoba może być uczciwą kobietą.

Relacje te nie tylko zdziwiły, ale wprost przestraszyły księcia. I naraz Wokulski

spotężniał w jego opinii. Był przecie człowiekiem, który ma swój własny

program, ba! nawet prowadzi politykę na własną rękę, i który ma wielkie

znaczenie wśród pospólstwa...

Toteż kiedy książę w oznaczonym terminie przyszedł do pana Łęckiego, nie

omieszkał jednocześnie zobaczyć się z panną Izabelą. W znaczący sposób

uścisnął ją i powiedział te zagadkowe słowa:

- Szanowna kuzynko, trzymasz w ręku niezwykłego ptaka... Trzymajże go i

pieść tak, ażeby wyrósł na pożytek nieszczęśliwemu krajowi...

Panna Izabela bardzo zarumieniła się; odgadła, że owym niezwykłym ptakiem

jest Wokulski.

„Tyran... despota!...” - pomyślała.

Pomimo to w stosunku Wokulskiego do panny Izabeli pierwsze lody były

przełamane. Już decydowała się wyjść za niego...

Pewnego dnia, kiedy pan Łęcki był trochę niezdrów, a panna Izabela czytała w

swoim gabinecie, dano jej znać, że w salonie czeka pani Wąsowska. Panna

Izabela natychmiast wybiegła tam i zastała, oprócz pani Wąsowskiej, kuzynka

Ochockiego, który był bardzo zachmurzony:

Obie przyjaciółki ucałowały się z demonstracyjną czułością, ale Ochocki, który

widział nie patrząc, spostrzegł, że albo jedna z nich, albo obie mają do siebie

jakąś pretensję, zresztą niewielką.

„Czyby o mnie?... - pomyślał. - Nie trzeba się zbytecznie angażować...”

491

- A, i kuzynek jest tutaj! - rzekła panna Izabela podając mu rękę - czegóż taki

smutny?

- Powinien być wesoły - wtrąciła pani Wąsowska - gdyż przez całą drogę, od

banku do was, umizgał się do mnie, i to z dobrym skutkiem. Na rogu Alei

pozwoliłam mu odpiąć dwa guziki u rękawiczki i pocałować się w rękę. Gdybyś

wiedziała, Belu, jak on nie umie całować...

- Tak?... - zawołał Ochocki rumieniąc się powyżej czoła .Dobrze! Od tej pory

nigdy nie pocałuję pani w rękę... Przysięgam...

- Jeszcze dziś przed wieczorem pocałujesz mnie pan w obie - odparła pani

Wąsowska.

- Czy mogę złożyć uszanowanie panu Łęckiemu? - spytał uroczyście Ochocki i

nie czekając na odpowiedź panny Izabeli wyszedł z salonu.

- Zawstydziłaś go - rzekła panna Izabela.

- To niech się nic umizga, kiedy nie umie. W podobnych wypadkach

niezręczność jest śmiertelnym grzechem. Czy nieprawda?

- Kiedyżeś przyjechała?

- Wczoraj rano - odpowiedziała pani Wąsowska. - Ale dwa razy musiałam być

w banku, w magazynie, zrobić porządki u siebie. Tymczasem asystuje mi

Ochocki, dopóki nie znajdę kogoś zabawniejszego. Jeżeli mi kogo odstąpisz... -

dodała z akcentem.

- Cóż znowu za pogłoski! - rzekła rumieniąc się panna Izabela.

- Które doszły aż: do mnie na wieś. Starski opowiadał mi, nie bez zazdrości, że

w tym roku, jak zawsze zresztą byłaś królową. Podobno Szastalski zupełnie

głowę stracił.

- I obaj jego równie nudni przyjaciele - wtrąciła panna Izabela z uśmiechem. -

Wszyscy trzej kochali się we mnie co wieczór, każdy oświadczał mi się w takich

godzinach, ażeby nie przeszkadzać innym, a później wszyscy trzej zwierzali się

przed sobą ze swoich cierpień. Ci panowie wszystko robią na spółkę.

- A ty co na to?

Panna Izabela wzruszyła ramionami.

- Ty mnie pytasz? - rzekła.

- Słyszałam również - mówiła pani Wąsowska - że Wokulski oświadczył się...

Panna Izabela zaczęła bawić się kokardą swej sukni.

- No, zaraz: oświadczył się!... Oświadcza mi się, ile razy mnie widzi: patrząc na

mnie, nie patrząc, mówiąc, nie mówiąc... jak zwykle oni.

- A ty?

- Tymczasem przeprowadzam mój program.

- Wolno wiedzieć, jaki?

- Owszem, nawet zależy mi, ażeby nie był tajemnicą. Naprzód, jeszcze u

prezesowej... Jakże ona się ma?

- Bardzo źle - odparła pani Wąsowska. - Starski już prawie nie opuszcza jej

pokoju, a rejent przyjeżdża co dzień, ale zdaje się na próżno... Więc co do

programu?...

492

- Jeszcze w Zasławku - ciągnęła panna Izabela - wspomniałam o pozbyciu się

tego sklepu (tu oblał ją rumieniec); który też ma być sprzedany najpóźniej w

czerwcu.

- Pysznie. Cóż dalej?

- Następnie mam kłopot z tą spółką handlową. On, rozumie się, rzuciłby ją

natychmiast, ale ja się zastanawiam. Przy spółce dochody wynoszą około

dziewięćdziesięciu tysięcy rubli, bez niej tylko trzydzieści tysięcy, więc

pojmujesz, że można wahać się.

- Widzę, że zaczynasz znać się na cyfrach.

Panna Izabela pogardliwie rzuciła ręką.

- Ach, już chyba nigdy nie poznam się z nimi. Ale on mi to wszystko tłomaczy,

trochę ojciec... i trochę ciotka.

- I mówisz z nim tak wprost?...

- No, nie... Ale ponieważ nam nie wolno pytać się o wiele rzeczy, więc musimy

tak prowadzić rozmowę, ażeby nam wszystko powiedziano. Czyżbyś tego nie

rozumiała?

- Owszem. I cóż dalej? - badała pani Wąsowska nie bez odcienia

niecierpliwości.

- Ostatni warunek dotyczył strony czysto moralnej. Dowiedziałam się, że nie ma

żadnej rodziny, co jest jego największą zaletą, i zastrzegłam sobie, że utrzymam

wszystkie moje dotychczasowe stosunki...

- A on zgodził się bez szemrania?

Panna Izabela trochę z góry spojrzała na przyjaciółkę.

- Wątpiłaś? - rzekła.

- Ani przez chwilę. Więc Starski, Szastalski...

- Ależ Starski, Szastalski, książę, Malborg... no wszyscy, wszyscy, których

podoba mi się wybrać dziś i na przyszłość, wszyscy muszą bywać w moim

domu. Czy może być inaczej?...

- Bardzo słusznie. I nie obawiasz się scen zazdrości?

Panna Izabela zaśmiała się.

- Ja i sceny!... Zazdrość i Wokulski... Cha! Cha! Cha!... Ależ nie ma na świecie

człowieka, który ośmieliłby się zrobić mi scenę, a tym bardziej on... Nie masz

pojęcia o jego uwielbieniu, poddaniu się... A jego bezgraniczna ufność, nawet

zrzeczenie się wszelkiej osobistości do prawdy rozbrajają mnie... I kto wie, czy

to jedno nie przywiąże mnie do niego.

Pani Wąsowska nieznacznie przygryzła usta.

- Będziecie bardzo szczęśliwi, a przynajmniej... ty - rzekła pohamowawszy

westchnienie. - Chociaż..:

- Widzisz jakieś: chociaż? - spytała panna Izabela z nieudanym zdziwieniem.

- Powiem ci coś - ciągnęła pani Wąsowska tonem niezwykłego u niej spokoju. -

Prezesowa bardzo lubi Wokulskiego, zdaje mi się, że go bardzo dobrze zna,

choć nie wiem skąd, i często rozmawiała ze mną o nim. I wiesz, co mi raz

powiedziała?...

493

- Ciekawam?... - odparła panna Izabela, coraz mocniej zdziwiona.

- Powiedziała mi: obawiam się, że Bela wcale nie rozumie Wokulskiego. zdaje

mi się, że z nim igra, a z nim igrać nie można. I jeszcze zdaje mi się, że oceni go

za późno...

-Tak powiedziała prezesowa? - rzekła chłodno panna Izabela.

- Tak! Zresztą powiem ci wszystko. Swoją rozmowę zakończyła słowami, które

dziwnie mnie poruszyły... „Wspomnisz sobie moje słowa, Kaziu, że tak będzie,

bo umierający widzą jaśniej...”

- Czy z prezesową aż tak źle?

- W każdym razie niedobrze - sucho zakończyła pani Wąsowska czując, że

rozmowa zaczyna się rwać.

Nastała chwila milczenia, którą szczęściem przerwało wejście Ochockiego. Pani

Wąsowska znowu bardzo serdecznie pożegnała pannę Izabelę i rzucając na

swego towarzysza ogniste spojrzenie rzekła:

- Więc teraz jedziemy do mnie na obiad.

Ochocki zrobił wielką minę, która miała oznaczać, że nie pojedzie z panią

Wąsowską. Nachmurzywszy się jednak jeszcze bardziej, wziął kapelusz i

wyszedł.

Gdy wsiedli do powozu, odwrócił się bokiem do pani Wąsowskiej i spoglądając