mężczyznę w oczach kobiet. Zirytowałeś się pan Molinarim...
- Myli się pani. Tak dalece nie jestem zazdrosny, że wcale nie przeszkadzam
pannie Izabeli wybierać pomiędzy mną i panem Molinarim. Wiem przecie, że w
tym wypadku obaj mamy równe prawa.
- O panie, to już zbyt ostre! - zgromiła go pani Wąsowska. - Cóż to, więc biedna
kobieta, jeżeli raczy ją uwielbiać jeden z was, nie może rozmawiać z innymi?...
Nie spodziewałam się, ażeby taki człowiek jak pan w taki haremowy sposób
traktował kobietę. Zresztą o co panu chodzi?.. Gdyby nawet Bela kokietowała
519
Molinariego, to i cóż?... Trwało to jeden wieczór i skończyło się tak
wzgardliwym pożegnaniem go ze strony Beli, że aż przykro było patrzeć.
Zgnębienie opuściło Wokulskiego.
- Pani łaskawa, nie udawajmy, że się nie rozumiemy. Pani wie, że dla
mężczyzny kochającego kobieta jest świętością jak ołtarz. Słusznie czy
niesłusznie, ale tymczasem tak jest. Otóż jeżeli pierwszy lepszy awanturnik
zbliża się do tej świętości jak do krzesła i postępuje z nią jak z krzesłem, a ołtarz
prawie zachwyca się podobnym traktowaniem, wówczas... pojmuje pani?...
Zaczynamy przypuszczać, że ów ołtarz jest naprawdę tylko krzesłem. Jasno się
wytłumaczyłem?...
Pani Wąsowska rzuciła się na poduszkach powozu.
- O panie, aż nadto jasno!... Co byś pan jednak powiedział, gdyby kokieteria
Beli była tylko niewinnym odwetem, a raczej ostrzeżeniem?..
- Do kogo wystosowanym?
- Do pana; wszakże pan ciągle zajmujesz się panią Stawską?...
- Ja?... Kto to powiedział?...
- Przypuśćmy, że naoczni świadkowie: pani Krzeszowska, pan Maruszewicz...
Wokulski pochwycił się za głowę.
- I pani wierzy temu?
- Nie, ponieważ zapewnił mnie Ochocki, że tam nic nie ma; czy jednak Belę
uspokoił kto w podobny sposób i czy mogłaby na tym poprzestać, to już inna
sprawa:
Wokulski ujął ją za rękę. - Pani droga - szepnął - cofam wszystko, com
powiedział z powodu tego Molinariego... Przysięgam pani, że czczę pannę
Izabelę i że największym dla mnie nieszczęściem jest moje nierozważne słowo...
Teraz dopiero widzę, czego się dopuściłem, mówiąc to...
Był tak wzruszony, że pani Wąsowskiej żal go się zrobiło.
- No, no - rzekła - niech pan się uspokoi i nie przesadza... Pod słowem honoru
(choć kobiety podobno nie mają honoru) zapewniam pana, że to, o czym
mówiliśmy, zostanie między nami. Zresztą jestem pewna, że nawet Bela
przebaczyłaby panu jego wybuch. Była to niegodziwość, ale... zakochanym
wybacza się nie takie niegodziwości.
Wokulski ucałował jej obie ręce, które mu wydarła.
- Proszę się do mnie nie umizgać, bo dla zakochanej kobiety mężczyzna jest
ołtarzem... A teraz wysiadaj pan, idź, o tam, do Beli i...
- I co pani?
- I przyznaj, że umiem dotrzymywać obietnic.
Głos jej drgnął, ale Wokulski nie spostrzegł tego. Wyskoczył z karety i pobiegł
do kamienicy zajmowanej przez pana Łęckiego, gdzie właśnie stanęli.
Gdy Mikołaj otworzył mu drzwi, kazał zameldować się pannie Łęckiej. Była
sama i przyjęła go natychmiast, zarumieniona i zmieszana.
- Tak dawno nie był pan u nas - rzekła. - Czy pan był chory?...
520
- Gorzej, pani - odpowiedział nie siadając. - Ciężko obraziłem panią bez
powodu...
- Pan mnie?..
- Tak, pani, obraziłem panią podejrzeniami. Byłem - mówił stłumionym głosem
- byłem na koncercie u państwa Rzeżuchowskich... Wyszedłem nawet nie
pożegnawszy się z panią... Już nie chcę mówić dalej... Czuję tylko, że ma pani
prawo nie przyjmować mnie jako człowieka, który nie ocenił pani... śmiał
posądzać...
Panna Izabela głęboko spojrzała mu w oczy i wyciągając rękę rzekła:
- Przebaczam... niech pan siada.
- Niech pani nie spieszy się z przebaczeniem, bo ono może podnieść moje
nadzieje...
Zamyśliła się.
- Mój Boże, i cóż na to poradzę?... niechże już pan ma nadzieję, jeżeli tak o nią
chodzi...
- I to pani mówi, panno Izabelo?...
- Tak widać było przeznaczone - odpowiedziała z uśmiechem.
Namiętnie ucałował jej rękę, której mu nie broniła, potem odszedł do okna i coś
zdjął z szyi.
- Niech pani przyjmie to ode mnie - rzekł i podał jej złoty medalion z
łańcuszkiem.
Panna Izabela ciekawie zaczęła się przyglądać.
- Dziwny prezent, nieprawdaż - mówił Wokulski otwierając medalion. - Widzi
pani tę blaszkę lekką jak pajęczyna?... A jednak jest to klejnot, jakiego nie
posiada żaden skarbiec, nasienie wielkiego wynalazku, który może ludzkość
przemienić. Kto wie, czy z tej blaszki nie urodzą się okręty napowietrzne. Ale
mniejsza o nie... Oddając go pani, składam moją przyszłość...
- Więc to jest talizman?
- Prawie. Jest to rzecz, która mogła mnie wyciągnąć z kraju, a cały mój majątek
i resztę życia utopić w nowej pracy. Może byłaby ona stratą czasu, maniactwem,
ale w każdym razie myśl o niej była jedyną rywalką pani. Jedyną... - powtórzył z
naciskiem.
- Myślał pan opuścić nas?
- Nawet nie dawniej jak dziś rano. Dlatego oddaję pani ten amulet. Odtąd,
oprócz pani, już nie mam innego szczęścia na świecie; została mi pani albo
śmierć.
- Jeżeli tak, więc biorę pana do niewoli - rzekła panna Izabela i zawiesiła
medalion na szyi. A kiedy przyszło wsunąć go za stanik, spuściła oczy i
zarumieniła się.
„Otom podły - pomyślał Wokulski. - I, ja taką kobietę podejrzywałem... Ach,
nędznik...”
Kiedy wrócił do siebie i wpadł do sklepu, był tak rozpromieniony, że pan Ignacy
nieledwie przeraził się.
521
- Co tobie? - zapytał
- Powinszuj mi. Jestem narzeczonym panny Łeckiej.
Ale Rzecki, zamiast winszować, mocno pobladł.
- Miałem list od Mraczewskiego - rzekł po chwili. - Suzin, jak wiesz, jeszcze w
lutym wysłał go do Francji...
- Więc?... - przerwał Wokulski.
- Ano pisze mi teraz z Lyonu, że Ludwik Stawski żyje i mieszka w Algierze,
tylko pod nazwiskiem Ernesta Waltera. Podobno handluje winem. Przed rokiem
ktoś go widział.
- Sprawdzimy to - odpowiedział Wokulski i spokojnie zanotował w katalogu
adres.
Odtąd każde popołudnie spędzał u państwa Łęckich, a nawet raz na zawsze
został zaproszony na obiady.
W kilka dni przyszedł do niego Rzecki.
- Cóż, mój stary! - zawołał Wokulski. - Jakże tam z księciem Lulu?... Gniewasz
się jeszcze na Szlangbauma, że śmiał sklep kupić?..
Stary subiekt pokręcił głową.
- Pani Stawska - rzekł - już nie jest u Milerowej... trochę chora... Mówi coś o
wyjeździe z Warszawy... Może byś tam wstąpił?..
- Prawda, trzeba by zajść - odparł pocierając czoło. - Mówiłeś z nią o sklepie?
- Owszem; pożyczyłem jej nawet tysiąc dwieście rubli.
- Z twoich biednych oszczędności?... Dlaczegóż nie ma pożyczyć ode mnie?...
Rzecki nic nie odpowiedział.
Przed drugą Wokulski pojechał do pani Stawskiej. Była bardzo mizerna; jej
słodkie oczy wydawały się jeszcze większe i jeszcze smutniejsze.
- Cóż to - spytał Wokulski - słyszałem, że pani chce opuścić Warszawę?
- Tak, panie... Może mąż powróci... - dodała stłumionym głosem.
- Mówił mi o tym Rzecki i pozwoli pani, że postaram się o sprawdzenie tej
wiadomości...
Pani Stawska zalała się łzami.
- Pan taki dobry dla nas - szepnęła. - Niechże pan będzie szczęśliwy...
O tej samej godzinie pani Wąsowska była z wizytą u panny Izabeli i
dowiedziała się od niej, że Wokulski został przyjęty.
- Nareszcie..: - rzekła pani Wąsowska. - Myślałam, że nigdy się nie zdecydujesz.
- Więc zrobiłam ci przyjemną niespodziankę - odpowiedziała panna Izabela. - W