Выбрать главу

– Cytuje pan normy dla fabrycznie nowych zbiorników, kapitanie – wyjaśnił spokojnie oficer dyżurny. – Nasze mają już ponad dziesięć lat. Ich odporność może być zatem niższa od zakładanej o…

– Może, ale nie musi – zbył go Święcki, krzywiąc się pogardliwie. – Ja także odrobiłem zadanie domowe. W ciągu ostatnich siedmiu lat mieliśmy we flocie trzy podobne przypadki. W dwóch z nich zbiorniki wytrzymały maksymalną dopuszczalną temperaturę i nie eksplodowały, mimo że w trakcie pożaru doszło do niewielkiego jej przekroczenia. Jeden miał siedem lat, drugi dziewięć.

– Ale trzeci… – zaczął oficer dyżurny.

– Tadam, proszę cię. Gdybyś dokładnie sprawdził zapisy dziennika pokładowego Ozyrysa, wiedziałbyś, że zbiornik, o którym mówimy, szwankował już na rok przed wybuchem.

Dyżurny skrzywił się. Nie lubił, gdy wytykano mu nieścisłość – szczególnie w obecności przełożonych. Widząc pytające spojrzenie komandora, niechętnie przytaknął.

– To niczego nie dowodzi – prychnął Renaud. – Regulamin…

– Tam było czterdziestu dwóch członków załogi – przerwał mu bezceremonialnie Święcki.

– Regulamin…

– Ludzi pozbawionych kombinezonów ochronnych i dostępu do strefy bezpieczeństwa.

– Regulamin… – powtórzył znacznie ostrzejszym tonem major.

– …to tylko zbiór bezdusznych przepisów – dokończył za niego Henryan.

Renaud nie dał się zbić z tropu.

– Regulamin mówi wyraźnie, że w takich sytuacjach bezpieczeństwo okrętu jest ważniejsze od życia poszczególnych członków załogi.

– Regulamin mówi też wyraźnie, jak należy postąpić z oficerem, który go złamał – wypalił Henryan. Sprawiał wrażenie człowieka łączącego w sobie najlepsze cechy obu przełożonych. Był wysoki, ale nie tyczkowaty jak Renaud, miał atletyczną budowę ciała, któremu jednak daleko było do masy komandora. Jego pociągła twarz o regularnych rysach i idealnym profilu mogła się podobać kobietom, a w dużych zielonych oczach utonęła niejedna pracownica pionu administracyjnego, zanim wyruszył za bratem w przestrzeń kosmiczną. Krótko przystrzyżone jasne włosy zdobiące okolice skroni dopełniały wizerunku amanta.

– Słucham? – Komandor uprzedził otwierającego usta majora.

– Mam podstawy podejrzewać, że major Renaud celowo uniemożliwił ewakuację tych ludzi.

– Co ty pieprzysz, gnoju?! – Oskarżony oficer zerwał się z fotela.

– W sekcji szóstej – wyjaśnił ze spokojem Święcki – przebywał zespół dochodzeniowy prowadzący sprawę śmierci chorążego Mastersa…

– Tego, który niedawno przedawkował? – zapytał Benford.

– Tak, sir. Mój brat dotarł do poszlak wskazujących, że w sprawę handlu zakazanymi substancjami odurzającymi zamieszany jest ktoś z kadry oficerskiej. – Na te słowa Renaud spurpurowiał. – Dziwnym trafem pożar wybuchł dokładnie wtedy, gdy oficerowie Wydziału Bezpieczeństwa otwierali skrytkę, w której znajdowały się, przepraszam, mogły się znajdować dowody. Mój brat… to znaczy kapitan Liambrose Święcki tuż przed rozpoczęciem procedury dekompresji zdążył zapytać, czy podejrzewany przez niego człowiek znajduje się w sterowni, a gdy odparłem, że tak, poprosił…

Znaczące spojrzenie rzucone w kierunku majora przelało czarę goryczy. Renaud eksplodował.

– Kłamstwo! Kłamstwo! Działałem zgodnie z regulaminem! Złamałem nawet przepisy, dając wam dodatkową minutę! – Odwrócił się do Tadama, a ten gorliwie przytaknął.

Regulamin nakazywał dekompresję zagrożonej części okrętu przy dziewięćdziesięcioprocentowym ryzyku eksplozji zbiorników tlenu. Biurokraci nie wpadli jednak na to, że pożar może odciąć członków załogi od specjalnych komór, w których powinni przeczekać najgorsze. Henryan nie omieszkał wspomnieć o jeszcze jednym – ogień pojawił się nie tylko wtedy, kiedy powinien, ale i tam, gdzie powinien, aby ludzie obecni w sekcji szóstej nie mogli przeżyć. Zupełnie jakby ktoś się zabezpieczył na ewentualność otwarcia skrytki.

Benford okazał w końcu emocje. Gdy wodził wzrokiem po twarzach oficerów, także tych, którzy nie zabierali głosu, na jego twarzy pojawił się cień smutku. Przełożeni z pewnością dobiorą mu się do tyłka, kiedy raport o śmierci co siódmego członka załogi dotrze do admiralicji. To może oznaczać koniec jego kariery… albo awans i medal. Wszystko zależało od interpretacji faktów przez prokuratorów badających tę katastrofę.

– Nie mogliśmy ryzykować utraty okrętu – powiedział dowódca po chwili nietypowego dla niego wahania. – Gdyby doszło do niekontrolowanej eksplozji, straty byłyby o wiele wyższe, a szkody większe. Przypadek Ozyrysa dowodzi, że moglibyśmy zginąć wszyscy.

W tym momencie Henryan zrozumiał, że stoi na przegranej pozycji. Komandor poprze wersję Renauda, bo tylko ona gwarantuje mu przetrwanie na stanowisku dowódcy okrętu. Na kilka lat przed zasłużoną emeryturą było to warte przymknięcia oka na niewygodne fakty, nawet gdy zginęło tylu dobrych ludzi.

– Sir, jestem pewien, że wstrzymanie się z decyzją na kolejne dwadzieścia sekund nie stanowiłoby zagrożenia – spróbował raz jeszcze, choć zdawał sobie sprawę, że decyzja już zapadła.

– Dałem wam dodatkową minutę! – warknął major, nabrawszy pewności siebie.

– I to był twój największy błąd – wypalił zdesperowany Henryan.

– Słucham?

– Gdybyś nie zwlekał, brat nie zdążyłby mnie poprosić, żeby cię powstrzymać.

– Te słowa niczego nie dowodzą – rzucił major lekceważącym tonem. – Na jego miejscu też bym prosił, żebyś powstrzymał każdego, kto zamierza rozpocząć dekompresję sekcji, w której jestem uwięziony. Dodajmy: zgodnie z regulaminem. To chyba oczywiste.

– Może nie o to mu chodziło…

Renaud zrobił wielkie oczy.

– A o co?

Nie zastanawiając się wiele, Henryan sięgnął do kabury, którą zdążył odpiąć, gdy wszyscy spoglądali w kierunku dowódcy, i wyszarpnąwszy z niej pistolet, wypalił dwukrotnie. Z tej odległości nie mógł chybić. Ładunki wysokoenergetyczne rozorały pierś i rozwaliły głowę zaskoczonego majora, zabijając go na miejscu.

TRZY

Pas Sturgeona, Sektor Zulu,

30.08.2351

Henryan budził się powoli, z oporami, jakby kriogeniczny sen nie zamierzał wypuścić go ze swoich objęć. Czuł przy tym dziwny chemiczny odór i niesamowite ciepło. Po czole spływały mu kropelki potu, ale gdy spróbował ruszyć dłonią, by je zetrzeć, napotkał opór. Ręka nawet nie drgnęła, mimo że napinał wszystkie mięśnie. W tym momencie powinien dopaść go strach. W głowie miał jednak pustkę. Oszołomienie uniemożliwiało mu ogarnięcie tego, co się z nim dzieje. Nie mógł poruszyć ręką, więc po prostu zrezygnował. Nie udało mu się także oblizać spierzchniętych warg. Na zębach wyczuł coś grubego, elastycznego, jakby włożono mu do ust ochraniacz stosowany w sportach walki. Gdy otworzył w końcu oczy i spojrzał przed siebie – to znaczy w górę, ponieważ leżał na czymś, co sunęło pogrążonym w półmroku korytarzem – zobaczył obłe, czarne, lśniące sklepienie. Skała nad nim była tak gładka, jakby ją coś wypolerowało albo stopiło. Widział tylko ją i mijane w jednostajnym rytmie światła.

Lekkie szarpnięcie uświadomiło mu, że nastąpił postój. Kątem oka dostrzegł zakutych w lśniące pancerze strażników, którzy mu towarzyszyli. Otrzeźwiał już na tyle, że zaczynał myśleć. Przypominający archaiczne roboty żołnierze musieli nieźle hałasować, mając na sobie tyle żelastwa, a mimo to do jego uszu nie docierał najlżejszy nawet szmer. Pustka, pomyślał. W tym korytarzu nie ma atmosfery. Jak w takim razie?… Przerażenie ustąpiło równie szybko, jak się pojawiło. Gdy wsuwano go do lepiej oświetlonej kabiny windy, zauważył na skraju pola widzenia charakterystyczne refleksy. Miał na głowie hełm z bardzo szerokim krystalitowym wizjerem.

Jazda w górę albo w dół – w szybach grawitacyjnych naprawdę trudno to wyczuć – nie trwała długo. Henryan trafił do kolejnego ciemnego korytarza, choć nie tak długiego jak ten, którym wieziono go do windy. Tu było nieco inaczej. Platforma minęła cały szereg drzwi osadzonych w surowym poreksowym murze.