mógł jej nie obchodzić człowiek taki jak on, nie dlatego, że mu coś
zawdzięczała, ale że był nieszczęśliwy i że ją kochał. „Która kobieta - myślała
499
sobie - potrafi nie ulitować się nad sercem tak głęboko zranionym, a tak cichym
w swojej boleści?”
Zatopiona w wewnętrznej walce, z której nie miała się nawet przed kim
zwierzyć, pani Stawska nie spostrzegła zmiany w postępowaniu pani Milerowej,
nie zauważyła jej uśmiechów i półsłówek.
- Jakże się miewa pan Wokulski ? - pytała jej nieraz kupcowa. - O, dziś jest pani
mizerniutka... Pan Wokulski nie powinien już pozwolić, ażeby pani tak
pracowała...
Pewnego dnia, było to jakoś w drugiej połowie marca, pani Stawska wróciwszy
do domu zastała matkę zapłakaną.
- Co to znaczy mamo ?... Co się stało ?... - spytała.
- Nic, nic, moje dziecko... Co ci mam życie zatruwać plotkami !...Boże
miłosierny, jacy ci ludzie niegodziwi.
- Pewnie mama odebrała anonim. Ja co parę dni odbieram anonimy, w których
nawet nazywają mnie kochanką Wokulskiego, no i cóż ?...Domyślam się, że to
sprawka pani Krzeszowskiej, i rzucam listy do pieca.
- Nic, nic, moje dziecko...Gdybyż to anonimy... Ale była dziś u mnie ta
poczciwa Denowa z Radzińską i ... Ale co ja ci mam życie zatruwać !.. One
mówią ( słychać to podobno w całym mieście ), że ty zamiast do sklepu
chodzisz do Wokulskiego...
Pierwszy raz w życiu w pani Stawskiej obudziła się lwica. Podniosła głowę,
oczy jej błysnęły i odpowiedziała twardym tonem :
- A gdyby tak było, więc i cóż ?...
- Bój się Boga, co mówisz ?... - jęknęła matka składając ręce.
- No, ale gdyby tak było ? - powtórzyła pani Stawska.
- A mąż ?
- Gdzież on jest ?... Zresztą niech mnie zabije...
- A córka ?... a Helunia ?... - wyszeptała staruszka.
- Nie mówmy o Heluni, tylko o mnie...
- Heleno... dziecko moje ... Ty przecież nie jesteś...
- Jego kochanką ?... Tak, nie jestem, bo on tego jeszcze nie zażądał. Co mnie
obchodzi pani Denowa czy Radzińska albo mąż, który mnie opuścił... Już nie
wiem, co się ze mną dzieje...To jedno czuję, że ten człowiek zabrał mi duszę.
- Bądźże przynajmniej rozsądna... Zresztą...
- Jestem nią, dopóki być mogę... Ale ja nie dbam o taki świat, który dwoje ludzi
skazuje na tortury za to tylko, że się kochają.
Nienawidzieć się wolno - dodała z gorzkim uśmiechem - kraść, zabijać...
wszystko, wszystko wolno, tylko nie wolno kochać... Ach, moja mamo, jeżeli ja
nie mam racji, więc dlaczegóż Jezus Chrystus nie mówił ludziom: bądźcie
rozsądni, tylko - kochajcie się?
Pani Misiewiczowa umilkła, przerażona wybuchem, którego nigdy nie
oczekiwała. Zdawało się, że niebo spada jej na głowę, kiedy z ust tej gołębicy
500
bryzgnęły zdania, jakich dotychczas nie słyszała, nie czytała, jakie jej samej nie
przeszły przez myśl, nawet kiedy była w tyfusie.
Na drugi dzień był u niej Rzecki; przyszedł z miną zakłopotaną, gdy mu
wszystko opowiedziała, wyszedł złamany.
Bo właśnie dziś w południe zdarzył mu się taki wypadek.
Do sklepu, do Szlangbauma, przyszedł kto?... Maruszewicz i rozmawiał z nim
blisko godzinę. Inni subiekci, od czasu gdy dowiedzieli się, że Szlangbaum
kupuje sklep, natychmiast wobec niego spokornieli. Ale pan Ignacy zhardział i
po odejściu Maruszewicza zaraz zapytał:
- Cóż pan masz za interesa z tym łotrem, panie Henryku?
Ale i Szlangbaum już zhardział, więc odpowiedział panu Rzeckiemu,
wysunąwszy pierwej dolną wargę:
- Maruszewicz chce dla barona pożyczyć pieniędzy, a dla siebie chciałby jakiejś
posady, bo już gadają na mieście, że Wokulski odstępuje mi swoją spółkę. Za to
obiecuje mi, że baron będzie odwiedzał mój dom z baronową...
- I pan przyjmiesz taką jędzę? - spytał Rzecki.
- Dlaczegóż by nie?:.. Baron będzie dla mnie, a baronowa dla mojej żony. W
duszy jestem demokratą, ale co pocznę, kiedy wobec głupich ludzi salon lepiej
wygląda z baronami i hrabiami aniżeli bez ich. Wiele robi się dla stosunków,
panie Rzecki.
- Winszuję.
- Ale, ale... - dodał Szlangbaum. - Mówił mi jeszcze Maruszewicz, iż po mieście
kursuje, że Stasiek wziął na utrzymanie tę... tę... Stawską... Czy to prawda, panie
Rzecki?...
Stary subiekt plunął mu pod nogi i wrócił do swego biurka.
Nad wieczorem zaszedł do pani Misiewiczowej, ażeby się z nią naradzić, i tu
dowiedział się z ust matki, że pani Stawska dlatego tylko nie jest kochanką
Wokulskiego, ponieważ on tego nie żądał...
Opuścił panią Misiewiczową strapiony.
„Niechby sobie była jego kochanką - mówił w duchu. - Ojej!... ile to dam bardzo
renomowanych są kochankami jeszcze jak lichych facetów... Ale to gorsze, że
Wokulski wcale o niej nie myśli. Tu jest awantura!... Ha, trzeba coś poradzić.”
Ale że sam już nie znajdował rady, więc poszedł do doktora Szumana.
ROZDZIAŁ CZTERNASTY:
W JAKI SPOSÓB ZACZYNAJĄ OTWIERAĆ SIĘ OCZY
Doktór siedział przy lampie z zieloną umbrelką i pilnie przeglądał stos
papierów.
- Cóż - spytał Rzecki - znowu doktór pracuje nad włosami?...
Phi! co za mnóstwo cyfr... Jak sklepowe rachunki.
- Bo też to są rachunki z waszego sklepu i waszej spółki - odparł Szuman.
501
- A pan skąd je masz?
- Mam tego dosyć. Szlangbaum namawia mnie, ażebym mu powierzył mój
kapitał. Ponieważ wolę mieć sześć tysięcy aniżeli cztery tysiące rocznie, więc
jestem gotów wysłuchać jego propozycji. Ale że nie lubię działać na ślepo, więc
zażądałem cyfr. No, i jak widzę, zrobimy interes.
Rzecki był zdumiony.
- Nigdy nie myślałem - rzekł - ażebyś pan zajmował się podobnymi kwestiami.
- Bom był głupi - odparł doktór wzruszając ramionami.- W moich oczach
Wokulski zrobił fortunę, Szlangbaum robi ją, a ja siedzę na paru groszach jak
kamień na miejscu. Kto nie idzie naprzód, cofa się.
- Ależ to nie pańska specjalność zbijanie pieniędzy!...
- Dlaczego nie moja? Nie każdy może być poetą albo bohaterem, ale każdy
potrzebuje pieniędzy - mówił Szuman. - Pieniądz jest spiżarnią
najszlachetniejszej siły w naturze, bo ludzkiej pracy. On jest sezamem, przed
którym otwierają się wszystkie drzwi, jest obrusem, na którym zawsze można
znaleźć obiad, jest lampą Aladyna, za której potarciem ma się wszystko, czego
się pragnie. Czarodziejskie ogrody, bogate pałace, piękne królewny, wierna
służba i gotowi do ofiar przyjaciele, wszystko to ma się za pieniądze...
Rzecki przygryzł wargi.
- Nie zawsze - rzekł - byłeś pan tego zdania.
- Tempora mutantur et nos mutamur in illis- spokojnie odpowiedział doktór. -
Dziesięć lat zmarnowałem na badaniu włosów, wydałem tysiąc rubli na druk
broszury o stu stronicach i... pies nie wspomniał ani o niej, ani o mnie. Sprobuję
dziesięć następnych lat poświęcić operacjom pieniężnym i jestem z góry pewny,
że mnie będą kochać i podziwiać. Bylem otworzył salon i kupił ekwipaż...
Chwilę milczeli nie spoglądając na siebie. Szuman był pochmurny, Rzecki
prawie zawstydzony.
- Chciałbym - odezwał się nareszcie - pogadać z panem o Stachu...
Doktór niecierpliwie odsunął od siebie papiery.
- Co ja mu pomogę - mruknął. - To nieuleczony marzyciel, który już nie
odzyska rozsądku. Fatalnie posuwa się do ruiny materialnej i moralnej, tak jak
wy wszyscy i cały wasz system.
- Jaki system?..
- Wasz, polski system...
- A co doktór postawisz na jego miejsce?
- Nasz, żydowski...
Rzecki aż podskoczył na krześle.
- Jeszcze miesiąc temu nazywałeś pan Żydów parchami?...