Czworonodzy stanowili gigantyczną zwartą społeczność, której członkowie współistnieli pokojowo i rozmnażali się w coraz szybszym tempie, będąc absolutnym przeciwieństwem cywilizacji Suhurów. Tysiąc lat przed odkryciem Bety przez ludzi przewyższyli liczebnie wiecznie ze sobą walczących i podzielonych na klany Wojowników Kości. Obecnie było ich już niemal dwadzieścia razy więcej.
Pierwsza próba kolonizacji Suhurty nastąpiła sto trzydzieści wylewów po odkryciu mniejszego kontynentu. Wielka flota przywiozła z południa tysiące ochotników razem ze zwierzętami hodowlanymi i dobytkiem. Gurdyjscy przywódcy dobili wcześniej targu i „odkupili” od lokalnego klanu szeroką nadmorską równinę. Zapłacili stosami pancerzy i broni z nieznanego Suhurom żelaza.
Pokojowa koegzystencja „kleksów” (żeby zrozumieć, dlaczego żołnierze ochrzcili Gurdów tym mianem, wystarczyło zobaczyć zabitego osobnika tego gatunku) i „zwierzaków” (tu skojarzenie było równie proste) nie trwała długo. Zwaśnione klany Suhurów ścierały się nieustannie, zawierając chwilowe sojusze, a gdy jedno z plemion, na którego terenach osiedlili się Gurdowie, w końcu przegrało wojnę, nowi wodzowie zrobili na podbitych terenach porządek, w tym także z przybyszami. Tylko nieliczni czworonodzy osadnicy zdołali ujść z rzezi. Gdy wieści o niej dotarły na Stary Ląd, zaszokowana ogromem zbrodni Rada Najwyższa Gurdu’dihanu zdecydowała, że prymitywne ludy północy muszą ponieść karę za swoje czyny.
Najpierw jednak Gurdowie musieli opanować trudną sztukę wojowania czy też raczej przypomnieć sobie jej zasady, ponieważ to dzięki niej wytrzebili drapieżniki przed setkami wylewów. Zdaniem Rady Najwyższej nadeszła pora, by odkurzyć stosowane w tamtych czasach metody i wykorzystać je ponownie. Nie było to proste w wypadku istot nie tylko bojących się panicznie bólu i śmierci, lecz także stroniących od przemocy. Przywódcy potrzebowali wielu wylewów, by wychować pokolenie przygotowane do walki i stworzyć podstawy nowej strategii opartej głównie na analizach zachowań dzikich mieszkańców północy, na szczęście ujętych w licznych relacjach pierwszych osadników oraz wcześniejszych eksploratorów. Dopiero potem rozpoczęto szkolenie potężnej armii, którą wyposażono w broń, jakiej jeszcze nie widziano na Suhurcie.
Gdy gurdyjscy przywódcy uznali w końcu, że są gotowi, wyprawili armię za morze. Czterdzieści wylewów po masakrze osadników sześćdziesiąt cztery okręty – była to najszczęśliwsza liczba, jaką znała korzystająca z systemu ósemkowego rasa błękitnokrwistych – dobiły do brzegów feralnej równiny i wysypały na piaszczyste plaże niemal czterdzieści jeden tysięcy doskonale wyszkolonych żołnierzy. Tym razem nie było targów. Okoliczne klany Wojowników Kości zostały zmiecione z powierzchni ziemi, zanim mniejsze ze słońc opuściło nieboskłon. Nie brano jeńców, nie oszczędzano nawet piskląt w kojcach. To miał być odwet i zarazem ostateczne rozwiązanie problemu. Ale wróg o tym nie wiedział, ponieważ na równinach nie było już ani jednego Wojownika Kości, który pamiętałby, kim są najeźdźcy i o co im chodzi. Klan odpowiedzialny za masakrę Gurdów został pokonany wiele starć słońc temu. Jakiś czas później zwycięzcy tamtej bitwy podzielili smutny los pokonanego klanu, a ich następców od tamtej pory rozgromiono jeszcze wielokrotnie.
Dowodzący korpusem ekspedycyjnym sithu – odpowiednik ziemskiego generała – Gahra’tib był tak rozochocony pierwszymi zwycięstwami, że zbytnio uwierzył w swoje siły. Łatwość, z jaką opancerzeni żołnierze pokonywali kolejne skupiska rozwścieczonych wojowników, uśpiła jego czujność. Nie mając wielkiego doświadczenia polowego, zapragnął szybkiego zwycięstwa i w pogoni za nim wypuścił się za daleko w głąb lądu. Ufał, że doskonała broń sprawdzi się w każdych warunkach, a znakomicie wyszkoleni żołnierze sprostają każdemu wyzwaniu. Wróg nie stosował przecież żadnej skomplikowanej taktyki – atakował frontalnie, bez namysłu, gdy tylko wyczuwał zagrażające mu niebezpieczeństwo. A najeźdźca nie zamierzał dać Suhurom szansy na naukę na własnych błędach. Ci Wojownicy Kości, którzy przeżyli starcie z armią Gurdów – głównie ranni – byli natychmiast dobijani.
Rada Najwyższa nakazała korpusowi ekspedycyjnemu Gahra’tiba zabezpieczyć przyczółek potrzebny do przyjęcia właściwej armii inwazyjnej. Rozkaz był prosty: sithu miał oczyścić z Wojowników Kości sporą nadmorską równinę w pobliżu ujścia najdłuższej rzeki Suhurty, a następnie wybudować wzdłuż granic zajętych terenów sieć fortów i rozlokowawszy w nich garnizony, czekać na przybycie głównych sił. Gahra’tib wykonał to zadanie na długo przed wyznaczonym terminem, ale łatwość, z jaką pokonywał kolejne klany, rozbudziła w nim nieznane uczucie – ambicję. Skoro Wojownicy Kości przegrywali każde starcie, postanowił rozgromić ich definitywnie i dotrzeć do przeciwległego wybrzeża kontynentu, jak zakładała to druga faza podboju. Strategia Rady Najwyższej przewidywała bowiem eksterminację prymitywnych istot zagrażających osadnikom, aby można było jak najszybciej zniszczyć wytworzoną broń i wrócić do pokojowej egzystencji.
I tak, dzień po dniu, bitwa po bitwie, korpus ekspedycyjny wkraczał coraz głębiej na terytoria klanów. Najeźdźcy znaleźli się w sercu kontynentu, zanim informacja o niesubordynacji dotarła do Gurdu’dihanu. Przewaga, jaką dawały czworonogim dyscyplina, wyszkolenie i nowoczesna broń, uskrzydlała kolejnych oficerów, którzy nie protestowali, gdy sithu przedstawiał im plany dalszych śmiałych działań.
Doskonała taktyka przestała się jednak sprawdzać, gdy korpus ekspedycyjny wdarł się na kilkadziesiąt tysięcy obrotów koła w głąb lądu i utknął w samym środku bezbrzeżnych stepów. Żołnierzom kończyły się zapasy podstawowej broni, która przypominała stare ziemskie piki, zaczęło im też brakować strzał. A z dala od lasów nie było ich czym zastąpić. Straty rosły. W ciągu trzech tygodni poległy ponad cztery tysiące Gurdów, niby niewiele jak na całkowitą liczebność korpusu ekspedycyjnego, lecz dziesięciokrotnie więcej niż przed wkroczeniem na płaskowyże masywu centralnego.
Duma nie pozwoliła ambitnemu Gahra’tibowi zawrócić, gdy jeszcze miał na to czas, aczkolwiek pewnie nieraz rozmyślał o takim rozwiązaniu w samotni namiotu. Znalazłszy się w sercu kontynentu, uznał, że najrozsądniej będzie się przebić w kierunku zalesionych dolin, znacznie bliższych niż wybrzeże, z którego wyruszył. Tam jego wycieńczeni żołnierze znaleźliby surowiec na piki i strzały. A także więcej żywności, ponieważ i jej zapasy, mimo że obliczone na znacznie dłuższy czas stacjonowania w fortach, zaczynały się powoli wyczerpywać.
Plan, choć rozsądny, nie został zrealizowany. W miejscu oddalonym zaledwie o dwa dni marszu od granicy lasów na drodze korpusu ekspedycyjnego stanęły potężne siły Suhurów. Klany, mając do czynienia z obcym wrogiem, dokonały rzeczy z pozoru niemożliwej: zjednoczyły się na czas jednej bitwy. Nawet bezpieczni mieszkańcy dalekiej północy i równie odległego południa przybyli ze swymi garstniami, aby wesprzeć Wojowników Kości z równin. Niedawni zaciekli wrogowie stanęli ramię w ramię, chcąc odeprzeć najeźdźcę, i niewyobrażalnym kosztem dopilnowali, aby żaden z błękitnokrwistych dziwolągów nie wrócił nad morze.
Członkowie Rady Najwyższej Gurdu’dihanu również pragnęli jak najszybszego zakończenia tej wojny. Upajali się więc wieściami o paśmie błyskotliwych zwycięstw i podbojów. W pewnym momencie meldunki przesyłane za pomocą skrzydlatych kurierów przestały jednak do nich docierać. Szybko domyślili się, co może być powodem milczenia walecznego Gahra’tiba. A gdy załoga jednego z okrętów, cudem ocalała z pogromu, jaki Wojownicy Kości urządzili także na wybrzeżu, przekazała wkrótce informację o klęsce ekspedycji, notable zaczęli zadawać sobie pytanie, co będzie, jeśli watahy żądnych krwi Suhurów, idąc za ciosem, pokonają morze i ruszą na największe kręgi Gurdu’dihanu.
Rozesłano wici na najdalsze krańce kontynentu. Najwybitniejsze umysły zaczęły pracować nad udoskonaleniem istniejących i wymyśleniem nowych rodzajów broni. Przyśpieszono też szkolenie armii inwazyjnej, wcielając do niej kolejne setki tysięcy przeszkolonych na wszelki wypadek młodych Gurdów. Przygotowując się na najgorsze, zaczęto fortyfikować wybrzeża – zwłaszcza wzdłuż cieśnin dzielących oba kontynenty. Wojna, jak te na Ziemi, dała potężny impuls do rozwoju zarówno gurdyjskiej technice, jak i nauce.