– Oto analiza składu atmosfery wewnątrz statku. – Iarrey podał kapitanowi czytnik.
– Na moje oko niewiele różni się od ziemskiej – powiedział Morrisey po chwili. – Analiza flory bakteryjnej?
– Niczego nie znaleźliśmy. – Tym razem sprawę zreferował Bourne. – Atmosfera jest sterylna jak wnętrze flaszki po bimbrze, ale mimo podobieństw w składzie chemicznym nie polecałbym rozszczelniania skafandrów nawet w krytycznej sytuacji.
– A kto tu mówi… – Morrisey przerwał i zamyślił się głęboko. – Dane, które zebraliście, wskazują jednoznacznie na to, że Obcy podobnie jak my oddychają tlenem. Możemy zatem założyć, iż mamy do czynienia z białkową formą życia.
– To wysoce prawdopodobne – przyznał Iarrey. – Sądząc po wielkości włazów, przycisków, uchwytów czy fotela w kapsule, byli wyżsi od nas i masywniej zbudowani. Mogli mieć nawet około trzech metrów wzrostu. Kształt siedziska, skoro już o tym mowa, też jest ciekawy…
Na ekranie pojawił się widok wnętrza kabiny. Fotel był bardzo długi, obły, wręcz opływowy, z dwoma podłużnymi zagłębieniami w górnej części oparcia.
– Jakieś sugestie?
– Niestety, nic konkretnego – odparł pierwszy oficer. – Za mało danych, żebym mógł powiedzieć coś ponad to, co już pan usłyszał, sir. Do tej pory nie ruszaliśmy się poza pałąk. Robot dotarł wprawdzie do śluzy prowadzącej do pnia wieży i otworzył przejście, by pobrać próbki powietrza, ale wycofałem go natychmiast. Z podjęciem dalszych działań czekaliśmy na pana, sir.
– Doskonale. – Morrisey wstał. – Panowie, myślę, że nadszedł czas na mały krok człowieka i wielki skok ludzkości. Annataly, ty zostaniesz tutaj. – Uciszył gestem rodzący się na jej ustach sprzeciw. – Ktoś rozsądny musi kontrolować sytuację na wypadek nieszczęścia.
– Nie znam się na tym tak dobrze jak Bourne – zaprotestowała, wskazując na aparaturę.
– Skarbie – rzekł kapitan, podchodząc do niej – to ty jesteś pilotem i to ty najlepiej z nas wszystkich potrafisz operować drążkiem… – Przerwał, usłyszawszy parsknięcie Iarreya, lecz nie odwrócił się w jego stronę. – Nie wciskaj mi kitu. Będziesz miała swoją szansę na zwiedzanie, jak tylko zabezpieczymy teren. Obiecuję.
JEDENAŚCIE
Weszli we czwórkę: Morrisey, Iarrey, Bourne i Nike. Otoczeni hordą robotów i sond poruszali się na pasach grawitacyjnych w głąb pałąka. Plan był prosty – mieli badać statek pomieszczenie po pomieszczeniu, ustawiając kolejne roboty w miejscach przedłużających zasięg komunikacji i blokując wszystkie drzwi w pozycji otwartej. Annataly, która pozostała na mostku Nomady, zajęła się koordynacją pracy sond i dostarczaniem wszelkich potrzebnych informacji.
Dzięki robotom dysponowali dokładną wirtualną mapą trzech kolejnych pomieszczeń przed sobą. To dawało wystarczający margines bezpieczeństwa. Morrisey był może napaleńcem, ale miał też świra na punkcie ostrożności. Wypadek, w którym stracił rękę, oduczył go szarżowania na ślepo.
Zeszli do dolnej części wieży, kontrolując wybiórczo po jednym statku na poziom. Nie znaleźli niczego, co pomogłoby im zrozumieć, jak wyglądały istoty, które zbudowały ten statek. Upewnili się tylko, że wszystkie fotele mają taką samą wielkość i kształt, zatem Obcy, jakkolwiek wyglądali, należeli do jednego gatunku.
– Skurwyklony – mruknął Morrisey, gdy wyszli z ostatniej kabiny. – Bezduszne skurwyklony.
Wnętrza pojazdów były sterylnie puste. W maszynach prowadzonych przez ludzi zawsze walało się mnóstwo przedmiotów przypominających im o rodzinach, o domu. Tutaj nie znaleźli niczego takiego. Jakby mieli przed sobą sprzęt, który dopiero co zszedł z linii produkcyjnej.
– Może Obcy nie czują potrzeby dekorowania wnętrz – powiedział Iarrey. – A może zabrali wszystko ze sobą, gdy opuszczali okręt…
– I tak ich pieprzę – rzucił kapitan, lecąc za robotami w kierunku ostatniej śluzy.
Za nią znajdowało się właściwe wnętrze statku.
Nike wyświetlił hologram następnego pomieszczenia. Było niezbyt duże, a wychodziły z niego dwa identyczne korytarze o elipsoidalnym przekroju. Ten po lewej kończył się kilkadziesiąt metrów dalej pancerną grodzią, ten po prawej zaś prowadził do czegoś, co można by od biedy uznać za pokład. Wszędzie na ścianach widać było fosforyzujące „grzyby”. Dzięki nim nie musieli zapalać reflektorów i oszczędzali energię skafandrów. Morrisey zastanawiał się dłuższą chwilę, po czym wskazał na prawy korytarz. Zgodnie z tym, co mówiła Annataly, zawsze szedł na łatwiznę. Pozostałym było to na rękę – im mniej ryzyka, tym większe szanse na spokojną emeryturę.
Minęli rozgałęzienie, ale kapitan zatrzymał się przed kolejnymi drzwiami.
– Annataly!
– Tak, szefie? – zapytała zdziwiona nagłym wezwaniem.
– Oddeleguj – szybko przeliczył towarzyszące im maszyny – pięć robotów i dwadzieścia sond do zbadania drugiego odgałęzienia. I melduj mi o wynikach na bieżąco.
– Zrozumiałam – potwierdziła nawigatorka i część maszyn jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ruszyła w kierunku korytarza znajdującego się teraz za ich plecami.
Kapitan kazał otworzyć przejście, dopiero gdy ostatnia z oddelegowanych maszyn zniknęła im z oczu. Membranowe drzwi zwinęły się chwilę po tym, jak wysięgnik robota dotknął ich powierzchni. Gdy zamknęły się za ostatnim członkiem załogi, Iarrey przejechał rękawicą po chropowatej powierzchni. Potem uderzył w nią dość mocno, ale usłyszeli tylko głuchy odgłos – jakby ktoś stukał metalem o kamień – po czym po sekundzie rozwarły się znów, jak gdyby były niematerialne.
– Niesamowite – mruknął Heraklesteban, ustawiając robota w takim miejscu, by membrana nie mogła się zamknąć.
– Obce – skwitował Morrisey, na którym takie cuda nie robiły większego wrażenia. Spoglądał w głąb skręcającego ostro korytarza. Kamery sond już dawno zeskanowały każdy jego zakątek. Nike ustawił mapnik z planem korytarza tak, by kapitan mógł przyjrzeć się opalizującym w półmroku kształtom. Z dotychczas zrobionych pomiarów wynikało, że biegnie on wokół kadłuba i w tej sekcji ma tylko jedne boczne drzwi: te, przez które weszli.
– Prawo, lewo? – zapytał Bourne.
Obie strony wyglądały tak samo.
– Prawo – odparł kapitan.
Poszli tam, gdzie im kazał. Pokonali jeszcze cztery sekcje, z których mogli się dostać do kolejnych doków. Na razie rejestrowali tylko ich obecność, zakładając, że wszystkie są identyczne, co potwierdziło się, gdy więcej sond wróciło ze zwiadu.
W piątej sekcji trafili wreszcie na boczną membranę, która ich zdaniem mogła prowadzić do centralnej części statku. Przeszkoda nie ustąpiła jednak, mimo że wysięgniki sondy dotykały jej wielokrotnie. Nie chcąc marnować czasu, Morrisey wysłał sondy mapujące do kolejnych sekcji kolistego korytarza, by sprawdzić, czy gdzieś dalej nie ma podobnych przejść. Mógł to zrobić, ponieważ Annataly podesłała mu pozostałe roboty – te, które dotąd bezskutecznie próbowały sforsować gródź znajdującą się na pierwszym rozwidleniu za hangarem.
Nie mając nic lepszego do roboty, usiedli pod pochyłą ścianą, by obserwować mapnik Nike’a i pojawiające się na hologramie kolejne elementy trójwymiarowej układanki. Sondy w niespełna kwadrans sprawdziły resztę kolistego korytarza zamkniętego na przeciwległym końcu grodzią, która wyglądała identycznie jak ta na rozwidleniu przy hangarze. Stało się więc jasne, że do wnętrza statku Obcych prowadzi tylko jedno wejście – to, pod którym bezczynnie czekali.
– Dupa – mruknął Iarrey, gdy hologram korytarza zamknął się na jego oczach.
– Dupa – potwierdził Bourne. – Na tym kończy się nasza przygoda na statku Obcych.
Nike wyciągnął rękę, żeby wyłączyć urządzenie, ale Morrisey chwycił go za nadgarstek.
– Panowie, naprawdę chcecie odpuścić w takiej chwili? – zapytał. – Siedzimy na korytarzu pierwszego statku Obcych, na jaki trafiła ludzkość, i za fiuta pana nie dowiemy się, co jest za tymi drzwiami?