Niemal wszystkie aspekty kultury Suhurów miały związek z walką i zabijaniem. Nawet ich jednostki miar i wag odzwierciedlały niezwykle wojownicze nastawienie do świata. Gdy Suhur chciał opisać przebyty podczas łowów dystans, liczył go w strzałach z łuku albo rzutach włócznią. Gdy klan zbierał ziarna sągrowca, mógł ich mieć tarczę, hełm albo kołpak, czyli element zbroi chroniący tak zwany miękkisz.
Wojownicy Kości – niewiarygodnie silni, wytrzymali i bezwzględni – byli urodzonymi zabójcami. Co więcej, żyli, by ginąć w walce, i temu celowi podporządkowywali swą egzystencję niemal od pisklęcia. I chociaż wydawali się bardziej humanoidalni niż Gurdowie, nie przypominali w niczym ludzi.
Wojownicy Kości nie znali takich pojęć, jak współczucie czy miłość. Nie wiedzieli też, czym jest seks, ponieważ natura nie wyposażyła ich w narządy płciowe. Pomimo kilkuletnich obserwacji i badań nie udało się ustalić czynników sprawiających, że niektóre osobniki tego gatunku stawały się brzemienne. Po osiągnięciu dojrzałości znikoma część populacji wykształcała rodzaj komór płodowych zwanych pełchawkami. Miały one postać pęcherzy wyrastających w górnej części korpusu, głównie „tylnej”, na styku płyt szkieletu zewnętrznego, choć zdarzały się także przypadki większego ich rozproszenia. W jednym lęgu wykluwało się od czterech do siedmiu piskląt.
Brzemienne osobniki nazywano w klanach denshami. Każdy densha był izolowany i zamykany w specjalnym kojcu pośrodku sadyby, gdzie pisklęta pozostawały aż do uzyskania samodzielności. Do porodu, o ile można tak nazwać zakończenie dziwacznej ciąży, dochodziło po niespełna czterech miesiącach. Gdy nabrzmiałe pełchawki zaczynały pękać, wydzielając lepki śluz, kapłani klanu rozcinali je ostrożnie kościanymi ostrzami. Uwolniony od nich osobnik liniał w ciągu kilku dni i na powrót stawał się pełnoprawnym wojownikiem.
Czasami jednak natura płatała figle i zarodki w pojedynczych pełchawkach nie rozwijały się prawidłowo bądź obumierały, a co za tym idzie, nie było czego rozcinać i nic nie odpadało. Jeden na dwudziestu Suhurów zostawał denshą, zaschnięta pełchawka natomiast trafiała się raz na kilka tysięcy udanych lęgów. Wojownik Kości, którego spotkało to nieszczęście, stawał się pariasem. Bycie wieczną „samicą” oznaczało utratę prestiżu i dozgonne pełnienie poniżającej – choć bardzo potrzebnej w prymitywnej społeczności – funkcji piastunki piskląt innych wojowników. W każdym siole klanu mógł być tylko jeden densha. Jeśli przypadek sprawił, że pojawił się nowy, starego zabijano – jak nakazywała okrutna tradycja – pętając mu kończyny i pozostawiając go w dole śmierci.
Wojownicy Kości mieli też bardzo ciekawą fizjologię. Oddychali poprzez błony rozmieszczone w górnej części korpusu. Porozumiewali się za pomocą rozsianych po całym korpusie membran mogących – jak stosowane przez ludzi mikrofony – nadać i odebrać niemal każdy dźwięk. Naśladowanie głosów zwierząt przychodziło tym istotom równie łatwo jak prowadzenie rozmowy, dzięki czemu byli niedoścignionymi łowcami. Mając troje oczu rozmieszczonych równomiernie na kopulastym zwieńczeniu korpusu – przez niektórych naukowców zwanym „głową” – Suhurowie widzieli wszystko dookoła. Pojęcia takie jak „przód” czy „tył” nie miały więc dla nich większego znaczenia. Suhur mógł obserwować cały teren wokół siebie, a podkradnięcie się do niego na otwartej przestrzeni zakrawało na cud. Walka z kilkoma przeciwnikami atakującymi z różnych stron nie była dla sprawnego Wojownika Kości wielkim wyzwaniem. Liczne panewkowe stawy pozwalały na znacznie większą swobodę ruchów niż u ludzi. Kuliste odpowiedniki łokci i kolan, których Suhurowie mieli dwa razy więcej niż człowiek, zginały się równie swobodnie w obie strony. Gdyby znali zapasy, założenie dźwigni nie byłoby wobec nich skuteczną taktyką.
Rozpędzony Suhur zmieniał kierunek bez zawracania. Mógł też trafić z równą precyzją przeciwnika stojącego przed nim, jak i tego, którego miał za „plecami”.
Dwie długie, sięgające poniżej drugiej pary kolan ręce wyposażone były w osiem szponowatych palców, z których jeden pełnił rolę przeciwstawnego kciuka. Trzecia, znacznie krótsza kończyna górna wyrastała z miejsca, w którym człowiek ma mostek, i przypominała raczej mackę niż rękę. Tylko dzięki niej i otworowi prowadzącemu do pęcherza trawiennego (ulokowanemu w szczytowej części korpusu, ale nieco poniżej linii oczu) można było określić, gdzie znajduje się „przód” tej istoty.
Służące do oddychania błony znajdowały się między oczami, rozmieszczone – podobnie jak organy wzroku – co sto dwadzieścia stopni, z tym że największa z nich była nad prawym ramieniem, a dwie pozostałe przed i za lewym stawem barkowym. Układ oddechowy Suhurów tak bardzo odbiegał od wszystkiego, co znano na Ziemi, że wykładowcy opisujący Henryanowi środowisko naturalne Bety nie starali się nawet wyjaśniać szczegółów, twierdząc zgodnie, że komuś, kto ma się zajmować zapleczem technicznym projektu „Dwa słońca”, taka wiedza nie będzie do niczego potrzebna. W trakcie szkolenia podano mu tylko ogólne informacje i poradzono, aby w razie przemożnej potrzeby skorzystał z zasobów biblioteki pokładowej.
Zrobił tak, lecz jego przygoda z pogłębianiem wiedzy skończyła się bardzo szybko. Poddał się po zaledwie kilku godzinach monotonnego przeglądania artykułów tak hermetycznych, że nie zrozumiał z nich niemal nic.
Najbardziej niesamowitą cechą Wojowników Kości była symbioza, w jakiej dorośli Suhurowie żyli z glistowatymi taharami. Stworzenia te żerowały na swoich żywicielach, egzystując tylko w dolnej przedniej części ich korpusów. Znajdowała się tam niecka kostna, którą wypełniała niezbyt gęsta i słabo unerwiona tkanka zwana miękkiszem. Skóra Suhurów, niezwykle twarda i trudna do przebicia, a na sporej części tułowia chroniona dodatkowo zewnętrznym szkieletem, w dolnej przedniej części korpusu zmieniała się w krąg delikatnej porowatości. To właśnie tędy podczas ceremonii inicjacyjnej tahary dostawały się do ciał żywicieli. I tędy je opuszczały, gdy nadeszła pora.
Pełna rola tych symbiontów nie była znana. Niemniej naukowcy ustalili ponad wszelką wątpliwość, że wysysając tahary, które wypełzały co jakiś czas z ich trzewi, Suhurowie dostarczali swemu organizmowi najbardziej potrzebnych pierwiastków, natomiast „robaki” rozwijające się w miękkiszu, przez który przepływała cała brunatna krew Wojowników Kości, oczyszczały ciało żywiciela z toksyn. Było to swoiste symbiotyczne perpetuum mobile. Dzięki temu mechanizmowi dojrzały Wojownik Kości prawie nie potrzebował innego pożywienia – stąd między innymi brak u tej rasy zainteresowania uprawą roślin czy hodowlą zwierząt – i co równie ważne, nie wydalał produktów przemiany materii. Kilka maleńkich pestek sągrowca w zupełności wystarczało mu do utrzymania się przy życiu przez parę dni, o ile nie musiał w tym czasie polować ani walczyć. Tylko pisklaki były karmione bardziej pożywnymi nasionami łuszczyku.
Drugiego dnia Henryan zapoznał się z historią Bety, a raczej z dziejami cywilizacji powstałych na niej podczas ostatniego cyklu. Pierwsze kontakty obu ras nie zapowiadały wydarzeń, których niemymi świadkami w ciągu ostatniego tysiąclecia były związane ze sobą nierozerwalnie słońca Xana 4. Gurdyjscy podróżnicy, odkąd ich rasa dojrzała do eksploracji planety, wielokrotnie odwiedzali wybrzeża Suhurty, często zapuszczając się w towarzystwie miejscowych przewodników aż do serca mniejszego kontynentu. Przy okazji owych wypraw sporządzili szczegółowe mapy żyznych i nigdy dotąd nieuprawianych ziem.
Cywilizacja Gurdów prześcigała w tym czasie prymitywnych wojowników północy na każdym polu. W Gurdu’dihanie powstawały setki kręgów, jak czworonodzy nazywali swoje niesamowite, przypominające muszle miasta. Rozkwitały sztuka i rzemiosło. Cały kontynent był jednym wielkim placem budowy. Błękitnokrwiści, pokojowi i słabi z natury, nie znali wojen. W największych nawet skupiskach, liczących dziesiątki tysięcy osobników, nieznane były pojęcia takie jak przemoc czy kradzież, a przypadki spowodowania śmierci lub obrażeń, zazwyczaj nieumyślne, należały do rzadkości.