Выбрать главу

jednym pragnieniem znajdował tysiące innych, uciekając przed jednym

cierpieniem wpadł w morze cierpień i tyle odczuł, tyle przemyślał, tyle

pochłonął sił bezświadomych, że w końcu obudził przeciw sobie całą naturę.

„Dosyć!... - poczęto wołać ze wszystkich stron. - Dosyć!... ustąp innym miejsca

w tym widowisku...”

„Dosyć!... dosyć!... już dosyć!... - wołały kamienie, drzewa, powietrze, ziemia i

niebo. - Ustąp innym!... niech i oni poznają ten nowy byt...”

Dosyć!... Więc znowu ma zostać niczym, i to w chwili, kiedy ów wyższy byt

jako ostatnią pamiątkę daje mu tylko rozpacz po tym, co stracił, i żal za tym,

czego nie dosięgnął!...

„Ach, gdyby już słońce weszło! - szepnął Wokulski. - Wracam do Warszawy...

zabiorę się do jakiejkolwiek roboty i skończę z tymi głupstwami, które mi

rozstrajają nerwy... Chce Starskiego? niech ma Starskiego!... Przegrałem na

niej? Dobrze !... Za to wygrałem na innych rzeczach... Wszystkiego nie można

posiadać...”

542

Od kilku chwil czuł na wąsach jakąś gęstą wilgoć.

„Krew?” - pomyślał. Otarł usta i przy świetle zapałki zobaczył

na chustce pianę.

„Wściekłem się czy co, u diabła?...”

Wtem z daleka zobaczył dwa światła, powoli zbliżające się w jego

stronę; za nimi majaczyła ciemna masa, za która ciągnął gęsty snop

iskier.

„Pociąg?...” - rzekł do siebie, i przywidziało mu się, że jest to ten

sam pociąg, którym jedzie panna Izabela. Znowu zobaczył salonik oświetlony

latarnią przysłoniętą niebieskim klamotem, a w kącie dostrzegł pannę Izabelę w

objęciach Starskiego..

„Tak kocham... tak kocham... - szepnął. - I nie mogę zapomnieć!...” W tej chwili

opanowało go cierpienie, na które w ludzkim języku już nie ma nazwiska.

Dręczyła go zmęczona myśl, zbolałe uczucie, zdruzgotana wola, całe istnienie...

I nagle uczuł już nie pragnienie, ale głód i żądzę śmierci.

Pociąg z wolna zbliżał się. Wokulski nie zdając sobie sprawy z tego, co robi,

upadł na szyny. Drżał, zęby mu szczękały, schwycił się oburącz podkładów,

miał usta pełne piasku... Na drogę padł blask latarń, szyny zaczęły cicho

dźwięczeć pod toczącą się lokomotywą...

„Boże, bądź miłościwy...” - szepnął i zamknął oczy.

Nagle uczuł ciepło i gwałtowne szarpnięcie, które strąciło go z szyn... Pociąg

przeleciał o kilka cali od głowy obryzgując go parą i gorącym popiołem. Na

chwilę stracił przytomność, a gdy ocknął się, zobaczył jakiegoś człowieka, który

siedział mu na piersiach i trzymał za ręce.

- Co wielmożny pan robi najlepszego?... - mówił człowiek.- Kto słyszał takie

rzeczy... Przecie Bóg...

Nie dokończył. Wokulski zepchnął go z siebie, pochwycił za kołnierz i jednym

szarpnięciem rzucił na ziemię.

- Czego chcesz ode mnie, ty podły!... - zawołał.

- Panie... wielmożny panie... ja przecie jestem Wysocki...

- Wysocki?... Wysocki?... - powtórzył Wokulski. - Kłamiesz, Wysocki jest w

Warszawie...

- Ale ja jego brat, dróżnik. Przecie mi wielmożny pan sam miejsce tu wyrobił

jeszcze w przeszłym roku, po Wielkanocy... I gdzieżbym ja mógł patrzeć na

takie nieszczęście pana?... Zresztą, panie, na kolei nie wolno włazić pod

maszynę...

Wokulski zamyślił się i puścił go.

„Wszystko zwraca się przeciw mnie, cokolwiek zrobiłem dobrego”- szepnął.

Był bardzo zmęczony, więc usiadł na ziemi, obok dzikiej gruszki, co w tym

miejscu rosła, nie większa od dziecka. W tym czasie wiał wiatr i poruszał

listkami drzewa wywołując szelesty, które nie wiadomo skąd przypomniały

Wokulskiemu dawne lata.

Gdzie moje szczęście!...” - pomyślał.

543

Uczuł ściskanie w piersiach, które stopniowo doszło do gardła. Chciał

odetchnąć, lecz nie mógł; myślał, że się dusi, i objął rękoma drzewko które

wciąż szeleściło.

„Umieram!...” - zawołał.

Zdawało mu się, że go krew zalewa, że mu pękają piersi, wił się z bólu i nagle

zaniósł się od płaczu.

„Boże miłosierny... Boże miłosierny!...” - powtarzał wśród łkań.

Dróżnik przypełznął do niego i ostrożnie wsunął mu rękę pod głowę.

- Płacz, wielmożny panie!... - mówił nachylając się nad nim.-Płacz, wielmożny

panie, i wzywaj boskiego imienia... Nie będziesz go wzywał nadaremnie... „Kto

się w opiekę poda Panu swemu, a całym sercem szczerze ufa jemu, śmiele rzec

może, mam obrońcę Boga, nie spadnie na mnie żadna straszna trwoga... Ciebie

on z sideł zdradzieckich wyzuje...” Co tam, wielmożny panie, dostatki, co

największe skarby!... Wszystko człowieka zawodzi, tylko jeden Bóg nie

zawiedzie...

Wokulski przytulił twarz do ziemi. Zdawało mu się, że z każdą łzą spada mu z

serca jakiś ból, jakiś zawód i rozpacz. Wykolejona myśl poczęła układać się do

równowagi. Już zdawał sobie sprawę z tego, co robił, i już zrozumiał, że w

chwili nieszczęścia, kiedy go wszystko zdradziło, jeszcze pozostała mu wierną

ziemia, prosty człowiek i Bóg...

Powoli uspokajał się, łkania coraz rzadziej rozdzierały mu piersi, uczuł niemoc

w całym ciele i twardo zasnął.

Świtało, kiedy się obudził; usiadł, przetarł oczy, zobaczył obok siebie

Wysockiego i wszystko sobie przypomniał.

- Długo spałem? - zapytał.

- Może kwadrans... może pół godziny - odparł dróżnik.

Wokulski wyjął pugilares, wydobył kilka sturublówek i podając je Wysockiemu

rzekł :

- Uważasz... Wczoraj byłem pijany... Nie mówże nic i nikomu, co się tu stało. A

oto masz... dla dzieci...

Dróżnik pocałował go w nogi.

- Myślałem - rzekł - że jaśnie pan stracił wszystko i dlatego...

- Masz rację! - odparł w zamyśleniu Wokulski - straciłem wszystko... oprócz

majątku. Nie zapomnę o tobie, chociaż... Wolałbym już nie żyć.

- Ja też zaraz mówiłem, że taki pan nie szukałby nieszczęścia, choćby stracił

wszystkie pieniądze. Zrobiła to złość ludzka... Ale i na nią przyjdzie koniec.

Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy, przekona się pan...

Wokulski podniósł się z ziemi i zaczął iść do stacji. Nagle zwrócił się do

Wysockiego.

- Jak będziesz w Warszawie - rzekł - wstąp do mnie... Ale ani słowa o tym, co

się tu stało...

- Tak mi Boże dopomóż, że nie powiem - odparł Wysocki i zdjął czapkę.

544

- A na drugi raz... - dodał Wokulski kładąc mu rękę na ramieniu - na drugi raz...

Gdybyś spotkał takiego człowieka... rozumiesz?... gdybyś spotkał, nie ratuj go...

Kiedy kto chce dobrowolnie stanąć ze swoją krzywdą przed boskim sądem, nie

zatrzymuj go...

Nie zatrzymuj!...

ROZDZIAŁ SIEDEMNASTY:

PAMIĘTNIK STAREGO SUBIEKTA

Sytuacja polityczna zarysowuje się coraz wyraźniej. Mamy już dwie koalicje. Z

jednej strony Rosja z Turcją, z drugiej Niemcy, Austria i Anglia. A jeżeli tak

jest, więc znaczy, że lada chwilę może wybuchnąć wojna, w której zostaną

rozstrzygnięte bardzo, ale to bardzo ważne sprawy.

Czy tylko będzie wojna? bo my zawsze lubimy się łudzić. Otóż będzie, tym

razem niezawodnie. Mówił mi Lisiecki, że ja co roku zapowiadałem wojnę i

nigdy się nie sprawdziło. Głupi on, uczciwszy uszy... Co innego było w tamtych

latach, a co innego dziś.

Czytam na przykład w gazetach, że Garibaldi agituje we Włoszech przeciw

Austrii. Dlaczegóż on agituje?... Bo spodziewa się wielkiej wojny. I nie na tym

koniec, gdyż w kilka dni później słyszę, że jenerał Türr na wszystkie świętości

zaklina Garibaldiego, ażeby nie robił kłopotu Włochom...

Co to znaczy?... To znaczy, przetłomaczone na ludzki język, że: „Wy, Włosi,