Выбрать главу

W pewnym stopniu Agee był zadowolony z tego, co się zdarzyło. Musiało to dać Barnettowi nauczkę. Teraz będą mogli wreszcie opuścić ten pechowy statek i pomyśleć nad sposobem odzyskania własnego kosmolotu.

— Dajcie mi koszulę — powiedział Barnett. Victor znalazł mu jakąś w pośpiechu. Barnett wciągnął ją na siebie uważając, by stać w odpowiedniej odległości od ścian.

— Ile czasu zabierze ci uruchomienie tego statku? — spytał Agee’ego odrobinę niezdecydowanym tonem.

— Co?!

— Słyszałeś pytanie.

— Na listość boską, czy nie masz już dosyć? — wykrztusił Agee.

— Nie. Za ile czasu będziemy mogli stąd wystartować?

— Mniej więcej za godzinę — wymamrotał Agee. Cóż innego mógł powiedzieć? Kapitan stanowczo przesadzał. Zmęczonym krokiem Agee powrócił do sterowni.

Barnett wciągnął sweter na koszulę, a potem ubrał się w kurtkę. W pomieszczeniu było chłodno i kapitan zaczął gwałtownie drżeć.

Kalen leżał bez ruchu na pokładzie statku obcych. Zrobił głupio, tracąc większość siły, jaka mu pozostała, na próby oderwania sztywniejącej zewnętrznej warstwy swej skóry. Stawała się ona stopniowo coraz twardsza, w miarę jak Kalen był coraz słabszy. Teraz wyglądało na to, że nie opłaca mu się nawet najmniejsze poruszenie. Lepiej było odpoczywać i czuć, jak płomień życia, buzujący we wnętrzu jego ciała, pali się coraz słabiej.

Wkrótce już śnił o poszarpanych turniach gór Mabogu i wielkim kosmoporcie Canthanope, gdzie międzygwiezdne statki kupieckie opadały powoli w dół ze swoimi dziwnymi ładunkami. Był tam o zmierzchu, obserwując jak ponad płaskimi dachami zachodzą dwa duże słońca jego ojczystej planety. Dlaczego jednak zachodziły na południu, oba razem, jedno niebieskie, a drugie żółte? W jaki sposób obydwa mogły zachodzić na południu? Było to przecież fizycznym niepodobieństwem… Być może jego ojciec mógłby mu to wytłumaczyć… Stawało się coraz ciemniej i musiał wracać do domu…

Otrząsnął się z podsuniętej przez wyobraźnię wizji i spojrzał w smętne światło rodzącego się poranka. Nie, tak nie umierają mabogijscy astronauci. Musi spróbować jeszcze raz.

Po pół godzinie powolnych, bolesnych poszukiwań, na rufie statku odnalazł zapieczętowane metalowe pudełko. Obcy najwyraźniej je przeoczyli. Odgiął pokrywę. W środku znajdowało się kilka butelek, starannie zakorkowanych i owiniętych miękkim materiałem, zabezpieczającym je przed wstrząsami. Kalen uniósł jedną z nich i przyjrzał się jej.

Widniał na niej duży, biały symbol. Nie było przyczyny, dla której Kalen miałby znać ten symbol, jednak dość słabo mu się on z czymś kojarzył. Poszukał w pamięci, usiłując to sobie uprzytomnić.

Po chwili, choć mgliście, coś mu zaświtało. Było to schematyczne przedstawienie czaszki humanoida. Do Unii Mabogijskiej należała jedna rasa humanoidalna i Kalen widział kiedyś w muzeum modele czaszek jej przedstawicieli.

Dlaczego jednak ktoś miałby umieszczać coś takiego na butelce?

Symbol czaszki oznaczał dla Kalena uczucie czci i szacunku. Twórcy tych butelek to właśnie musieli mieć na myśli.

Otworzył jedną i powąchał jej zawartość.

Zapach był interesujący. Przypominał mu nieco…

Roztwór do oczyszczania skóry!

Nie tracąc ani chwili, wylał na siebie całą zawartość.

Potem czekał, ledwo odważywszy się mieć nadzieję. Gdyby udało mu się przywrócić skórę do stanu używalności…

Tak, płyn znajdujący się w oznaczonej symbolem czaszki butelce był łagodnym oczyszczaczem! Miał również miły zapach.

Wylał kolejną butelkę na swą pancerną, zewnętrzną warstwę skóry i poczuł, jak ożywczy roztwór wsiąka w nią. Jego ciało, spragnione odżywienia, dopominało się chciwie o więcej. Kalen opróżnił jeszcze jedną.

Przez dłuższy czas po prostu leżał na plecach i pozwalał, by orzeźwiający fluid wsiąkał w jego ciało. Poczuł w sobie przypływ nowej energii i pojawiającą się wraz z nim wolę życia.

Wiedział już, że będzie żył!

Po kąpieli Kalen przyjrzał się urządzeniom kontrolnym statku w nadziei, że uda mu się doprowadzić tę starą kosmiczną łajbę do Mabogu. Natychmiast jednak pojawiły się trudności. Z jakiegoś powodu urządzenia kontrolne pilota nie były odseparowane w osobnym pomieszczeniu. Kalen zastanawiał się, dlaczego. Te dziwne istoty nie były w stanie przemienić całego swojego statku w komorę deceleracyjną.

Nie potrafiły tego zrobić! Nigdzie nie było zbiornika o odpowiedniej objętości, by mógł utrzymać stosowną ilość płynu.

Niemal wszystko, czego dowiedział się tu o obcych, było zdumiewające. Tę trudność Kalen mógł przezwyciężyć. Jednak gdy przyjrzał się silnikom, stwierdził, że kluczowe dla funkcjonowania atomowych stosów pręty paliwowe zostały z nich usunięte. Silniki nie nadawały się do użytku.

Pozostawała mu tylko jedna możliwość. Będzie musiał odzyskać swój statek.

Ale w jaki sposób?

Zaczął niespokojnie przemierzać pokład. Etyka mabogijska zabraniała zabijania istot inteligentnych, nie dopuszczając w tej kwestii najmniejszych wątpliwości. Pod żadnym pozorem — nawet po to, by uratować swoje własne życie — nie było wolno zabić. Była to mądra zasada i dobrze przysłużyła się Mabogianom na przestrzeni dziejów ich planety. Postępując w zgodzie z nią, przez trzy tysiące lat uniknęli wojny i doprowadzili swój lud do wysokiego stopnia rozwoju cywilizacyjnego. Byłoby niemożliwe, aby pozwolili, by w tę regułę wdarły się jakieś wyjątki. Jakiekolwiek wątpliwości w tej kwestii nadszarpnęłyby najświętszą z mabogijskich zasad.

On, Kalen, nie może być sprzeniewiercą.

Czy miał jednak po prostu biernie umrzeć?

Spojrzawszy w dół, skonstatował ze zdziwieniem, że kałuża roztworu oczyszczającego wyżarła dziurę w pokładzie. Jak marnie były zatem wykonane ich statki, skoro nawet łagodny roztwór oczyszczający mógł je zniszczyć! Oznaczało to, że również sami obcy muszą być bardzo słabi.

Jedna bomba tetnitowa byłaby w stanie ich wyeliminować.

Podszedł do iluminatora. Nie wyglądało na to, by pozostawili kogokolwiek na straży. Kalen przypuszczał, że obcy byli zbyt zajęci przygotowaniami do startu. Łatwo byłoby zatem przeczołgać się wśród trawy, dotrzeć do statku…

I nikt na Mabogu nie miałby nawet zielonego pojęcia, że coś takiego się stało.

Ku swemu zdziwieniu Kalen stwierdził, że bezwiednie pokonał już niemal połowę odległości pomiędzy statkami.

Dziwne było to, że jego ciało wykonywało jakieś czynności, umysł zaś nawet sobie tego nie uświadamiał.

Wyjął bombę i przeczołgał się kolejnych kilka metrów.

Zrobi to, bo jakież w końcu znaczenie dla historii Mabogu może mieć jedno jedyne zabójstwo?

— Czy przypadkiem nie jesteś już gotów? — spytał w południe Barnett poirytowanym tonem.

— Sądzę, że tak — odpowiedział Agee, patrząc na popstrzoną znaczkami tablicę kontrolną. — Tak jak można być gotowym w takiej sytuacji.

Barnett skinął głową.

— Victor i ja przywiązany się w pomieszczeniu załogi, a ty wystartuj z minimalnym możliwym przyspieszeniem.

Barnett wycofał się do kabiny. Agee zawiązał prowizoryczne pasy, które przygotował sobie wcześniej, i zaczął nerwowo zacierać ręce. O ile się orientował, główne przełączniki kontrolne zostały oznaczone. Wszystko powinno pójść dobrze; przynajmniej taką miał nadzieję.

Pamiętał jednak o szafce i nożu do rozbierania, i wiedział, że nikt nie jest w stanie przewidzieć, co zrobi za chwilę ten szalony statek.

— Jesteśmy gotowi! — zawołał Barnett z kabiny załogi.