– Pierwszego, o jakim wiemy – przerwał mu Iarrey – a to duża różnica.
– O czym ty mówisz? – zdziwił się kapitan.
– O tym, że nie mam pewności, czy to faktycznie pierwszy statek Obcych, na jaki trafiła ludzkość – odparł Iarrey.
– Nie bardzo rozumiem – obruszył się dowódca.
Bourne i Stachursky także wyglądali na zdezorientowanych.
– To, że my nic nie wiemy o odnalezieniu obcych jednostek, nie znaczy wcale, że nie doszło do kontaktów z innymi rasami. Kto z was zaręczy, że admiralicja nie ukrywa takich odkryć?
– Co ty pie… – zaczął Bourne, ale kapitan uciszył go gestem.
– Ma pan dowody, panie pierwszy? – zapytał.
– Pamiętacie, co się stało z Wagabundą? – odpowiedział pytaniem Iarrey.
Zamilkli. Nike patrzył na nich, nic nie rozumiejąc.
– Ja nie pamiętam – mruknął.
Morrisey przyłożył palec rękawicy do wizjera hełmu, jakby chciał nakazać kadetowi milczenie.
– Wagabunda – wyjaśnił Heraklesteban – był bliźniaczą jednostką Nomady. Lata temu badaliśmy Sektor Oscar. Oni sprzątali śmieci w Systemie O4a7, my w O4a6. Potem mieliśmy zająć się wspólnie O4a8. Linden, dowódca Wagabundy, skończył robotę szybciej. Zameldował, że leci przygotować grunt, a potem dostaliśmy meldunek, że ma dwa wyraźne odczyty i czeka na nas. Został nam do skolapsowania jeszcze jeden dołek. Tam naprawdę było gorąco w czasie wojny. Skończyliśmy czyszczenie dobę później i zaczynaliśmy właśnie przygotowania do skoku, gdy nadszedł rozkaz z admiralicji nakazujący natychmiastowy powrót do bazy. Na miejscu powiedziano nam, że Wagabunda wszedł na nieoznaczone pole minowe. Oczywiście O4a8 został zablokowany do czasu zbadania sytuacji. Dwa tygodnie później otrzymaliśmy nowe mapy i jak zawsze posprzątaliśmy bałagan. Ale mieliśmy już tylko jeden odczyt.
Morrisey pokiwał głową, Iarrey zacisnął dłonie w pięści.
– Jeden pieprzony odczyt, rozumiesz? – powtórzył Bourne. – Linden meldował o dwóch, a jeśli chodzi o takie sprawy, ten facet był dokładniejszy od mikrometru. Latałem z nim trzy sezony, więc wiem, co mówię.
– Może flota załatwiła drugi dołek we własnym zakresie – zasugerował Nike – przy okazji likwidowania pól minowych…
– Synku – Iarrey przyciągnął go tak, że niemal zetknęli się wizjerami hełmów – to nas wysyłają do takiej roboty, a zapewniam cię, że nikt z korpusu nie czyścił tamtego systemu. Znam każdego zawszonego szypra i każdy złom, który lata w służbie Federacji. Poza tym Linden nie wszedł na żadne pole minowe. Kontaktował się z nami już po zrobieniu namiarów, a wpaść na minę bez szansy na reakcję, owszem, można, ale tylko wychodząc z nadprzestrzeni. Tadam twierdził, że muszą zrobić dodatkowe pomiary, bo coś im nie pasuje. Do tej pory myślałem, że ten drugi dołek to była jakaś zmyłka, a Wagabunda trafił na swoją Cierpliwą Śmierć przy jakimś wraku.
– Skurwyklonia mać! – zaklął Morrisey. – Albo ponosi nas fantazja, albo rzeczywiście admiralicja stara się ukryć wszelkie kontakty z Obcymi. A to znaczy, że jeśli zameldujemy…
– Bzzzt i do piachu – powiedział Bourne, strzelając z palca.
– W próżni nie ma piachu… – mruknął Heraklesteban.
– I co z tego – odburknął porucznik. – Z dodatkową dziurą między oczami będzie mi wszystko jedno, piach czy pustka.
– To co robimy? – zapytał Nike.
– Jak to co? – obruszył się Morrisey. – Prujemy ten sejf. – Włączył komunikator. – Annataly, poślij do tej grodzi po lewej jednego rozpruwacza. Spróbuj się przebić.
– A co z…
– Wiesz, dzióbku – wpadł jej w słowo – tym razem chyba nie zostaniemy bohaterami Federacji…
DWANAŚCIE
Rozpruwacz wyglądał jak wielki pająk. Kulisty odwłok i dziewięć odnóży: cztery kroczno-kotwiczące i pięć narzędziowych. To wystarczało do pokonania każdej przeszkody.
– Co robimy? – zapytał Bourne, trzymając palce nad klawiaturą. – Kasujemy całe wejście czy tniemy punktowo i sprawdzamy, co jest po drugiej stronie?
– Przewierć to cholerstwo, tak będzie bezpieczniej – rzucił Iarrey.
– Otóż to… – Morrisey położył się pod ścianą parę metrów dalej i zajął przeglądaniem danych z sond badających tunele w doku.
Rozpruwacz rozłożył szerzej odnóża kroczne. Na tak twardej powierzchni nie mógł się zakotwiczyć, a elektromagnesy też nie działały na tworzywie, z którego zbudowano statek Obcych, musiał zatem użyć zwykłych przyssawek. Plazmowa wiertarka zbliżyła się do kręgu drzwi, a gdy jej koniec rozjarzył się i blask stał się zbyt jasny nawet dla osłon hełmów, ramię wysunęło się w kierunku blokującej przejście membrany. Ta zwinęła się, nim plazma dotarła do twardego tworzywa, odsłaniając węższy, żebrowany korytarz.
– O w mordę – jęknął Bourne, zaglądając w mroczny otwór.
– Ale jaja! – Morrisey zdążył już wstać i podlecieć do robota. – Światła, podgląd!
Małe roboty przeleciały między patykowatymi odnóżami i po chwili obserwowali prościutki tunel zakończony identyczną membraną jak ta, która właśnie się otworzyła. W bocznych ścianach zauważyli kilka takich samych, choć nieco mniejszych przejść. Iarrey skierował ku jednemu z nich kamerę. Robot podleciał i membrana ustąpiła. Tak samo było ze wszystkimi pozostałymi, nawet z tą na końcu korytarza. W milczeniu wpatrywali się w rosnący na hologramie obraz.
Po obu stronach przejścia łączącego oba pierścienie korytarzy – zewnętrzny i wewnętrzny – znajdowało się kilka małych pomieszczeń pełnych sprzętów podobnych do tych, których używali na co dzień ludzie, ale były tam też absolutnie obce konstrukcje. Nigdzie jednak nie natrafili na najmniejszy nawet ślad istot, które zbudowały ten statek. Żadnych wizerunków, drobiazgów – wszystko było lśniące i sterylne, jakby nikt nigdy nie korzystał z kajut. Nawet z tych, które sklasyfikowali jako mieszkalne.
– Chore to wszystko – mruknął Bourne, wskakując na wielki fotel i przyglądając się pokrytej dziwnymi guzami opływowej powierzchni stołu. – Wszystko zintegrowane, bezosobowe. Jakby zostało zaprojektowane przez maszyny dla maszyn.
– Może to jest jakaś bezzałogowa… – zaczął Iarrey, ale nie dokończył.
Ciche, lecz bardzo charakterystyczne piknięcia dobiegające z mapnika Nike’a uciszyły wszystkich. Zebrali się wokół kadeta, patrząc na czerwony punkt pulsujący w jednym z dwóch dostępnych pomieszczeń po drugiej stronie wewnętrznej pętli korytarza. Sondy wykryły ślady życia.
– Wizja! – ryknął Morrisey.
– Brak – zameldował Nike. – Mamy tam tylko drony skanujące mapnika. Wizyjne skierowaliśmy do przeszukiwania szybów w hangarze.
– Zawróćcie ten szmelc! – rozkazał kapitan.
– Tak jest! – Kadet szybko wprowadził odpowiednie komendy.
Minęła minuta, potem druga, ale nikt nie ruszył się nawet z miejsca. Nikt też nic nie mówił. Wszyscy wpatrywali się jak zahipnotyzowani w pulsujący czerwienią punkt. Podniesiony głos Annataly zabrzmiał w tej ciszy jak wystrzał. Nawet Morrisey podskoczył jak oparzony.
– Mam tu mały problem – powiedziała.
– O co chodzi?
– Wysłałam do was drony wizyjne, ale…
– No, wykrztuś to wreszcie – zniecierpliwił się kapitan.
– Holoplan się nie zgadza – dokończyła nieco ciszej nawigatorka.
– Co znaczy, że holoplan się nie zgadza? – zdziwił się Iarrey.
– Sam zobacz. – Na opalizujące zielono zarysy pomieszczeń statku nałożona została siatka rejestrowana przez nadlatujące drony. Jedna z sekcji zewnętrznego korytarza była według nich węższa, niż wskazywały pierwsze pomiary.
– Może to problem z kalibracją czujników – rzucił Bourne po przyjrzeniu się różnicom. – Większość tych robotów to zabytkowy szmelc.
– A jak wytłumaczysz to? – Drony dotarły właśnie do łącznika między korytarzami. – Na planie sporządzonym w czasie pierwszego odczytu był prosty, a teraz…
Morrisey pokręcił głową i ruszył w stronę membrany zamykającej kajutę, w której czekali na sprzęt. Ta rozsunęła się bezszelestnie.