Выбрать главу

– Za drobną opłatą obiecałem staremu, że szczeniak nie przeżyje pierwszej roboty – rzucił od niechcenia Morrisey.

Głośny śmiech wypełnił mesę. Rechotał nawet ojciec Pedroberto, kapelan pokładowy. Tylko kadeci przepisowo milczeli.

– No dobrze, czas na małe powitanie. – Czytnik powędrował wreszcie do kieszeni, a nogi dowódcy zetknęły się z podłogą. – Nazywam się, jak już pewnie wiecie, Henrichard Morrisey i mam wam do zakomunikowania kilka łatwych do zapamiętania rzeczy. Po pierwsze, na pokładzie tego statku jestem ważniejszy od Boga. Po drugie, jeśli uważaliście, że admirał Dreade-Ravenore to najgorszy skurwysyn w znanym wszechświecie, już wkrótce się przekonacie, że nie mieliście bladego pojęcia, czym jest prawdziwe skurwysyństwo. Po trzecie, nasza robota nie należy do łatwych i bezpiecznych. To, że wysłałem w tym roku zapotrzebowanie aż na pięciu kadetów, powinno wam wiele powiedzieć o charakterze zadań, które nas, a właściwie was, czekają. Naczelne dowództwo przekazało dywizjonowi, w którego skład wchodzi nasza wspaniała jednostka, rozkaz oczyszczenia słynnego Sektora Victor. Do tej pory udało się go wykonać mniej więcej w połowie. Właśnie dotarliśmy do Systemu Victor 3a13, jeśli ta nazwa coś wam mówi. Mówi? – Spojrzał na kiwających głowami kadetów. – Zatem proszę o króciutkie streszczenie historii walki o ten systemu – wskazał palcem na pierwszego z brzegu.

– Daliśmy im w dupę, sir! – Peterasmus De’Vere miał szóstą od końca ocenę na roku, czemu trudno było się dziwić, zważywszy na to, iż sam jego wygląd sugerował poziom intelektualny troglodyty.

– W dupę, powiadasz? To ciekawe stwierdzenie, choć jeśli się nad nim zastanowić, z gruntu nieprawdziwe.

– Oni dali nam w dupę, sir! – Przepytywany kadet wyszczerzył zęby w tryumfalnym uśmiechu.

Morrisey pokręcił z niedowierzaniem głową. De’Vere zdębiał.

– Remis był? – zapytał zdumiony.

– Remis, posrana karykaturo kadeta, to na meczu ligi przestrzennej można odgwizdać. Może pan nam opowie, jak było? – Palec kapitana minął Nike’a i wycelował w pierś Christopherasmusa Carre-Foura. Głupkowaty uśmiech spełzł z wąskich ust arystokratycznej szczupłej twarzy, gdy tylko nieszczęśnik zrozumiał, że poprzedzający go Nike nie musi odpowiadać.

– Nie sądzę, żebym mógł dokładniej… – wymamrotał czwarty klon arystokraty z podrzędnej planety.

– Całkiem słusznie nie sądzisz, skurwykloni pomiocie! – przerwał mu bezceremonialnie Morrisey i nie zważając na purpurę, jaka pojawiła się na policzkach łajanego kadeta, ryknął: – A co wy, obszczymury, macie do powiedzenia?!

Ani Josephilip Kolczuk, pryszczaty i małomówny kurdupel, który ponoć był nieślubnym synem jakiejś szychy z Ziemi, ani jego całkowite przeciwieństwo, Yukitaro Domita, czternaste dziecko pańszczyźnianego chłopa z planety o tak skomplikowanej nazwie, że nikt nie umiał jej wymówić, nie mieli nic do powiedzenia. Co zresztą nie było niczym zaskakującym – podobnie jak poprzednicy, zaliczali się do najniższej warstwy intelektualnej akademii i nigdy nie ukończyliby studiów, gdyby nie parytety i naciski rządów pomniejszych sektorów. Admiralicja przepuszczała ich przez sita egzaminacyjne tylko dlatego, że ktoś musiał zasilać załogi jednostek Korpusu Utylizacyjnego.

Zrezygnowany Morrisey wskazał w końcu na Nike’a.

– System V3a13 składa się z ośmiu planet – wyrecytował wyprężony jak struna prymus najlepszej akademii floty. – Znany również pod nazwą New Rouen, był jednym z najważniejszych punktów transferowych Sektora Victor. Federacja zamierzała przejąć nad nim kontrolę już na początku wojny, aby odciąć część wysuniętych układów planetarnych przeciwnika od łatwego zaopatrzenia nadprzestrzennego. W tym celu wysłano dwa zespoły uderzeniowe, które miały równocześnie zaatakować Deltę, jedyną zamieszkaną planetę układu, oraz orbitalną stację tranzytową. Niestety wróg, po raz pierwszy w historii tej wojny, zaminował domniemane punkty wyjścia wokół wrót transferowych, łamiąc tym samym wszelkie konwencje. Ponadto, czego dowództwo Federacji nie wiedziało na etapie planowania operacji, rebelianci zgromadzili tam pokaźne siły chroniące instalowany na Delcie sztab obrony całego podsektora. Admirał Tahomey wyprowadził pierwszy zespół uderzeniowy prosto na jedno z pól minowych, tracąc już podczas wyjścia z nadprzestrzeni niemal połowę jednostek liniowych. Drugie zgrupowanie miało więcej szczęścia, ale jak się wkrótce okazało, cztery eskadry chroniące sztab i stację tranzytową stanowiły twardy orzech do zgryzienia nawet dla najnowocześniejszych pancerników Federacji. Można powiedzieć, że bitwa nie została rozstrzygnięta. Zdołano zniszczyć większość instalacji obronnych systemu, ale kontroli nad nim nie uzyskano. Obie floty wykrwawiły się w niemal trzynastogodzinnej walce, a…

– Wystarczy! – Morrisey przerwał kadetowi i znów położył nogi na blacie. – Kadet Stachursky odrobił zadanie domowe, czego o reszcie powiedzieć nie można. Dlatego z przykrością muszę stwierdzić, że od tej chwili pozostali panowie kadeci noszą numery zamiast nazwisk. Ty – wskazał na De’Vere’a – masz jedynkę, ty – wymierzył palcem w Carre-Foura – dwójkę, albo nie, natura już cię obdarzyła numerkiem, skurwykloni pomiocie, więc zostaniesz, jak Bóg i tatuś, wybacz… dawca… chcieli, czwórką. Kolczuk to trójka, a pan, tfu, Sodomita przejmie w takim razie numer drugi. Kadet Stachursky pozostaje kadetem Stachurskym, dopóki nie przyjdzie mi ochota tego zmienić, i będzie łącznikiem między załogą stałą i numerowaną. A to oznacza, że żaden z was, skurwyklony, nigdy, ale to nigdy nie zwróci się bezpośrednio do nikogo z pełnoprawnych członków załogi, chyba że otrzyma pozwolenie za pośrednictwem kadeta Stachursky’ego. Żaden z numerów, jeśli nie zostanie wezwany, nie ma też wstępu na górny pokład. Zrozumiano?

– Tak jest! – odpowiedzieli unisono.

Co jak co, ale dyscyplinę akademia wpoiła wszystkim adeptom.

– A gdyby kogoś interesowało, co znaczą te numery, od razu wyjaśnię – kontynuował kapitan. – To taki stary obyczaj przeniesiony do korpusu z jednostek frontowych. Kiedy wydam rozkaz, na przykład wyjścia w przestrzeń, nie będę musiał wskazywać paluchem ani wywoływać nikogo po nazwisku. Numer jeden idzie pierwszy, a jak coś spierdoli, czytaj wykituje, jego miejsce zajmuje numer dwa, potem trzy i tak dalej, aż do skutku. Zrozumiano?

Tym razem odpowiedź nie była już tak jednogłośna.

– Odmaszerować! – warknął Morrisey. – A kadet Stachursky jeszcze na moment z nami zostanie.

* * *

– Wiesz, synku, dlaczego kazałem ci zostać? – zapytał kapitan, gdy pozostali kadeci zabrali swoje rzeczy i opuścili mesę.

– Nie wiem, sir! – odparł zgodnie z prawdą Stachursky.

– Na pewno?

– Na pewno, sir! – Nike starał się wymyślić coś na poczekaniu, ale naprawdę nie miał pojęcia, do czego zmierza dowódca.

Morrisey przerwał jego męki.

– Czytałem twoje akta, więc wiem, że należysz do asów pieprzonej Orbitalnej Akademii Floty. Pech chciał, że wybrałeś nie ten otwór co trzeba i przepieprzyłeś sobie, cha, cha – śmiech kapitana okazał się zaraźliwy – dosłownie przepieprzyłeś sobie życie. Ale głupi nie jesteś, wręcz przeciwnie, i dlatego szybko się połapiesz, że nie wszystko, co mówią o tej służbie, jest prawdą. A skoro i tak do tego dojdzie, wolę od razu zaproponować ci układ.

Iarrey, nawigatorka, kapelan oraz milczący do tej pory porucznik odpowiedzialny za systemy uzbrojenia, który chyba nazywał się Bourne – przynajmniej tyle można było odczytać z jego brudnej naszywki – otoczyli zdezorientowanego kadeta.

– Jaki układ, sir? – zdziwił się Nike.

– Wiesz, dlaczego wszystkie bitwy Wojny Zjednoczeniowej, i w ogóle wszystkie potyczki w przestrzeni, odbywały się w pobliżu punktów Lagrange’a? – zapytał pozornie bez związku kapitan.

– Teoretycznie… – zaczął Nike asekuracyjnie.

– Słucham.

– Na wykładach mówiono nam, że to kwestia strategii, ale prawda jest chyba taka, że nikomu nie uśmiecha się powolna i do tego anonimowa śmierć w pustce kosmicznej. Dlatego wszystkie pola bitew umiejscawiano w punktach zwanych dołkami Lagrange’a na cześć…

– Streszczaj się, synku – ponaglił go kapitan.