Выбрать главу

Do pomieszczenia załogi wkroczył Victor, uginając się pod ciężarem pojemnika do przenoszenia ładunków.

— Barnett? — zawołał Agee.

— Już idzie — odpowiedział Victor.

Kapitan życzył sobie, żeby cały ekwipunek znajdował się w pobliżu nich, na wypadek gdyby musieli szybko coś z niego wydostać. Pomieszczenie dla załogi okazało się jednak zbyt małe i wykorzystali już prawie całą jego przestrzeń.

Rozglądając się wokół w poszukiwaniu choćby skrawka miejsca, by położyć pojemnik, Victor dostrzegł drzwiczki w jednej ze ścian. Nacisnął znajdujący się przy nich guzik i drzwiczki wsunęły się gładko w sufit, odsłaniając wnękę wielkości mniej więcej szafy na ubrania. Victor zdecydował, że będzie to idealne miejsce na przechowanie bagażu.

Ignorując pokruszone czerwone łupiny na podłodze, włożył pojemnik do środka.

Sufit malutkiego pokoiku zaczął się natychmiast opuszczać.

Victor wydał z siebie wrzask słyszalny na całym statku.

Podskoczył w górę… i rąbnął głową w strop pomieszczenia.

Ogłuszony, upadł twarzą na podłogę „szafy”.

Agee wybiegł z kabiny pilota; w tym samym momencie do kajuty dla załogi wpadł sprintem Barnettt. Schwycił Victora za nogi i spróbował wyciągnąć go z wnęki, ale jego podwładny okazał się zbyt ciężki, kapitan zaś nie mógł zaprzeć się odpowiednio na gładkiej metalowej podłodze.

Przejawiając rzadką przytomność umysłu, Agee błyskawicznie postawił na sztorc pojemnik we wnętrzu pokoiku. Sufit zatrzymał się na chwilę.

Barnett i Agee zaczęli wspólnie ciągnąć Victora; zdołali go wydostać w ostatnim momencie. Ciężki pojemnik pękł i dosłownie w tej samej chwili został zmiażdżony niczym kawałek drzewa balsa.

Sufit niewielkiego pomieszczenia, opuszczając się po dobrze naoliwionej prowadnicy, zgniótł pojemnik do grubości dziesięciu centymetrów. Potem jego przekładnie trzasnęły cicho i bez najmniejszego dźwięku powrócił na poprzednie miejsce.

Victor usiadł i zaczął trzeć guza na głowie.

— Kapitanie — zapytał płaczliwie — czy nie moglibyśmy wrócić do naszego własnego statku?

Agee również sceptycznie oceniał szansę ich przedsięwzięcia. Spojrzał na śmiertelnie niebezpieczny mały pokoik, znów przypominający szafkę, na podłodze której znajdowały się pokruszone czerwone skorupy.

— Wygląda na to, że statek rzeczywiście przynosi nieszczęście — powiedział ze zmartwieniem. — Może Victor ma rację…

— Chcecie go porzucić? — spytał Barnett.

Agee, zwijając się ze wstydu, skinął głową.

— Problem polega na tym — powiedział, nie patrząc na Barnetta — że nie mamy pojęcia, co nas tu za chwilę spotka.

To po prostu zbyt ryzykowne, kapitanie.

— Czy zdajecie sobie sprawę, z czego chcecie zrezygnować? — sprzeciwił się Barnett. — Sam kadłub tego statku wart jest fortunę. A czy przyjrzeliście się jego silnikom? Nic, co znamy na Ziemi, nie byłoby w stanie powstrzymać tego kosmolotu. Mógłby po prostu przebić się przez planetę i wydostać po jej drugiej stronie bez najmniejszego zadrapania na farbie kadłuba. A wy chcecie z niego zrezygnować!

— Nie będzie wiele wart, jeżeli nas zabije — zaoponował Agee.

Victor skinieniem głowy wyraził poparcie. Barnett przyglądał im się przez chwilę.

— Teraz posłuchajcie mnie uważnie — oznajmił. — Nie porzucimy tego statku. On nie przynosi pecha. Jest po prostu obcy i pełen nieznanych urządzeń. Wszystko, co musimy zrobić, to po prostu w miarę możliwości trzymać łapy z dala od nich, dopóki nie dotrzemy do kosmoportu. Zrozumiano?!

Agee chciał powiedzieć coś o szafkach, które zmieniają się w prasy hydrauliczne; nie stanowiło to zbyt dobrej prognozy na przyszłość. Jednak spojrzawszy na twarz Barnetta, zrezygnował.

— Czy oznaczyłeś już przełączniki na tablicy kontrolnej?

— Zostało mi jeszcze tylko kilka — odpowiedział Agee.

— Dobrze. Skończ i umówimy się, że będziemy dotykać tylko tych właśnie przełączników. Jeśli zostawimy resztę statku w spokoju, to i on zostawi nas w spokoju. Nic nam się nie stanie, jeśli tylko będziemy trzymać łapy z daleka od wszystkiego, czego nie znamy.

Barnett otarł pot z twarzy, oparł się o ścianę i rozpiął swoją kurtkę.

Ze ściany po obu jego bokach wyłoniły się natychmiast dwie metalowe obejmy, które uwięziły go na wysokości brzucha i talii.

Barnett patrzył na nie przez chwilę z zaskoczeniem, po czym, używając całej siły, rzucił się w przód. Jednak obejmy nie ustępowały. W ścianie rozległo się specyficzne trzeszczenie i wyłoniło się z niej cienkie druciane włókienko. Dotknęło szacująco kurtki Barnetta, po czym wycofało się do wnętrza.

Agee i Victor patrzyli bezradnie.

— Wyłączcie to — powiedział Barnett z napięciem.

Agee popędził do kabiny pilota. Victor wciąż gapił się na Barnetta. W tym momencie ze ściany wysunęło się metalowe ramię, zakończone błyszczącym, prawie dziesięciocentymetrowym ostrzem.

— Zatrzymajcie to! — wrzasnął Barnett.

Victor ocknął się. Podbiegł i spróbował wyrwać wysięgnik.

Ramię obróciło się o trzysta sześćdziesiąt stopni i Victor, zataczając się, wpadł na przeciwległą ścianę.

Nóż z chirurgiczną precyzją przeciął kurtkę Barnetta od pasa w górę, nie dotykając nawet koszuli, która była pod spodem. Potem wysięgnik zniknął z pola widzenia.

Agee tłukł teraz w przełączniki na tablicy kontrolnej; generatory statku jęczały, śluzy otwierały się i zamykały, stabilizatory wykrzywiały się we wszelkich możliwych położeniach, światła migotały. Jednak nie miało to najmniejszego wpływu na mechanizm, który więził Barnetta.

Cienki drucik ponownie wkroczył do akcji. Dotknął koszuli Barnetta i zatrzymał się na chwilę. Mechanizm w ścianie zaczął alarmująco świergotać. Drucik ponownie dotknął koszuli kapitana, tak jakby nie był pewien, co w tej sytuacji ma zrobić.

— Nie mogę tego wyłączyć! To musi być w pełni automatyczne! — wrzasnął Agee ze sterowni.

Drucik powrócił do ściany. W momencie gdy znikał, ponownie wyłoniło się z niej ostrze.

Mniej więcej w tej chwili Victor zdołał zlokalizować ciężki klucz maszynowy. Przemierzył pędem pomieszczenie, rozbujał klucz i uderzył, o mały włos nie trafiając Barnetta w głowę.

Na wysięgniku nie pojawiło się nawet najmniejsze wklęśnięcie. Ostrze spokojnie przecięło wzdłuż koszulę Barnetta, obnażając go do pasa.

Barnettowi nic się nie stało, ale w chwili gdy drucik po raz trzeci wyłonił się ze ściany, oczy wyszły mu niemal z orbit.

Victor zaczął nerwowo gryźć własną pięść i wycofał się o kilka kroków do tyłu. Agee zamknął oczy.

Drucik dotknął żywej, ciepłej skóry kapitana, zatrzeszczał aprobująco i wsunął się z powrotem w ścianę. Obejmy otworzyły się, Barnett opadł na kolana.

Przez chwilę panowała kompletna cisza. Nie było nic do powiedzenia w tej sytuacji. Barnett patrzył ponuro w przestrzeń. Victor zaczął nerwowo trzaskać stawami swoich dłoni, dopóki Agee nie dał mu kuksańca.

Wiekowy pilot usiłował rozgryźć problem, dlaczego urządzenie przecięło ubranie Barnetta, a potem zatrzymało się, gdy dotarło do żywego ciała. Czy był to sposób, w jaki obcy się rozbierał? Nie miało to żadnego sensu.

Ale szafka miażdżąca swą zawartość również nie miała sensu.

W pewnym stopniu Agee był zadowolony z tego, co się zdarzyło. Musiało to dać Barnettowi nauczkę. Teraz będą mogli wreszcie opuścić ten pechowy statek i pomyśleć nad sposobem odzyskania własnego kosmolotu.

— Dajcie mi koszulę — powiedział Barnett. Victor znalazł mu jakąś w pośpiechu. Barnett wciągnął ją na siebie uważając, by stać w odpowiedniej odległości od ścian.

— Ile czasu zabierze ci uruchomienie tego statku? — spytał Agee’ego odrobinę niezdecydowanym tonem.

— Co?!

— Słyszałeś pytanie.

— Na listość boską, czy nie masz już dosyć? — wykrztusił Agee.

— Nie. Za ile czasu będziemy mogli stąd wystartować?

— Mniej więcej za godzinę — wymamrotał Agee. Cóż innego mógł powiedzieć? Kapitan stanowczo przesadzał. Zmęczonym krokiem Agee powrócił do sterowni.

Barnett wciągnął sweter na koszulę, a potem ubrał się w kurtkę. W pomieszczeniu było chłodno i kapitan zaczął gwałtownie drżeć.