Выбрать главу

Zgodnie z wiedzą, którą posiadał, celem tego urządzenia było wytworzenie w reaktorach atomowych dodatkowej energii na wypadek ataku wroga.

Agee miał to wszystko na uwadze, studiując rozkład urządzeń kontrolnych. Nie kłopotał się zbytnio całą sytuacją, po pierwsze dlatego, że statki kosmiczne były na ogół twardymi sztukami, praktycznie niemożliwymi do zniszczenia od wewnątrz. Po drugie zaś Agee uważał, że udało mu się rozszyfrować główny schemat tablicy.

Do pomieszczenia pilota wsadził głowę Barnett, a zaintrygowany Victor dosłownie wchodził mu na plecy.

— Jesteś gotów? — spytał ten pierwszy.

Agee spojrzał na nich znad tablicy.

— Sądzę, że tak — odparł. Dotknął lekko jednego ze wskaźników. — To musi kontrolować śluzy powietrzne — oznajmił.

Odwrócił włącznik. Victor i Barnett, spoceni mimo chłodu panującego w pomieszczeniu, czekali na to, co się stanie.

Usłyszeli delikatny dźwięk przemieszczania się dobrze naoliwionego metalu. Śluzy zostały zamknięte.

Agee uśmiechnął się i dmuchnął na szczęście w opuszki swoich palców.

— Oto system kontroli atmosfery — powiedział, po czym przekręcił do oporu jeden z przełączników.

Z sufitu zaczął się sączyć żółty dym.

— Zanieczyszczenia w systemie — wymamrotał Agee, próbując wyregulować przełącznik. Victor zakasłał.

— Wyłącz to! — powiedział Barnett.

Dym wlewał się teraz do kabiny gęstymi strumieniami, niemal natychmiast wypełniając dwa niewielkie pomieszczenia.

— Wyłącz to! — wrzasnął kapitan.

— Nie widzę go! — odkrzyknął Agee. Rzucił się w stronę przełącznika, jednak chybił i uderzył dłonią guzik, który znajdował się pod nim. Generatory statku zaczęły natychmiast wściekle jęczeć. Po całej tablicy roztańczyły się błękitne iskierki, przeskakując nawet na ściany kabiny.

Agee chwiejnym krokiem cofnął się od tablicy, po czym zemdlał. Victor był już przy drzwiach ładowni i próbował rozbić je, waląc w nie pięściami. Barnett zakrył dłonią usta i popędził w stronę tablicy. Zaczął gmerać w poszukiwaniu przełącznika, czując jak cały statek obraca się wokół niego, przyprawiając go o mdłości i zawroty głowy.

Victor upadł na pokład, ostatkiem sił uderzając wciąż w drzwi ładowni.

Barnett na ślepo walił w tablicę rozdzielczą.

Nagle generatory wyłączyły się. Po chwili Barnett poczuł na twarzy chłodny powiew. Przetarł załzawione oczy i podniósł wzrok, by zobaczyć, co się stało.

Jakimś szczęśliwym trafem jedno z jego uderzeń w tablicę spowodowało zamknięcie otworów w suficie, odcinając dopływ żółtego gazu do kabiny. Również przypadkowo Barnett otworzył śluzy i wypełniający statek gaz zastąpiło chłodne, nocne powietrze planety. Wkrótce atmosfera statku nadawała się do oddychania.

Roztrzęsiony Victor z trudem podniósł się na nogi, jednak Agee nie poruszał się. Barnett zrobił wiekowemu pilotowi sztuczne oddychanie, klnąc po cichu w trakcie tej czynności.

W końcu źrenice Agee’ego poruszyły się, a jego klatka piersiowa zaczęła unosić się i opadać. Parę minut później zdołał już usiąść i, oszołomiony, potrząsnął głową.

— Co to mogło być? — zapytał Victor.

— Obawiam się — odrzekł Barnett — że nasz przyjaciel uważał to właśnie za nadającą się do oddychania atmosferę.

Agee potrząsnął głową z niedowierzaniem.

— To niemożliwe, kapitanie — powiedział. — Przecież tutaj, na planecie, która ma tlen w atmosferze, spacerował bez żadnego hełmu…

— Potrzeby żywych organizmów w dziedzinie oddychania są niezwykle zróżnicowane — zauważył Barnett. — Powiedzmy sobie wprost: fizyczna struktura naszego przyjaciela różni się znacznie od naszej.

— To raczej niedobrze — stwierdził Agee.

Trzej mężczyźni spojrzeli na siebie nawzajem. W ciszy, która nastąpiła, usłyszeli odległy, złowróżbny dźwięk.

— Co to było?! — wrzasnął Victor, wyszarpując blaster z kabury.

— Zamknij się! — krzyknął Barnett.

Wytężali słuch. Próbując zidentyfikować ten dźwięk, Barnett czuł, jak włosy na skórze tylnej części jego szyi stają mu dęba.

Dźwięk dobiegał z pewnej odległości. Był to jakby odgłos metalu uderzającego w jakiś niemetalowy przedmiot.

Wyjrzeli przez śluzę. W słabym już poblasku zachodzącego słońca dostrzegli, że główny właz „Siłacza I” jest otwarty.

Dźwięk docierał ze środka statku.

— To niemożliwe — odezwał się Agee. — Blastery zamrażające…

— …nie zabiły go — dokończył za niego Barnett.

— To źle — mruknął Agee. — To bardzo źle.

Victor wciąż miał w ręku swój blaster.

— Kapitanie, mógłbym wrócić tą samą drogą i…

Barnett potrząsnął głową przecząco.

— Nie dopuściłby cię do śluzy nawet na odległość trzech metrów. Nie, pozwólcie mi pomyśleć… Czy na pokładzie zostało coś, czego on mógłby użyć do zniszczenia statku? Na przykład reaktory?

— Zabrałem stamtąd pręty paliwowe, kapitanie — stwierdził Victor.

— To dobrze. A więc nie zostało nic…

— Kwas — przerwał Agee. — To silny środek. Ale nie sądzę, żeby za jego pomocą mógł narobić dużo bigosu.

— Nic nie zdziała — orzekł Barnett. — Jesteśmy w tym statku i pozostaniemy tutaj. Ale musimy zaraz wystartować.

Agee spojrzał z obawą na tablicę kontrolną. Jeszcze pół godziny temu wydawało mu się, że prawie rozumie, jak ona funkcjonuje. Teraz zaś jawiła mu się przebiegle skonstruowaną, śmiertelną pułapką, której niewidoczne przewody mają na celu sianie wokół zniszczenia.

Była to pułapka zastawiona nieświadomie. Jednak statek kosmiczny, oprócz tego, że przenosi swoich pasażerów w przestrzeni, musi zapewniać im warunki do życia. Urządzenia kontrolne były zatem przystosowane do odtwarzania warunków życiowych obcego i zaspokajania jego potrzeb.

To zaś mogło mieć dla nich fatalne skutki.

— Bardzo chciałbym wiedzieć, z jakiego rodzaju planety on przybył — westchnął żałośnie Agee. Gdyby znali naturalne otoczenie obcego, mogliby przewidzieć, co zrobi statek.

Tymczasem wszystko, co wiedzieli — to tylko fakt, iż oddychał trującym żółtym gazem.

— Poradzimy sobie — stwierdził Barnett, jednak bez większego przekonania. — Po prostu daj kopa silnikom i zostawmy wszystko swojemu biegowi.

Agee odwrócił się ku instrumentom kontrolnym.

Barnett dałby wiele za to, żeby wiedzieć, co zamierza zrobić teraz obcy. Patrzył na ledwo widoczny w półmroku kadłub swego statku i słuchał zagadkowego odgłosu metalu uderzającego o jakiś inny przedmiot.

Kalen był zaskoczony tym, że wciąż jeszcze żył. Wśród jego ludu krążyło jednak powiedzenie: „Albo Mabogianin zostaje zabity od razu, albo wcale”. A on, jak dotąd, nie został zabity.