Выбрать главу

Cele. To muszą być cele, uznał.

Były ich dziesiątki. W końcu strażnicy zatrzymali się ponownie, przepuszczając platformę, a ta, skręciwszy płynnie, wsunęła się do niewielkiej niszy za rozsuniętymi drzwiami i od razu ustawiła pionowo. Klaustrofobicznie ciasne pomieszczenie miało nie więcej niż cztery metry kwadratowe. Nie było w nim nic, żadnych mebli ani okna. Henryan zachwiał się lekko, gdy magnetyczne uchwyty puściły. Byłby upadł, gdyby nie żyroskopy pancerza. Zanim odzyskał równowagę, wyświetlacz na jego hełmie ożył feerią świateł i symboli, a drzwi celi zatrzasnęły się z hukiem. Tak, fonię też mu włączono.

– Numer siedem dwa jeden – rzucił kpiącym tonem mężczyzna w lśniącej zbroi pułkownika stojący za przezroczystą teraz taflą plastali.

– Nazywam się… – zaczął Święcki, zdziwiony, że mimo nakładki na zębach jego słowa brzmią wyraźnie.

Lekki ucisk w okolicach jabłka Adama uzmysłowił mu natychmiast, że prócz knebla wyposażono go także w prosty syntezator mowy.

– Nazywałeś się, zanim trafiłeś w nasze skromne progi – przerwał mu bezceremonialnie pułkownik. – Teraz jesteś numerem siedem dwa jeden i nie odzywasz się, dopóki ci nie pozwolę. Zrozumiano?

Jeden ruch palca i ciało więźnia – rażone starannie odmierzonym ładunkiem elektrycznym – wyprężyło się jak struna. To miało zaboleć i zabolało. Jak cholera, a nawet bardziej. Henryan, zaskoczony nieoczekiwanym atakiem, nie zdołał powstrzymać krzyku. Zaskowyczał jak raniony drapieżnik. Mężczyzna za drzwiami odczekał dłuższą chwilę, nie odrywając wzroku od wyświetlacza czytnika, a gdy Święcki doszedł do siebie, powiedział:

– Jestem pułkownik Marconrad Draccos. Zarządzam tą kolonią karną. Jakieś pytania? – Przerwał, jakby oczekiwał reakcji więźnia, ale ten nie dał się podpuścić. – Świetnie, siedem dwa jeden. Niektórzy nasi pensjonariusze potrzebowali trzech, a nawet więcej lekcji, by pojąć Pierwszą Zasadę. Tak, pierwszą, bo to nie jedyna reguła, której będziesz musiał tutaj przestrzegać. Wiesz, siedem dwa jeden, czym różni się ta placówka od innych? – Komendant zawiesił znacząco głos.

Henryan milczał. Czując wciąż mrowienie po niedawnym porażeniu, wolał nie prowokować tego człowieka.

– Nieładnie, siedem dwa jeden. Masz odpowiadać na pytania komendanta – wtrącił stojący za pułkownikiem strażnik, fundując więźniowi kolejny wstrząs.

Ten trwał dłużej, był modulowany i boleśniejszy.

Święcki znów dał się zaskoczyć i znów nie zdołał zapanować nad reakcją. Zawył, jakby obdzierano go ze skóry, gdyż tak właśnie się poczuł. To, że powinien był się spodziewać tortury, niczego nie zmieniało.

Tym razem przerwa w rozmowie trwała znacznie dłużej. Pancerz musiał mieć wbudowany moduł medyczny, który monitorował ważniejsze funkcje organizmu, ponieważ komendant odezwał się dopiero wtedy, gdy Henryan zaczął dochodzić do siebie.

– Zrozumiano? – zapytał, uśmiechając się uprzejmie.

– Myślałem… – wycharczał Święcki, czując, że zesztywniały język wypełnia mu całe usta. Gdyby nie syntezator, pewnie nikt by go nie zrozumiał.

Draccos pokręcił głową.

– Dam ci dobrą radę, siedem dwa jeden. Nie myśl, tutaj to bardzo bolesny proces.

Więzień, choć zrozumiał, co go czeka, niewiele mógł zrobić, aby się przygotować na kolejną dawkę niewysłowionego bólu. Na szczęście trzecia kara trwała mgnienie oka. Może pułkownik nie chciał, żeby nowy pensjonariusz trafił prosto do urny. A może pancerz miał wbudowane ograniczniki niepozwalające na zabicie osoby, którą chronił.

– Koniec żartów – rzucił szczerze rozbawiony Draccos. – Wiem, że się pogubiłeś, siedem dwa jeden, ale uwierz mi, o to nam właśnie chodziło. To jedna z najcięższych kolonii karnych, a ty jesteś mordercą, człowiekiem, który z zimną krwią zastrzelił przełożonego, i to na oczach wielu oficerów. Powiedzmy więc jasno: nie masz co liczyć na wyrozumiałość. Nikt ci jej tu nie okaże, ani ja, ani tym bardziej moi ludzie. Trafiłeś do tego zacisznego pensjonatu na… – sprawdził dokumenty, jakby nie czytał ich wcześniej albo nie przykładał do tej lektury większej wagi, co także było częścią procesu gnojenia nowego więźnia – dwadzieścia pięć lat. Ciekawe. Niezbyt wysoki wyrok za tak odrażający czyn. Dlaczego sąd obszedł się z tobą łagodnie? – Wyszczerzył zęby na widok rozszerzonych oczu Henryana. – Udzielam osadzonemu zezwolenia na zabranie głosu.

– Uznano, że działałem w afekcie – odparł zgodnie z prawdą Święcki.

– Afekt… – zamyślił się pułkownik. – W afekcie to żonę możesz zastrzelić, kiedy odkryjesz, że dziecko biegające po twoim domu jest synem pułku.

Henryan nic nie odpowiedział, dopóki komendant nie skinął głową.

– Udzieliłem ci pozwolenia, siedem dwa jeden. Możesz mówić śmiało, dopóki nie odbiorę ci głosu.

– Major Renaud, próbując zatuszować swój udział w handlu narkotykami, doprowadził do śmierci czterdziestu dwóch członków załogi, w tym mojego brata, oficera pionu kryminalnego Wydziału Bezpieczeństwa, który prowadził dochodzenie w jego sprawie.

Draccos oderwał wzrok od wyświetlacza. Złożył dłonie, podpierając brodę na dwóch palcach, jakby się nad czymś zastanawiał.

– Znaleziono dowody jego winy?

– Mielibyśmy je, gdyby nie…

– Zatem nie dysponowaliście żadnymi dowodami.

Chcąc nie chcąc, Henryan skinął głową. Dowody przepadły ze wszystkim, co zostało wyssane w pustkę po otwarciu śluz przeciwpożarowych. Nikt ich nie szukał po fakcie. Skupiono się na odzyskaniu ciał ofiar, ale nawet po tygodniu intensywnego przeczesywania przestrzeni kosmicznej znaleziono ledwie połowę zabitych. Liambrose także nie doczekał się prawdziwego pogrzebu. Na cmentarzu floty w wijącą się kilometrami ścianę poległych wtopiono tabliczkę z jego nazwiskiem i diamentem, tyle że kamień ten nie został skrystalizowany z prochów ofiary, jak nakazuje tradycja.

– Istniały bardzo wyraźne poszlaki… – zaczął Święcki, lecz komendant zmusił go do zamilknięcia uniesieniem dłoni.

– Trzymajmy się faktów. Zastrzeliłeś oficera, przełożonego, ponieważ obawiałeś się, że przy braku dowodów żaden sąd nie uzna go za winnego. Za to zostałeś skazany na dwadzieścia pięć lat kolonii karnej. Z jednej strony niewiele, zważywszy choćby na fakt, że gdzieś tam są dzieci, które już nigdy nie zobaczą ojca, z drugiej natomiast wystarczająco dużo, byś zrozumiał, że zbrodnia nie popłaca. Pas Sturgeona to wyjątkowe miejsce. – Zatoczył wolną ręką szeroki łuk. – Tutejsze kopalnie należą do najbardziej rentownych przedsięwzięć admiralicji. Ale to nie wszystko. Zdradzę ci jeszcze jeden sekret, jaki kryją otaczające nas skały. Stąd nie ma ucieczki. Nawet w śmierć. Mamy niemal stuprocentową przeżywalność. Wybacz, nieprecyzyjnie się wyraziłem. Pozwól zatem, że wyjaśnię: przeciętny pensjonariusz tego wesołego przybytku nie opuszcza nas, dopóki na to nie zezwolę. Jak sam się wkrótce przekonasz, życie tutaj to nie bajka. Przysłano cię, abyś odpokutował straszne winy, zrobimy więc wszystko, by sprawiedliwości stało się zadość. – Zawiesił palec wskazujący nad tą częścią wyświetlacza, na której znajdował się aktywator elektrod. Wyszczerzył zęby na widok przerażenia w oczach więźnia. – Widzisz? Jesteś tutaj tylko parę minut, a już wiesz, że z nami nie ma żartów. Mógłbym cię zakatować tu i teraz, fundując kilka godzin tak potwornych męczarni, że sam błagałbyś, aby cię dobić… Nie, wróć, nie znam człowieka, który po takich torturach pozostałby świadomy. – Potarł kciukiem opuszkę palca wskazującego. – Wiesz, dlaczego tego nie zrobię?

Henryan pokręcił wolno głową. Ten człowiek był sadystą, dał mu też wyraźnie do zrozumienia, że nie musi grać według ustalonych przez siebie zasad. A ból to ból – bohatera można zgrywać, dopóki nie poczuje się cierpienia. Życie to nie bajka, jak słusznie zauważył Draccos. Najbardziej nawet odporni mają granice wytrzymałości, a te wcale nie tak trudno przekroczyć.

– Dobra odpowiedź – stwierdził komendant. – Naprawdę. Jesteś inteligentnym człowiekiem, więc na pewno się dogadamy. Nie zabiję cię, ponieważ chcę widzieć, jak cierpisz dzień po dniu, miesiąc po miesiącu, staczając się powoli na samo dno, a kiedyś, za jakieś dwadzieścia lat, jeśli będę miał taki kaprys, dam ci szansę. Domyśl się na co, ale od razu zaznaczam, że nie mówię o wcześniejszym wyjściu na wolność. Sąd był dla ciebie bardzo wyrozumiały, ale tutaj to ja jestem bogiem. I to ja zdecyduję, wybacz, zdecydowałem o twoim losie. – Po tych słowach odwrócił się, jakby zamierzał odejść, lecz nie zrobił nawet kroku. Obróciwszy lekko głowę, by Henryan widział jego profil, dodał: – Zauważam wszakże mały problem. W naszej małej, choć niezbyt pobożnej społeczności zabójca oficera mógłby być traktowany z szacunkiem, jak prawdziwy bohater. – Przytaknął swoim słowom. – Myślę jednak, że znam świetne rozwiązanie. Zostaniesz aniołem stróżem moich gagatków. Jeśli któryś nie wytrzyma napięcia i zechce zrobić sobie coś złego, co, uwierz mi, jest niemal niemożliwe, ty go powstrzymasz. Za wszelką cenę, dodajmy. Niepowodzenie, siedem dwa jeden, nie wchodzi w rachubę. Jeśli zawiedziesz pokładane w tobie zaufanie, kara będzie straszliwa. Nasze dzisiejsze igraszki to przy niej… igraszki właśnie. – Zaśmiał się złośliwie, po czym zniknął z pola widzenia więźnia.