Выбрать главу

Bistami, zaniepokojony czymś dla niego samego niedookreślonym, zastanawiał się nad tym wytłumaczeniem. Cywilizacje indyjskie przychodziły i odchodziły, przychodziły i odchodziły. Co prawda islam zdołał podbić Indie, lecz nawet za panowania Mogołów starożytne wierzenia Hindusów przetrwały, a sam islam zmieniał się na skutek ciągłego z nimi obcowania. Bistami zrozumiał to jeszcze lepiej, studiując swoją religię w czystej postaci w medresie. Sufizm był jednak czymś więcej niż tylko powrotem do źródła. Był krokiem naprzód lub (czy można tak powiedzieć?) wyjaśnieniem, a nawet ulepszeniem. Był wysiłkiem w celu obejścia ulemów. W każdym razie stanowił zmianę, której najwidoczniej nie sposób było uniknąć. Wszystko się zmieniało. Kiedyś w medresie sufi Junnaiyd powiedział tak: „Słowo Boże spadło na człowieka jak deszcz na ziemię, w wyniku czego powstało błoto, nie zaś czysta woda”. Po zimowej powodzi obraz ten był wyjątkowo wyraźny i niepokojący. Islam rozprzestrzeniał się po świecie jak lawina błotna, mieszanka Boga i człowieka. Ani trochę nie było to podobne do tego, co przydarzyło mu się w grobowcu Chishtiego lub podczas hadżdżu, kiedy miał wrażenie, że Kaba wiruje wokół niego. Jednak nawet pamięć o tych wydarzeniach przeobraziła się. Wszystko na świecie się zmieniało, łącznie z Mekką i Medyną, których populacja szybko rosła, wraz ze zbliżającym się hadżdżem.

Do miasta napływali pasterze ze swoimi trzodami i kupcy, sprzedający ubrania i sprzęt podróżniczy. Trwały naprawy popsutych sprzętów, przygotowywano skrypty religijne, pamiątki i inne rzeczy. Ostatniego miesiąca przed hadżdżem zaczęli pojawiać się pierwsi pielgrzymi, później zaczęły ściągać długie sznury wielbłądów. Bistami pamiętał z zeszłego roku pełne uczucia twarze podróżników. Rok ten w jego odczuciu minął niezwykle szybko, jednocześnie jego własny hadżdż zajmował już niejako głębsze otchłanie umysłu. Nie potrafił przywołać uczuć, malujących się na twarzach tegorocznych hadżich. Tym razem nie był już pielgrzymem, był mieszkańcem i ewidentnie odczuwał panujące wśród innych mieszkańców niezadowolenie. Ich spokojna wioska, będąca na co dzień jedną wielką medresą, nagle pęczniała i rozrastała się do absurdalnych rozmiarów, jak gdyby cała rodzina i wszyscy weseli krewni zwalali im się w jednej chwili na głowę. Nie był to najszczęśliwszy sposób myślenia o hadżdżu, więc z poczuciem winy Bistami oddawał się modłom, postowi i pomocy pielgrzymom, zwłaszcza tym wycieńczonym i chorym. Odprowadzał ich do khit, karawanserajów i gospód. Zatapiał się w pracy, aby jeszcze mocniej poczuć atmosferę hadżdżu. Niestety, codzienny widok ekstatycznych twarzy przypominał mu tylko, jak daleko był od ich stanu. Oblicza przybyłych jaśniały Bożą łaską. Teraz widział całkiem wyraźnie, jak ludzkie twarze odzwierciedlały dusze i były niczym okna na głębszy świat.

Miał zatem wielką nadzieję, że kiedy będzie się witał z hadżiami z dworu Akbara, przyjemność zagości i na jego twarzy. Akbar jednak nie przybył, podobnie jak nikt z jego najbliższej rodziny, a ci, którzy przybyli, nie cieszyli się ani z pobytu w Mekce, ani ze spotkania z Bista-mim. Wieści z dworu nie wróżyły nic dobrego. Akbar zaczął się krytycznie odnosić do swojego ulemy, przyjmował u siebie hinduskich radżów i z życzliwością wysłuchiwał ich uwag i niepokojów. Zaczął nawet otwarcie czcić słońce, kładąc się twarzą na ziemi przed świętym ogniem cztery razy dziennie, a do tego powstrzymywał się od jedzenia mięsa, picia alkoholu i stosunków płciowych — to wszystko były praktyki hinduskie. Ponadto każdej niedzieli udzielał inicjacji dwunastu oddanym mu emirom. Podczas takiej ceremonii każdy z neofitów składał głowę bezpośrednio na stopach Akbara. Był to najgłębszy pokłon, znany jako sijdah, akt podporządkowania się drugiemu człowiekowi — dla muzułmanów był świętokradztem. Co więcej, Akbar nie zdradzał chęci łożenia funduszy na kolejną pielgrzymkę, trzeba było go długo namawiać, aby w ogóle zechciał na ten temat rozmawiać. W końcu wysłał szejka Abdu-la Nabiego i Malauna Abdulla, co było tylko łagodniejszą formą ich wygnania, podobnie jak w ubiegłym roku stało się w przypadku Bistamiego. jednym słowem, wyglądało na to, że Akbar odchodził od wiary. Odchodził od islamu!

Nieco później Abdul Nabi powiedział Bistamiemu otwarcie, że wielu ludzi na dworze właśnie jego, Bistamiego, obwiniało za tę przemianę Akbara.

— Zrobił tak jedynie dla własnej wygody — zapewniał Bistamiego Abdul Nabi. — Zawsze bezpieczniej winić kogoś, kto jest daleko, czyż nie? Stało się tak, jak chcieli, wygnano cię do Mekki w celu nawrócenia. Naopowiadałeś im o świetle i światłości, więc cię odesłali, a teraz nagle Akbar kłania się słońcu jak jakiś zoroaster czy inny starożytny poganin.

— Nie mogę zatem wrócić — powiedział Bistami. Abdul Nabi potrząsnął głową.

— Obawiam się, że to nie wszystko. Jak mniemam, nawet tutaj nie jesteś bezpieczny. Jeśli zostaniesz, ulema może oskarżyć cię o herezję, a wtedy zjawi się tu po ciebie i postawi cię przed sądem w Fatepur Si-kri, może to też zrobić tutaj.

— Sugerujesz, że powinienem odejść? Abdul Nabi powoli skinął głową.

— Z pewnością jest wiele ciekawszych miejsc od Mekki. Taki kadi jak ty zawsze znajdzie dobrą pracę u muzułmańskiego władcy. Oczywiście nic złego ci się nie stanie w trakcie hadżdżu, lecz po jego zakończeniu…

Bistami pokłonił się i podziękował szejkowi za szczerość. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że i tak chciał odejść. Nie chciał dłużej zostawać w Mekce. Chciał wrócić do Akbara, do bezczasu panującego w grobowcu Chishtiego. Pragnął pozostać w tamtej przestrzeni na zawsze. Lecz jeśli było to niemożliwe, będzie musiał na nowo rozpocząć swą tarikę i włóczyć się w poszukiwaniu prawdziwego życia. Przypomniał sobie, co przytrafiło się Szamsowi, kiedy uczniowie Rumiego znudzili się jego zapatrzeniem w przyjaciela. Szams zniknął i nikt go więcej nie widział, niektórzy mówili, że przywiązano go do głazu i zrzucono do rzeki.

Ludzie w Fatepur Sikri mogli pomyśleć, że Akbar znalazł swojego Szamsa w osobie Bistamiego — co Bistamiemu wydawało się niedorzeczne. Co prawda, spędzali ze sobą dużo czasu, o wiele więcej, niż dałoby się uzasadnić, lecz nikt nie wiedział, co się między nimi działo i ile z tego było nauką, której Akbar udzielał swemu nauczycielowi. Nauczyciel zawsze musi uczyć się najwięcej, pomyślał Bistami, w przeciwnym razie nic ważnego nie odbywa się w trakcie spotkania z uczniem.

Reszta hadżdżu przebiegała w dziwny sposób. Tłumy wydawały się przeogromne, wręcz nieludzkie, i zawładnięte jakąś siłą, uśmiercające setki owiec dziennie jak zaraza, ulemowie zaś byli pasterzami, urządzającymi tę kanibalistyczną ucztę. Oczywiście nie wolno było tak mówić, jedynie powtarzać dobrze znane frazy, które już dawno wypaliły swoją własną ścieżkę w głąb duszy Bistamiego. O ten, który jest Tym! O ten, który jest Tym! Allah Litościwy! Allah Miłosierny! Czegóż miałbym się lękać? Bóg wszystko wprawia w ruch. Nie dziwił się niczemu, musiał kontynuować tarikę do momentu, gdy nie znajdzie czegoś więcej. Kiedy hadżdż dobiega końca, pora ruszać w drogę.

Najbardziej przyjaznymi uczonymi, jakich poznał, byli Maghrebczycy, którzy we wspaniały sposób okazywali suficką gościnność i gorliwą ciekawość świata. Owszem, mógłby zawrócić do Isfahanu, jednak coś w środku ciągnęło go na zachód. Teraz, kiedy został oczyszczony najczystszym światłem, nie potrzebował wracać do bogactw irańskich ogrodów. W Koranie słowo Raj oraz wszystkie słowa, których Mahomet używał do opisywaniu Raju, wywodziły się z języka perskiego, natomiast słowo Piekło, nawet w tych samych surach, pochodziło z hebrajskiego — języka pustyni. Był to znak. Bistami nie pragnął Raju. Pragnął czegoś, czego nie potrafił zdefiniować, jakiegoś bliżej niesprecyzowane-go wyzwania na poziomie ludzkim. Powiedzmy, że człowiek jest mieszanką materii i boskości, boska dusza żyje nieustannie. Musi zatem istnieć jakiś cel podróży przez te wszystkie dni, jakiś postęp ku górze, ku wyższym planom istnienia. Khalduniański model cyklicznie zmieniających się dynastii, następujących po sobie bez końca, od żywotnej młodości do nadętej starości, musi zostać odmieniony poprzez dopuszczenie do spraw międzyludzkich rozsądku. Wtedy cykliczność dynastii wyjdzie z koła i zmieni się we wznoszący, spiralny ruch, dzięki któremu następna młoda dynastia będzie rozpoczynać panowanie od wyższego poziomu niż poprzednim razem, kiedy nadchodziła jej kolej i kiedy też dawała z siebie wszystko. Tego właśnie pragnął nauczać, tego również sam pragnął się nauczyć. Na zachód więc, za słońcem, cel jest blisko, wtedy wszystko będzie dobrze.