Выбрать главу

Przekopywanie się przez terabajty prywatnej korespondencji załogi stacji tranzytowej, nawet za pośrednictwem najdoskonalszych wyszukiwarek, również nie przyniosło rezultatów. Zatrudnieni na niej ludzie bardziej interesowali się losami odległych światów, z których pochodzili, niż najbliższym otoczeniem. Rzadko wspominali o niezbyt gościnnej Delcie, a co dopiero o najodleglejszych zakątkach systemu.

Gdy Nike spojrzał na zegar, było już dobrze po północy czasu pokładowego. Zasiedział się nad dokumentami. Oczy go piekły, powieki same mu się zamykały. Nie potrafił się skupić na treści kolejnych wyławianych przez system listów, notatek, raportów… Odłożył więc czytnik na stos innych urządzeń, zgasił światło i wyciągnął się wygodnie na koi. Zanim zasnął, ujrzał znów kamienną ścianę i wąski wykusz, a za nim niebo i smoki baraszkujące wśród chmur…

– Posuń się…

Nie zareagował. Nigdy nie reagował na pierwsze prowokacje Monicatherine.

– No, posuńże się…

Tym razem słowom towarzyszyło lekkie szturchnięcie. Posłusznie odwrócił się na bok. Usłyszał szmer pościeli, a po chwili poczuł delikatny dotyk jej palców, które przesuwały się po udzie, drażniąc każdy włos. Znajome ciepło rozlało się po nogach i plecach, tam gdzie ich ciała przylegały najściślej. Znajome ciepło, za którym tak tęsknił, i ten niepowtarzalny zapach rozgrzanej skóry…

Zerwał się, sięgając do kontaktu. Zaskoczona jego gwałtowną reakcją Annataly spadła z wąskiej koi mimo okalającej poręczy i wylądowała na podłodze. Nike usłyszał jej zduszony jęk.

– Co robisz, idioto?! – syknęła chwilę później, starając się równocześnie rozetrzeć stłuczony łokieć i zasłonić oczy przed ustawionym na maksimum oświetleniem kabiny. – Zgaś to cholerne światło!

Nie zareagował. Patrzył na nią z szeroko otwartymi ustami. Siedziała na środku podłogi całkiem naga, teraz dla odmiany ssąc skaleczony palec. W ostrym świetle subksenonowym widział ją wyraźnie. Mimo sześćdziesięciu paru lat standardowych udało jej się zachować dziewczęcą sylwetkę. Mocne wcięcie w pasie, szczupłe długie nogi, płaski brzuch i całkiem spory, ale wciąż jędrny biust. Wszystko, co atrakcyjnej kobiecie jest potrzebne, by przyciągnąć uwagę mężczyzny. Może tylko była nieco zbyt umięśniona – pod skórą nie miała tej warstewki tłuszczu, która sprawiała, że ciało Moni wydawało się takie…

– Napatrzyłeś się już, wierzgający Romeo? – zapytała szeptem, przestając na moment ssać stłuczony palec wskazujący.

– Co ty tu robisz? – odpowiedział pytaniem na pytanie.

– A jak sądzisz? – Roześmiała się najciszej, jak potrafiła. – Sprawdzam, czy nie warto zboczyć nieco z kursu…

– Nie ma szans. – Nike usiadł w kącie koi i podciągnął nogi. – Lepiej się ubieraj i znikaj, zanim stary zacznie cię szukać.

Nawigatorka wstała, ale nie sięgnęła po luźną koszulę, która jak zauważył Nike, leżała przy drzwiach.

– Nie masz ochoty dowiedzieć się, dlaczego Morriseyowi tak bardzo na mnie zależy? – zapytała i przeciągnęła się zmysłowo.

Za zmysłowo…

Z trudem oderwał od niej wzrok… zwłaszcza że w prześwicie między górną koją a poręczą widział teraz tylko tę część jej ciała, która najbardziej pobudza wyobraźnię mężczyzn.

– To, na co mam ochotę, niespecjalnie się liczy… – powiedział ostrożnie i oblizał wargi, czego na szczęście nie mogła zobaczyć.

– Nie przestraszyłeś się chyba Henricharda? – zapytała, pochylając się tak, by widzieć jego twarz.

On z kolei spoglądał na jej piersi kołyszące się teraz na wyciągnięcie ręki.

– Skądże znowu. To przecież dobrotliwy staruszek, co on może mi zrobić… – Nike zachichotał. – Dlaczego w takim razie sama szepczesz?

Wyraz rozbawienia zniknął z jej twarzy. Gdyby spojrzenie mogło zabijać…

– Drugiej szansy nie będziesz miał – syknęła, lecz nie ruszyła się nawet o milimetr.

Mógłby przysiąc, że jej równo przystrzyżone włosy łonowe są równie czarne jak te na głowie. Je także miał na wyciągnięcie ręki…

– Może to i lepiej… – powiedział. – Przyzwyczaiłem się do tego popieprzonego świata i nie zamierzam się z nim żegnać, zwłaszcza że od niedawna jestem całkiem bogaty.

Teraz zareagowała właściwie. Schyliła się po koszulę, włożyła ją, a potem sięgnęła po leżące obok koi majtki. Nike z rozbawieniem zauważył, że nie jest to regulaminowa bielizna floty.

– Nie rozumiem cię – powiedziała, zapinając dwa górne guziki koszuli. – Wolisz tę maszynkę? – Wskazała ruchem głowy kabinowy fantomator.

– Nie, prawdę mówiąc, wolę kobiety z krwi i kości – odparł z zagadkowym uśmiechem. Pewnie by się zdziwiła, gdyby wiedziała, jak wygląda fantom najczęściej implantowany do tego urządzenia. – W innych okolicznościach, w innym czasie, to pewnie ja byłbym twoim gościem…

– W innych okolicznościach? Liczysz na to, że twoja gołąbeczka na ciebie zaczeka? – Jak każda kobieta uderzała tak, żeby zabolało. Nie trafiła jednak. Totalne pudło.

– Nie, na to akurat nie liczę – odpowiedział ze wzruszeniem ramion. – Na pewno już nie budzi się sama. Kto by czekał na… śmieciarza.

– Dlaczego więc nie skorzystasz z szansy na prawdziwą przygodę? – Zabrzmiało to szczerze. Bo sutki mimo wszystko mogły jej stwardnieć od chłodu panującego w kabinie.

– Dlatego, że to bilet w jedną stronę – rzucił z rezygnacją. – Raz już sięgnąłem po owoc zakazany…

– I to cię czegoś nauczyło? – W tym pytaniu więcej było sarkazmu niż ciekawości.

– Owszem – odparł, pokazując jej głową wyjście.

Nie patrzył za nią, gdy wychodziła. Dopiero syk zasuwanych drzwi powiedział mu, że został sam. Siedział jeszcze przez moment w pozycji, w której dla lepszego efektu zastygł, po czym zdecydowanym ruchem zeskoczył na podłogę. Podszedł do drzwi i z wahaniem położył dłoń na panelu zamka.

Na korytarzu było znacznie jaśniej, musiał zmrużyć oczy. Ale i tak niemal od razu ją zobaczył. Stała podparta pod boki i uśmiechała się tryumfująco.

– Nasz pan i władca topi teraz swoje żale po utraconych skarbach w takich ilościach bimbru, że strach zapalić przy nim zapałkę… – szepnęła, podnosząc prawą dłoń tak, by widział koronkowe majtki, którymi obracała na palcu wskazującym.

– Annata… – zaczął.

– Mów mi Smiley.

Nie odpowiedział. Po prostu wciągnął ją bezceremonialnie do kabiny, zamykając usta pocałunkiem.

* * *

Nike otworzył oczy i przesunął ręką po odkrytym prześcieradle. Jego palce napotkały pustkę. Nie było żadnego wgniecenia na poduszce, żadnego ciepła bijącego od materiału. Wciągnął nosem powietrze, ale nie wyczuł najmniejszego śladu obcego zapachu. Kabina była sterylna, jak co dzień.

– Hmm… – mruknął, przerzucając nogi przez krawędź koi.

Pobieżna lustracja skromnego wnętrza także nie wskazywała na niedawną obecność Annataly.

Zeskoczył na podłogę i przeciągnął się. Szlag by to! Gdyby każdej nocy miał takie piękne sny… Ruszył w stronę części sanitarnej, przecierając zaspane oczy. Czas wracać do rzeczywistości. Do przeglądania kolejnych listów i raportów, terabajtów tekstów o niczym. Puścił wodę i przemył twarz, a następnie podniósł spojrzenie na lustro, by raz jeszcze zobaczyć szary pysk faceta, który dosłownie przepieprzył sobie… Uśmiechnął się nieoczekiwanie. Karminowy odcisk pełnych warg na samym środku wypolerowanej tafli krystalitu nie pozostawiał wątpliwości co do wydarzeń ostatniej nocy.

– A niech cię… – Roztarł odbicie ust Annataly mokrą ręką, a potem dla pewności poprawił kawałkiem papieru.