Выбрать главу

czytał nowe książki. A gdy i to nie pomagało, szedł do pani Stawskiej, u niej

spędzał cały wieczór i dziwna rzecz, w jej towarzystwie znajdował jeżeli nie

zupełny spokój, to przynajmniej ukojenie...

Rozmawiali o rzeczach najzwyklejszych. Najczęściej ona opowiadała mu o tym,

że w sklepie Milerowej interesa idą coraz lepiej, ponieważ ludzie dowiedzieli

się, że sklep ten w większej części należy do pana Wokulskiego. Potem mówiła,

że Helunia robi się coraz grzeczniejsza, a jeżeli jest kiedy niegrzeczną, wówczas

babcia straszy ją, że powie przed panem Wokulskim, i - dziecko zaraz się

uspakaja. Potem jeszcze napomykała o panu Rzeckim, który bywa tu niekiedy i

jest bardzo lubiany przez babcię, ponieważ opowiada jej mnóstwo szczegółów z

życia pana Wokulskiego. I że babcia równie lubi pana Wirskiego, który po

prostu zachwyca się panem Wokulskim.

Wokulski patrzył na nią zdziwiony. W pierwszych czasach zdawało mu się, że

słucha pochlebstw, i - uczuł przykrość. Lecz pani Stawska opowiadała to z tak

naiwną prostotą, że powoli zaczął odgadywać w niej najlepszą przyjaciółkę,

która jakkolwiek przecenia go, jednak mówi bez cienia obłudy.

Spostrzegł również, że pani Stawska nigdy nie zajmuje się sobą. Kiedy skończy

ze sklepem, myśli o Heluni, służy matce, troszczy się interesami służącej i

mnóstwa ludzi obcych, po największej części biedaków, którzy niczym

odwdzięczyć się jej nie mogli. Gdy zaś i tych kiedy zabrakło, wówczas zagląda

do klatki kanarka, ażeby mu zmienić wodę albo dosypać ziarna.

„Anielskie serce!...” - myślał Wokulski. Pewnego zaś wieczora rzekł do niej :

- Wie pani, co mi się zdaje, kiedy patrzę na panią?

Spojrzała na niego zalękniona.

- Zdaje mi się, że gdyby pani dotknęła człowieka ciężko poranionego, nie tylko

ból by go opuścił, ale chyba zagoiłyby mu się rany.

- Pan myśli, że jestem czarodziejką? - spytała bardzo zakłopotana.

- Nie, pani. Ja myślę, że tak jak pani wyglądały kobiety święte.

- Pan Wokulski ma rację - potwierdziła pani Misiewiczowa.

Pani Stawska zaczęła się śmiać.

497

- O, ja i święta!... - odparła. - Gdyby kto mógł zajrzeć w moje serce, dopiero

przekonałby się, jak dalece zasługuję na potępienie... Ach, ale teraz wszystko mi

jedno!... - zakończyła z desperacją w głosie.

Pani Misiewiczowa nieznacznie przeżegnała się. Wokulski nie zwrócił na to

uwagi.

Myślał o innej.

Swoich uczuć dla Wokulskiego pani Stawska nie umiałaby określić.

Z widzenia znała go od lat kilku, nawet wydawał jej się przystojnym

człowiekiem, ale nic ją nie obchodził. Potem Wokulski zniknął z Warszawy,

rozeszła się wieść, że pojechał do Bułgarii, a później, że zrobił wielki majątek.

Dużo mówiono o nim, i pani Stawka zaczęła się nim interesować jako

przedmiotem publicznej ciekawości. Gdy zaś jeden ze znajomych powiedział o

Wokulskim: „To człowiek diabelnie energiczny „, pani Stawskiej podobał się

frazes: „diabelnie energiczny”, i postanowiła lepiej przypatrzeć się

Wokulskiemu.

Z tą intencją nieraz zachodziła do sklepu. Parę razy wcale nie znalazła tam

Wokulskiego, raz widziała go, ale z boku, a raz zamieniła z nim parę słów i

wtedy zrobił na niej szczególne wrażenie. Uderzył ją kontrast pomiędzy

zdaniem: „diabelnie energiczny”, a jego zachowaniem się; wcale nie wyglądał

na diabelnego, był raczej spokojny i smutny. I jeszcze dostrzegła jedną rzecz:

oto - miał oczy wielkie i rozmarzone, takie rozmarzone...

„Piękny człowiek!” - pomyślała.

Pewnego dnia w lecie zetknęła się z nim w bramie domu, gdzie mieszkała.

Wokulski spojrzał na nią ciekawie, a ją ogarnął taki wstyd, że zarumieniła się

powyżej oczu. Była zła na siebie za ten wstyd i za ten rumieniec i długi czas

miała pretensję do Wokulskiego, że tak ciekawie na nią spojrzał.

Od tej pory nie mogła ukryć zakłopotania, ile razy wymawiano przy niej to

nazwisko; czuła jakiś żal, nie wiedziała jednak, czy do niego, czy do siebie? Ale

najprędzej do siebie, gdyż pani Stawska nigdy do nikogo nie .czuła żalu; a

wreszcie - cóż on temu winien, że ona jest taka zabawna i bez powodu wstydzi

się?...

Gdy Wokulski kupił dom, w którym mieszkała, i gdy Rzecki za jego wiedzą

zniżył im komorne, pani Stawska (lubo jej wszyscy tłomaczyli; że bogaty

właściciel nie tylko może, ale nawet ma obowiązek zniżać komorne) poczuła dla

Wokulskiego wdzięczność. Stopniowo wdzięczność zamieniła się w podziw,

gdy począł bywać u nich Rzecki i opowiadać mnóstwo szczegółów z życia

swojego Stacha.

- To nadzwyczajny człowiek! - mówiła jej nieraz pani Mîsiewiczowa.

Pani Stawska słuchała w milczeniu, lecz powoli doszła do przekonania, że

Wokulski jest najbardziej nadzwyczajnym człowiekiem, jaki istniał na ziemi.

Po powrocie Wokulskiego z Paryża stary subiekt częściej odwiedzał panią

Stawską i robił przed nią coraz poufniejsze zwierzenia. Mówił, rozumie się, pod

498

największym sekretem, że Wokulski jest zakochany w pannie Łęckiej i że on,

Rzecki, wcale tego nie pochwala.

W pani Stawskiej zaczęła budzić się niechęć do panny Łęckiej i współczucie dla

Wokulskiego.

Już wówczas przyszło jej na myśl, ale tylko na chwilę, że Wokulski musi być

bardzo nieszczęśliwy i że miałby wielką zasługę ten, kto by wydobył go z sideł

kokietki.

Później spadły na panią Stawską dwie duże klęski: proces o lalkę i utrata

zarobków. Wokulski nie tylko nie wyparł się znajomości z nią, co przecież mógł

zrobić, ale jeszcze uniewinnił ją w sądzie i ofiarował jej korzystne miejsce w

sklepie.

Wówczas pani Stawska wyznała przed samą sobą, że ten człowiek obchodzi ją i

że jest jej równie drogim jak Helunia i matka.

Odtąd zaczęło się dla niej dziwne życie. Ktokolwiek przyszedł do nich, mówił

jej wprost albo z ogródkami o WokuIskim. Pani Denowa, pani Kolerowa i pani

Radzińska tłomaczyły jej, że Wokulski jest najlepszą partią w Warszawie;

matka napomykała, że Ludwiczek już nie nie, a zresztą choćby żył, nie

zasługuje na jej pamięć. Nareszcie Rzecki a każdą bytnością opowiadał, że jego

Stach jest nieszczęśliwy, że trzeba go ocalić; a ocalić go może tylko ona.

- W jaki sposób?... - zapytała, sama niedobrze rozumiejąc, co mówi.

- Niech go pani pokocha, to znajdzie się sposób - odparł Rzecki.

Nie odpowiedziała nic, ale w duszy robiła sobie gorzkie wyrzuty, że nie potrafi

kochać Wokulskiego, choćby chciała. Już serce jej wyschło; zresztą ona sama

nie jest pewna, czy ma serce. Wprawdzie myślała wciąż o Wokulskim podczas

zajęć sklepowych czy w domu; czekała jego odwiedzin, a gdy nie przyszedł,

była rozdrażniona i smutna. Często śnił jej się, ale to przecie nie miłość; ona nie

jest zdolna do miłości. Jeżeli miałaby powiedzieć prawdę, to już nawet męża

przestała kochać. Zdawało jej się, że wspomnienie o nieobecnym jest jak

drzewo w jesieni, którego opadają liście całymi tumanami i zostaje tylko czarny

szkielet.

„Gdzie mnie tam do kochania! - myślała. - We mnie już namiętności wygasły.”

Rzecki tymczasem wciąż wykonywał swój chytry plan. z początku mówił jej, że

panna Łęcka zgubi Wokulskiego, potem, że tylko inna kobieta mogłaby go

otrzeźwić; potem wyznał, że Wokulski jest znacznie spokojniejszy w jej

towarzystwie, a nareszcie (ale o tym wspomniał w formie domysłu), że

Wokulski zaczyna ją kochać.

Pod wpływem tych zwierzeń pani Stawska szczuplała, mizerniała, nawet zaczęła

się trwożyć. Opanowała ją bowiem jedna myśclass="underline" co ona odpowie, jeżeli Wokulski

wyzna, że ją kocha?... Wprawdzie serce w niej już od dawna zamarło, ale czy

będzie miała odwagę odepchnąć i go przyznać, że ją nic nie obchodzi? Czy