Ponieważ Molinari zaczął rozmawiać z panią Wywrotnicką, pani Wąsowska
zbliżyła się do panny Izabeli, wzięła ją pod rękę i zaczęły spacerować po
salonie.
- Pogodziłaś się jednak z tym impertynentem? - zapytała pani Wąsowska.
- Przeprosił mnie - odparła panna Izabela.
- Tak prędko? A czy choć obiecał poprawę?
- Moją będzie rzeczą, ażeby nie potrzebował się poprawiać.
- Był tu Wokulski - mówiła pani Wąsowska - i dosyć nagle wyszedł.
- Dawno?
- Kiedyście siedli do kolacji; stał nawet w tych drzwiach.
Panna Izabela zmarszczyła brwi.
- Moja Kaziu - rzekła - wiem, o co ci chodzi. Otóż oświadczam ci raz na
zawsze, że ani myślę wyrzekać się dla Wokulskiego moich sympatii i upodobań.
Małżeństwo nie jest więzieniem, a ja mniej niż kto inny nadaję się na więźnia.
- Masz słuszność. Czy jednakże dla kaprysu godzi się drażnić takie uczucia?
Panna Izabela zmieszała się.
- Więc cóż mam robić?
- To już od ciebie zależy. Jeszcze nie jesteś z nim związana...
- Ach, tak!... już pojmuję... - uśmiechnęła się panna Izabela.
Stojący pod oknem pan Malborg z panem Niwińskim przypatrywali się obu
damom przez binokle.
- Piękne kobiety! - westchnął pan Malborg. ,
- A każda w innym guście - dodał pan Niwiński.
- Którą byś wolał?
- Obie.
- A ja Izabelkę, a potem... Wąsowską.
- Jak one tulą się do siebie... jak się uśmiechają!... To wszystko, ażeby nas
podrażnić. Sprytne są te kobietki.
- A w gruncie mogą się nienawidzieć.
- No, przynajmniej nie w tej chwili - zakończył pan Niwiński.
Do spacerujących pań zbliżył się Ochocki.
- Czy i kuzynek należy do spisku przeciw mnie? - zapytała panna Izabela. ,
514
- Do spisku nigdy; mogę z panią być tylko w otwartej wojnie.
- Z panią? w otwartej wojnie?... Cóż to znaczy. Wojny prowadzą się w celu
zawarcia korzystnego pokoju!
- To nie mój system.
- Czy tak?... - rzekła panna Izabela z uśmiechem. - Więc załóżmy się, że
kuzynek złożysz broń; bo wojnę uważam już za rozpoczętą.
- Przegrasz ją, kuzynko, nawet w tych punktach, w których liczysz na
najzupełniejsze zwycięstwo - odpowiedział uroczyście Ochocki.
Panna Izabela sposępniała.
- Belu - szepnęła do niej przechodząca w tej chwili hrabina wyjeżdżamy.
- Cóż, Molinari obiecał?... - zapytała tym samym tonem panna Izabela.
- Wcale go nie prosiłam - odpowiedziała dumnie hrabina.
- Dlaczego, ciociu?...
- Zrobił niekorzystne wrażenie.
Gdyby doniesiono pannie Izabeli, że umarł Wokulski z powodu Molinariego,
wielki skrzypek nie straciłby nic w jej oczach. Ale wiadomość, że zrobił złe
wrażenie, dotknęła ją w niemiły sposób.
Pożegnała artystę chłodno, prawie wyniośle.
Pomimo znajomości trwającej ledwie kilka godzin Molinari żywo zainteresował
pannę Izabelę.
Kiedy późno wróciwszy do domu spojrzała na swego Apollina, zdawało jej się,
że marmurowy bożek ma coś z postawy i rysów skrzypka. Zarumieniła się
przypomniawszy sobie, że posąg bardzo często zmieniał fizjognomię; nawet
przez krótką chwilę był podobny do Wokulskiego. Uspokoiła się jednak uwagą,
że dzisiejsza zmiana jest ostatnią, że dotychczasowe jej upodobania polegały na
omyłkach i że Apollo, jeżeli mógł kogoś symbolizować, to tylko Molinariego
Nie mogła zasnąć, w sercu jej walczyły najsprzeczniejsze uczucia: gniew,
obawa, ciekawość i jakaś tkliwość. Czasem nawet budziło się zdumienie, kiedy
przypominała sobie zuchwałe czyny skrzypka. Przy pierwszych słowach
powiedział, że jest najpiękniejszą kobietą, jaką zna; idąc na kolację namiętnie
przytulał jej ramię i oświadczył, że ją kocha.
A przy kolacji, bez względu na obecność Szastalskiego i panny Rzeżuchowskiej,
tak natarczywie szukał pod stołem jej ręki, że... cóż miała zrobić?...
Podobnie gwałtownych uczuć nie spotkała jeszcze nigdy. On naprawdę musiał
ją pokochać od pierwszego wejrzenia, szalenie, na śmierć. Czy jej wreszcie nie
szepnął (co nawet zmusiło ją do opuszczenia stolika), że bez namysłu oddałby
życie za kilka dni spędzonych z nią razem.
„I na co on się narażał mówiąc coś podobnego” - pomyślała panna Izabela. Nie
przyszło jej do głowy, że co najwyżej narażał się na opuszczenie towarzystwa
przed końcem kolacji.
„Co za uczucie!... co za namiętność!...” - powtarzała w duchu.
Przez dwa dni panna Izabela nie wychodziła z domu i nikogo nie przyjmowała.
W trzecim dniu zdawało jej się, że Apollo, jakkolwiek wciąż podobny do
515
Molinariego, chwilami przypomina Starskiego. Tegoż dnia po południu przyjęła
panów Rydzewskiego i Pieczarkowskiego, którzy oświadczyli jej, że Molinari
opuszcza już Warszawę, że zraził do siebie całe towarzystwo, że jego album z
recenzjami jest blagą, ponieważ nie umieszczono w nim krytyk
nieprzychylnych. Dodali w końcu, że tak mierny skrzypek i pospolity człowiek
tylko w Warszawie mógł doznać podobnych owacyj.
Panna Izabela była oburzona i przypomniała panu Pieczarkowskiemu, że nie kto
inny, tylko on chwalił artystę. Pan Pieczarkowski zdziwił się i powołał się na
świadectwo obecnego pana Rydzewskiego i nieobecnego Szastalskiego, że
Molinari od pierwszej chwili nie budził w nim zaufania.
Przez następne dwa dni panna Izabela uważała wielkiego artystę jako ofiarę
zawiści. Powtarzała sobie, że tylko on jeden zasługuje na jej współczucie i że
nigdy o nim nie zapomni.
W tym czasie pan Szastalski przysłał jej bukiet fiołków, a panna Izabela nie bez
wyrzutów spostrzegła, że Apollo zaczyna być podobnym do Szastalskiego i że
Molinari szybko zaciera się w jej pamięci.
Prawie w tydzień po koncercie, kiedy bez światła siedziała w swoim pokoju,
przed oczyma jej stanęła dawno zapomniana wizja. Zdawało jej się, że w
towarzystwie ojca zjeżdża powozem z jakiejś góry w dolinę napełnioną
chmurami dymów i pary. Spomiędzy chmur wysunęła się olbrzymia ręka
trzymająca kartę, na którą pan Tomasz patrzył z niespokojną ciekawością. „Z
kim ojciec gra?...” - pomyślała. W tej chwili wionął wiatr i z tumanów ukazała
się twarz Wokulskiego, także w olbrzymich rozmiarach.
„Rok temu miałam toż samo widzenie - rzekła do siebie panna Izabela. - Co to
znaczy?...
I dopiero teraz przypomniała sobie, że Wokulski nie był u nich od tygodnia.
Po raucie u państwa Rzeżuchowskich Wokulski wrócił do siebie w niezwykłym
nastroju ducha. Atak szału minął go i ustąpił miejsca apatycznemu spokojowi.
Wokulski nie spał całą noc, ale stan ten nie wydawał mu się przykrym. Leżał
spokojnie, nie myślał o niczym i tylko ciekawie przysłuchiwał się bijącym
godzinom. Pierwsza... druga... trzecia...
Na drugi dzień wstał późno i do południa, pijąc herbatę, znowu przysłuchiwał
się biciu zegara. Jedynasta... dwunasta... pierwsza... Jakie to nudne!...
Chciał coś czytać, ale nie chciało mu się pójść do biblioteki po książkę ; więc
położył się na szezlongu i zaczął myśleć o teorii Darwina.
„Co to jest dobór naturalny? Jest to skutek walki o byt, w której giną istoty nie
posiadające pewnych uzdolnień, a zwyciężają więcej uzdolnione. Jaka jest
najważniejsza zdolność: czy pociąg płciowy? Nie, wstręt do śmierci. Istoty,
które nie miałyby wstrętu do śmierci, musiałyby wyginąć najpierwej. Gdyby
człowieka nie hamował wstręt do śmierci, ten najmędrszy zwierz nie dźwigałby
kajdan życia. W poezji staroindyjskiej są ślady, że istniała kiedyś ludzka rasa
mająca mniejszy wstręt do śmierci aniżeli my. No i rasa ta wyginęła, a jej
potomkowie są albo niewolnikami, albo ascetami.
516
A co to jest wstręt do śmierci? Naturalnie, instynkt polegający na złudzeniu. Są