Pewnego dnia, już w maju, wezwał go pan Łęcki.
- Wyobraź sobie - rzekł do Wokulskiego - musimy jechać do Krakowa.
Hortensja jest chora, chce widzieć Belę (zdaje się, że chodzi o zapis), no, a
zapewne rada by poznać ciebie... Możesz jechać z nami?...
- Każdej chwili - odparł Wokulski. - Kiedyż to?
- Powinni byśmy jechać dziś, ale zapewne zejdzie do jutra.
Wokulski obiecał być gotowym na jutro. Kiedy pożegnał pana Tomasza i
wstąpił do panny Izabeli, dowiedział się od niej, że jest w Warszawie Starski...
- Biedny chłopak! - mówiła śmiejąc się. - Dostał po prezesowej tylko dwa
tysiące rubli rocznie i dziesięć tysięcy ciepłą ręką, Radzę mu, ażeby ożenił się
bogato, ale on woli jechać do Wiednia, a stamtąd zapewne do Monte Carlo...
Mówiłam, ażeby jechał z nami. Będzie weselej, nieprawdaż?...
- Zapewne - odparł Wokulski - tym bardziej że weźmiemy osobny wagon.
- Więc do jutra!
Wokulski załatwił najpilniejsze interesa, na kolei zamówił wagon salonowy do
Krakowa, a około ósmej wieczór, wyekspediowawszy swoje rzeczy, był u
państwa Łęckich. Wypili herbatę we troje i przed dziesiątą udali się na kolej.
- Gdzież pan Starski? - zapytał Wokulski.
- Czy ja wiem? - odpowiedziała panna Izabela. - Może wcale nie pojedzie... to
taki lekkoduch!...
Już siedzieli w wagonie, ale Starskiego jeszcze nie było. Panna Izabela
przygryzała usta, co chwilę wyglądając oknem. Nareszcie po drugim dzwonku
Starski ukazał się na peronie.
- Tutaj, tutaj!... - zawołała panna Izabela. Ale ponieważ młody człowiek nie
dosłyszał jej, więc wybiegł Wokulski i wprowadził go do saloniku.
- Myślałam, że już pan nie przyjdzie - rzekła panna Izabela.
- Niewiele do tego brakowało - odparł Starski witając się z panem Tomaszem. -
Byłem u Krzeszowskiego i niech sobie kuzynka wyobrazi, od drugiej po
południu do dziewiątej graliśmy...
- I naturalnie przegrał pan?...
- Rozumie się... Szczęście ucieka od takich jak ja... - dodał spoglądając na nią.
Panna Izabela lekko się zarumieniła.
Pociąg ruszył. Starski usiadł po lewej stronie panny Izabeli i zaczął z nią
rozmawiać w połowie po polsku, w połowie po angielsku, coraz częściej
wpadając w angielszczyznę. Wokulski siedział na prawo od panny Izabeli, nie
534
chcąc jednak przeszkadzać w rozmowie wstał stamtąd i usiadł za panem
Tomaszem.
Pan Łęcki, trochę niezdrów, odział się w hawelok, w pled i jeszcze położył
kołdrę na nogach. Kazał pozamykać wszystkie okna w wagonie i przyćmić
latarnie, które go raziły. Obiecywał sobie, że zaśnie, nawet czuł, że go sen
morzy; tymczasem wdał się w rozmowę z Wokulskim i szeroko zaczął mu
opowiadać o siostrze Hortensji, która za młodu była do niego bardzo
przywiązana, o dworze Napoleona III, który z nim kilka razy rozmawiał, o
uprzejmości i miłostkach Wiktora Emanuela i o mnóstwie innych rzeczy.
Wokulski słuchał go uważnie do Pruszkowa. Za Pruszkowem zmęczony i
jednostajny głos pana Tomasza zaczął go męczyć. Za to coraz wyraźniej
wpadała mu w ucho rozmowa panny Izabeli ze Starskim, prowadzona po
angielsku. Usłyszał nawet kilka zdań, które go zainteresowały, i zadał sobie
pytanie: czy nie należałoby ostrzec ich, że on rozumie po angielsku?
Już chciał powstać z siedzenia, kiedy wypadkiem spojrzał w przeciwległą szybę
wagonu i zobaczył w niej jak w lustrze słabe odbicie panny Izabeli i Starskiego.
Siedzieli bardzo blisko siebie, oboje zarumienieni, choć rozmawiali tonem tak
lekkim, jakby chodziło o rzeczy obojętne.
Wokulski jednakże spostrzegł, że obojętny ton nie odpowiada treści rozmowy;
czuł nawet, że tym swobodnym tonem chcą kogoś w błąd wprowadzić. I w tej
chwili; pierwszy raz od czasu jak znał pannę Izabelę, przeleciały mu przez myśl
straszne wyrazy: „fałsz!... fałsz!...”
Przycisnął się do ławki wagonu, patrzył w szybę i - słuchał. Zdawało mu się, że
każde słowo Starskiego i panny Izabeli pada mu na twarz, na głowę, na piersi
jak krople ołowianego deszczu...
Już nie myślał ich ostrzegać, że rozumie, co mówią, tylko słuchał i słuchał...
Właśnie pociąg wyjechał z Radziwiłłowa, a pierwszy frazes, który zwrócił
uwagę Wokulskiego, był ten:
- Wszystko możesz mu zarzucić - mówiła panna Izabela po angielsku. - Nie jest
młody ani dystyngowany; jest zanadto sentymentalny i czasami nudny, ale
chciwy?... Już dosyć, kiedy nawet papo nazywa go zbyt hojnym...
- A sprawa z panem K?... - wtrącił Starski.
- O klacz wyścigową?... - Jak to zaraz znać, że wracasz z prowincji. Niedawno
był u nas baron i powiedział, że jeżeli kiedy, to w tej sprawie pan, o którym
mówimy, postąpił jak dżentelmen.
- Żaden dżentelmen nie uwolniłby fałszerza, gdyby nie miał z nim jakichś
zakulisowych interesów - odparł z uśmiechem Starski.
- A baron ile razy uwalniał go? - spytała panna Izabela.
- I akurat baron ma rozmaite grzeszki, o których wie pan M. Źle bronisz swoich
protegowanych, kuzynko - mówił drwiącym tonem Starski.
Wokulski przycisnął się do ławki wagonu, ażeby nie zerwać się i nie uderzyć
Starskiego. Ale pohamował się. „Każdy ma prawo sądzić innych - myślał. -
Zresztą zobaczymy, co będzie dalej!...”
535
Przez kilka chwil słyszał tylko turkot kół i zauważył, że wagon się chwieje.
„Nigdy nie czułem takiego chwiania się wagonu” - rzekł do siebie.
- I ten medalion - drwił Starski - jest całym prezentem przedślubnym?... Niezbyt
hojny narzeczony: kocha jak trubadur, ale...
- Zapewniam cię - przerwała panna Izabela - że oddałby mi cały majątek...
- Bierzże go, kuzynko, i mnie pożycz ze sto tysięcy... A cóż, znalazła się ta
cudowna blaszka?...
- Właśnie że nie, i jestem bardzo zmartwiona. Boże, gdyby on się kiedy
dowiedział...
- Czy o tym, że zgubiliśmy jego blaszkę, czy że szukaliśmy medalionu? -
szepnął Starski przytulając się do jej ramienia.
Wokulskiemu mgłą zaszły oczy.
„Tracę przytomność?...” - pomyślał chwytając za pas przy oknie. Zdawało mu
się, że wagon zaczyna skakać i lada moment nastąpi wykolejenie.
- Wiesz, że jesteś zuchwały!... - mówiła przyciszonym głosem panna Izabela.
- To właśnie stanowi moją siłę -- odparł Starski.
- Zlituj się... Ależ on może spojrzeć!... Znienawidzę cię...
- Będziesz szaleć za mną, bo nikt nie zdobyłby się na to... Kobiety lubią
demonów...
Panna Izabela przysunęła się do ojca. Wokulski patrzył w przeciwległą szybę i
słuchał.
- Oświadczam ci - mówiła zirytowana - że nie wejdziesz za próg naszego
domu... A gdybyś ośmielił się... powiem mu wszystko...
Starski roześmiał się.
- Nie wejdę, kuzynko, dopóki sama mnie nie wezwiesz; jestem zaś pewny, że
nastąpi to bardzo prędko. W tydzień znudzi cię ten ubóstwiający mąż i
zapragniesz weselszego towarzystwa. Przypomnisz sobie łobuza kuzynka, który
ani przez jedną chwilę w życiu nie był poważnym, zawsze dowcipnym, a
niekiedy bezczelnie śmiałym... I pożałujesz tego, który zawsze gotów do
uwielbiania cię, nigdy nie był zazdrosnym, umiał ustępować innym, szanował
twoje kaprysy...
- Wynagradzając sobie na innych drogach - wtrąciła panna Izabela.
- Właśnie!... Gdybym tak nie robił, nie miałabyś mi czego przebaczać i
mogłabyś lękać się wymówek z mojej strony...
Nie zmieniając pozycji objął ją prawą ręką, a lewą ściskał jej rączkę, ukrytą pod
płaszczykiem.
- Tak, kuzynko - mówił. - Takiej jak ty kobiecie nie wystarczy powszedni chleb
szacunku ani pierniczki uwielbień... Tobie niekiedy potrzeba szampana, ciebie
musi ktoś odurzyć choćby cynizmem.
- Cynikiem być łatwo...
- Ale nie każdy ośmieli się być nim. Zapytaj tego pana, czy on wpadłby kiedy na