Выбрать главу

Im dłużej stał w śluzie, tym bardziej był przekonany, że dobrze postąpił, nie zastosowawszy się do wskazówek łysola. Ta próba, podobnie jak zdecydowana większość innych, i tak zakończyłaby się porażką. A on nie był jeszcze gotów na obiecaną karę.

Chwilę po nim w śluzie pojawili się dwaj ostatni członkowie brygady. Ku zaskoczeniu Święckiego nie było wśród nich łysola. Najpierw wydało mu się to dziwne, ale zaraz uznał, że ich wieczorna rozmowa musiała zwrócić uwagę kogoś z nadzoru.

Czyżby łysol zamiast do sztolni trafił na przesłuchanie albo co bardziej prawdopodobne, znalazł się sam na sam z mrokiem?

* * *

Cztery godziny pracy minęły spokojnie. Lewitując przed wyświetlaczem tablicy rozdzielczej kombajnu górniczego, Henryan kontrolował co jakiś czas wskaźniki temperatury głowic, aby nie doszło do ich przegrzania. Kabel, którym był podłączony do sterownika maszyny, utrzymywał go w jednej pozycji około metra nad podłogą kabiny. Święcki nie włączał magnetycznych butów, wolał unosić się swobodnie. Dzięki temu nie odczuwał wibracji powodowanych przez obracające się szybko głowice i potężne rozdrabniarki zmieniające urobek w żwir, a potem proszek. Dniówka takiej trzęsionki potrafiła dać człowiekowi w kość, i to dosłownie. Między innymi dlatego pracowali przy kombajnie na zmianę. W osiem dni zaliczali kolejno wszystkie stanowiska robocze na patroszonym helonowymi głowicami kawałku przedwiecznej skały. A gdy wydrą z niej ostatni gram rudy, przeniosą się na kolejną asteroidę. Na Pasie Sturgeona były ich miliony, nikt więc nie żywił obaw, że dla następnych pokoleń skazańców zabraknie pracy.

– Siedem dwa jeden, alarm w korytarzu trzecim.

Henryan zareagował błyskawicznie. Przesunął dłońmi po widmowych kontrolkach wyświetlacza. Spowolnił obroty głowic, cofnął je synchronicznie od czoła wyrobiska, a potem sięgnął wyuczonym płynnym ruchem do wtyczki kabla łączącego jego pancerz ze sterownikiem kombajnu. Nacisnął jednocześnie oba klawisze mocujące, ale nie na wiele się to zdało. Spróbował jeszcze raz, mocniej, następnie zaś chwycił drugi koniec kabla. Skutek był taki sam, czyli żaden. Gniazdo w obudowie maszyny też zostało zablokowane. To nie miało prawa się zdarzyć!

Słysząc nadawane monotonnym tonem wezwania, podciągnął się do wyświetlacza, by włączyć komunikator.

– Nadzór, mam problem – zameldował łamiącym się głosem. – Kabel łączący zaklinował się w gniazdach.

– Wypnij go z drugiej strony, durniu! – wrzasnął poirytowany strażnik.

– Próbowałem. Nawet nie drgnie.

W tle usłyszał przeraźliwy skowyt, tupot magnetycznych butów i wydawane w pośpiechu rozkazy.

– Tnij – poradził mu nadzorca.

– Tak jest! – odparł Święcki, sięgając do wgłębienia na osłonie prawego uda, gdzie spoczywał nóż laserowy.

Dziesiątki więźniów trafiły do karceru, spróbowawszy użyć tego krótkiego ostrza do uszkodzenia pancerza. Henryan wiedział, że to bezcelowe działanie. Zogniskowany promień gasł natychmiast, gdy stykał się z polem siłowym chroniącym złom, w który wciskano ich każdego ranka. Jednakże kable to co innego: lśniące błękitem ostrze przejdzie przez nie jak przez masło. Święcki włożył wtyczkę do gniazdka przy pasie, nacisnął klawisz aktywacji i… zaklął. Nóż nie zadziałał. Jego końcówka pozostała czarna jak wnętrze celi, które zobaczy już wkrótce, jeśli nie zrobi czegoś, co pozwoli mu wyjść z kabiny kombajnu.

– Nóż jest zimny – rzucił do komunikatora.

– Kpisz, siedem dwa jeden?

– Nie, sir. Mam zepsute narzędzia. Naprawdę. – Pokazał do kamery nóż i kabel wpięty poprawnie w gniazdo, po czym nacisnął kilkakrotnie klawisz aktywacji.

– Doigrałeś się, gnoju – wysyczał nadzorca pośród dźwięczącej ciszy.

Wycie umilkło jak nożem uciął. Henryan słyszał tylko głośne dyszenie człowieka, z którym rozmawiał.

– Nie rozumiem. Przecież… – zaczął mamrotać.

Naraz wszystko stało się jasne. Łysol podpuścił go, wiedząc, że chcący uniknąć kary ratownik sięgnie po zestaw, którego nie powinien brać; narzędzia zostały uszkodzone przez kogoś z poprzedniej zmiany celowo, aby unieruchomić jedyną osobę mogącą zapobiec tragedii. Ten skowyt, to wycie, które tak raptownie ścichło. Ktoś wyrwał się spod władzy Draccosa. Henryan usiłował sobie przypomnieć, kto pracował tego dnia w trzecim korytarzu. To musiał być jeden z nowych.

– Mam przesrane… – mruknął załamany.

SZEŚĆ

Gabinet komendanta mieścił się na końcu wytopionego w czarnej skale krętego korytarza. Klimatyzacja była tutaj jeszcze mniej wydolna niż na bloku więziennym zajmującym najwyższe poziomy, tuż pod zewnętrzną kopułą pancerza. Wystarczyło, że człowiek postał pod drzwiami kilka minut – co było nieodłączną częścią rytuału audiencyjnego – a pot lał mu się strumieniami po czole i plecach. Draccos lubił upokarzać swoje ofiary przy każdej okazji. Święcki zrozumiał to już wtedy, gdy wezwano go na dywanik po ostatniej udanej próbie samobójczej.

Tym razem oszczędzono mu wstępnych katuszy. Komendant przyjął go bez ceremonialnej zwłoki. Uzbrojony strażnik odsłonił drzwi gabinetu na widok zbliżającego się więźnia, a ten z ulgą, nie zwalniając nawet kroku, przekroczył próg klimatyzowanego wnętrza. Draccos siedział za biurkiem z kamienną twarzą. Dowódcą jednostki karnej nie mógł być człowiek o wrażliwej duszy, na tym stanowisku liczyły się zupełnie inne przymioty oraz dodatkowa multilicencja kapłana.

– Numer siedem dwa jeden melduje się na… – zaczął wylękniony Henryan.

– Zamknij się, Święcki, i siadaj! – Komendant zachował kamienną twarz, ale fakt, że zwrócił się do skazanego po nazwisku, nie po numerze, był więcej niż zastanawiający.

Henryan wykonał polecenie, przycupnąwszy ostrożnie na chybotliwym krześle. Ciężko było utrzymać na nim wymagany bezruch, gdyż dwie przeciwstawne nogi skrócono o centymetr. Tymczasem każde zachwianie mogło być pretekstem do wymierzenia więźniowi dodatkowej kary.

Draccos odchylił się w fotelu, mierząc czekającego na wyrok skazańca ostrym spojrzeniem, jakby próbował przeniknąć do jego umysłu.

– Pamiętasz, co ci obiecałem? – odezwał się obojętnym tonem.

Święcki skinął głową. Wolał nie otwierać ust, zwłaszcza że komendant zachowywał się dziwnie, co mogło oznaczać tylko kłopoty.

– Co masz na swoje usprawiedliwienie? – Tym słowom towarzyszył przyzwalający gest.

– Nie mogłem nic zrobić, sir. Narzędzia, które pobrałem rano, zostały celowo uszkodzone. Strażnicy mogą potwierdzić moje słowa. Ktoś umieścił w obu wtyczkach korektora mikrokapsułki z klejem i wyjął bezpieczniki z noża.

– Ty mogłeś to zrobić – stwierdził Draccos, prostując się w fotelu.

– Od chwili pobrania sprzętu byłem pod nieustannym nadzorem. Poza tym nie miałem dostępu do… – zaczął się tłumaczyć Henryan.

Odkąd uwolniono go z kabiny kombajnu, układał w myślach spójną wersję, starając się znaleźć wytłumaczenie każdego szczegółu. Godzina wystarczyła, by znalazł satysfakcjonującą w swoim mniemaniu liczbę argumentów przemawiających na jego korzyść.

Jednakże komendant nie pozwolił mu ich przytoczyć. Uciszył go, unosząc dłoń.

– Dość – powiedział. – Tak naprawdę nie obchodzi mnie, czy miałeś dostęp do kleju, czy na nagraniach widać, jak wyciągasz bezpieczniki z noża, czy też sabotażu dopuścił się ktoś inny. Po czyjej stronie leży wina, jest teraz najmniej ważne. Na twojej zmianie zginął osadzony. Trzeci z kolei. Ktoś musi za to zapłacić.

Henryan podniósł rękę jak uczeń zgłaszający się do odpowiedzi. Nie chciał przerywać komendantowi, ale nie mógł też pozwolić, by ten nakręcił się jeszcze bardziej. Miał plan, jak do tego nie dopuścić.

Draccos spojrzał na niego gniewnie. Po chwili z wyraźną niechęcią udzielił mu głosu.

– Może powinniśmy się skupić na dopadnięciu tego, kto to wszystko ustawił? – wymamrotał Święcki. – Karząc mnie, wyładuje pan złość, ale…