Выбрать главу

6. Al-Andalus

Każde miejsce, do którego zaszedł, wydawało mu się nowym centrum świata. Kiedy był młody, Isfahan wydawał mu się stolicą wszystkich krajów, później był Gujarat, Agra i Fatepur Sikri, później Mekka i czarny kamień Abrahama, prawdziwe serce Ziemi. Teraz z kolei Kair wydał mu się największą z możliwych metropolii — niewiarygodnie starożytny, zakurzony i przeogromny. Zatłoczonymi ulicami przechadzali się mamelukowie z liczną świtą, potężni, w hełmach z piórami. Zarządzając Kairem, Egiptem i większością krajów Lewantu wykazywali się olbrzymią pewnością siebie. Zawsze kiedy Bistami dostrzegał ich na ulicy, szedł za nimi przez chwilę — ich przepych przypominał mu Akbara. Oni sami jednak byli całkowicie inni — z każdym pokoleniem powoływali jati na nowo do życia. Nie było chyba na świecie nic bardziej imperialnego. Potrafili sprawować kontrolę nad ludnością jeszcze sprawniej, niż robiły to dynastie, których oni nie tworzyli. Całkiem możliwe, że wszystko, co Khaldun powiedział o cykliczności dynastii, zostało unieważnione poprzez ten nowszy system zarządzania, który za jego czasów jeszcze nie istniał. Świat się zmieniał. Słowa największego ze znanych historyków mogą nie być ostateczne. Dni spędzone w starym Kairze były ekscytujące. Niestety maghrebskim uczonym spieszno było do rozpoczęcia długiej podróży do domu. Bistami pomógł więc przygotować karawanę, a kiedy byli gotowi, dołączył do nich w drodze na zachód, do Fezu.

Ten etap tariki prowadził go najpierw na północ, do Aleksandrii. Zostawili wielbłądy w karawanseraju i zeszli na dół, aby spojrzeć na legendarny port z szerokim, zakrzywionym pirsem, wcinającym się w sine wody Morza Śródziemnego. Przyglądając mu się, Bistami miał wrażenie, że kiedyś tu był. Odczekał chwilę, dziwne uczucie minęło, więc odwrócił się i poszedł z powrotem za resztą.

Kiedy karawana przecinała Pustynię Libijską, nocne rozmowy przy ognisku koncentrowały się wokół mameluków, Sulejmana Wspaniałego i niedawno zmarłego osmańskiego władcy. Wybrzeże, które właśnie okrążali, było jego najnowszą zdobyczą, lecz nie odczuwało się tego jakoś specjalnie, jedynie w większych miastach i w oazach, w sytuacji bezpośredniego kontaktu z osmańskimi urzędnikami, którym ludzie okazywali większy respekt. Oni jednak nie stwarzali kłopotów, nawet nie chcieli pobierać myta. Bistami zauważył, że świat sufich, poza wieloma innymi rzeczami, był ucieczką od ziemskiej władzy. W każdym regionie żyli sułtanowie, cesarzowie, Akbarowie i mamełukowie, wszyscy przyznawali się do islamu, a jednak byli bardzo ziemscy, władczy, kapryśni i niebezpieczni. Większość z nich znajdowała się obecnie w khal-uniańskim stanie dynastycznego rozkładu. Oprócz nich byli też sufio-wie. Bistami przyglądał się swoim uczonym towarzyszom zgromadzonym wokół wieczornego ogniska i rozważającym w skupieniu nad doktryną bądź wątpliwym isnadem do jakiegoś hadisu. W ten sposób dochodziło do dysput, prowadzonych z przesadną drobiazgowością, lecz bez śmiechu i kwiecistych tyrad. Tymczasem z uroczystą powagą nalewano do glazurowanych krzemionek gorącą, gęstą kawę, wszystkie oczy dokoła lśniły od blasku ognia i żaru dyskusji. Bistami pomyślał, że to właśnie są muzułmanie, którzy czynią islam dobrą wiarą, oto ludzie, którzy zawojowali świat, nie dobywając miecza. Cale armie wojowników nic by nie zdziałały bez Słowa. Ziemscy, lecz nie potężni, oddani, lecz nie pedantyczni (przynajmniej większość z nich), ludzie, których interesowała bezpośrednia relacja z Bogiem, niezakłócona interwencją ludzkiej władzy. Więź z Bogiem i braterstwo między ludźmi.

Pewnej nocy dyskusja zeszła na Al-Andalus. Bistami słuchał ze zdwojoną uwagą. — To musi być dziwne wrażenie, kiedy ponownie wkracza się na opustoszałe ziemie.

— Rybacy i romscy zbieracze różności już dawno sprowadzili się z powrotem na wybrzeże. Romowie i Ormianie przenieśli się w głąb lądu.

— Myślę, że istnieje duże ryzyko, iż zaraza powróci.

— Jak dotąd nikt nie zachorował.

— Khaldun mówi, że zaraza powstaje wskutek przeludnienia — zabrał głos Ibn Ezra, najbardziej wśród nich obeznany z piśmiennictwem Khal-duna. — W rozdziale o dynastiach, części czterdziestej dziewiątej, Muqad-dimah, pisze, że zarazy biorą się z nieczystego powietrza, które powstaje w wyniku przeludnienia, oraz rozkładu złej wilgoci, produkowanej przez ogromną liczbę ludzi skupionych w jednym miejscu. Najpierw atakowane są płuca, stamtąd choroba rozchodzi się na cały organizm. W pewnym miejscu autor czyni ironiczną uwagę, że zaraza to skutek wczesnych sukcesów odnoszonych przez dynastie. Dobre zarządzanie, uprzejmość, bezpieczeństwo, niskie opodatkowanie, to sprzyjało przyrostowi naturalnemu i w prostej linii prowadziło do wybuchu epidemii. Khaldun pisał tak: „Przeto nauka udowodniła nam, że niezbędne są puste przestrzenie między zamieszkiwanymi terenami oraz osobne miejsca do składowania odpadków. Umożliwia to właściwą cyrkulację powietrza, usuwa zanieczyszczenia i zgniliznę, powstałe w wyniku kontaktu z istotami żyjącymi, i sprowadza zdrowe powietrze”. Jeśli on ma rację, wtedy… no cóż, Firania długo stała pusta, można by się zatem spodziewać, że znów jest zdrowa i czysta. Według mnie, groźba wybuchu kolejnej epidemii już dawno została zażegnana, przynajmniej do momentu, gdy region znów się nie przeludni. Od tego jednak dzieli nas jeszcze sporo czasu.

— To był wyrok boski — powiedział jeden z uczonych. — Allah unicestwi) chrześcijan za to, że prześladowali muzułmanów i żydów.

— W czasie zarazy Al-Andalus była przecież krainą muzułmańską — zauważył Ibn Ezra. — Zarówno Grenada była muzułmańska, jak i całe południe półwyspu Iberyjskiego. Wszyscy ci ludzie zmarli, podobnie jak i muzułmanie na Bałkanach, tak przynajmniej mówi al-Gazzabi w swoim opracowaniu historii Greków. Najprawdopodobniej było to kwestią lokalizacji. Być może pomór padł na Firanię z powodu przeludnienia, jak mówi Khaldun, a może prawdziwą przyczyną były tamtejsze wilgotne doliny, w których gromadziło się zepsute powietrze. Nie sposób dociec.

— — Faktem pozostaje, że chrześcijanie wymarli. To lud, o którym mówiła Księga, prześladowcy islamu. To oni od wieków prowadzili z nami wojnę i wszystkich swoich muzułmańskich jeńców torturowali aż do ich śmierci. Allah w końcu położył im kres.

— No ale przecież ludność Al-Andalus również wymarła — powtórzył Ibn Ezra — a w Maghrebie czy w Etiopii, a nawet w Armenii nadal żyje wielu ocalałych chrześcijan. Liczne ich grupy mieszkają też w górach. — Potrząsnął głową. — Nie sądzę, abyśmy wiedzieli, co tak naprawdę się stało, wszystko jest w rękach Allaha, to on wydaje wyroki.