Выбрать главу

– W przypominających nieco pasy Saturna strefach grawitacyjnych, w których uszkodzone i zniszczone jednostki, pozostając długo na miejscu, tworzą coś w rodzaju pola asteroid, dzięki czemu można przeprowadzić ewentualne akcje poszukiwawcze i ratunkowe. Dlatego też od początków podboju kosmosu wszelkie strategie admiralicji zakładały walkę statyczną. Okręty przystępowały do akcji na minimalnych prędkościach, żeby po ewentualnym zniszczeniu ich wraki pozostały w punktach Lagrange’a.

– Co to oznacza w praktyce?

– W praktyce oznacza to, że w dołkach nadal powinny krążyć niemal wszystkie jednostki zniszczone w bitwach, o ile na skutek nieprzewidzianych okoliczności nie wyrwały się z pułapki grawitacyjnej i nie spadły na powierzchnię pobliskich planet. – Nike pomyślał o Dreddzie i jego osiemdziesięcioletniej odysei w kapsule ratunkowej. Gdyby nie ta taktyka, stary admirał byłby teraz kawałkiem dobrze zmrożonego mięsa wędrującego przez nieskończoną pustkę albo ślicznym meteorem tnącym malownicze niebo odległej planety.

– Doskonale. – Morrisey roześmiał się na cały głos. – Bardzo celny wniosek, kadecie Stachursky. A co z tego wynika dla nas?

– Mamy ułatwioną robotę.

– To też, ale…

– Ale taki inteligentny i śliczny chłopczyk jak ty powinien już wiedzieć, że można się przy tym nieźle obłowić.

Nike zrozumiał, dlaczego Bourne milczał aż do tej pory. Głos porucznika odpowiedzialnego za systemy uzbrojenia mówił wszystko o jego preferencjach seksualnych.

– Proponujemy ci drobny udział w zyskach w zamian za pełne posłuszeństwo i kontrolę tamtych śmieci. – Kapitan wskazał ruchem głowy drzwi, za którymi zniknęli pozostali kadeci.

– Udział w zyskach, sir? – Nike spojrzał przytomniej na rozbawionych załogantów.

– Naprawdę nie rozumiesz? – Na ustach Morriseya pojawił się pierwszy szczery uśmiech. – Jeśli grasz według zasad admiralicji, masz święty spokój, jeśli według naszych, ta robota może być kurewsko niebezpieczna – podniósł rękę, prezentując elektroniczną protezę – ale za to opłacalna. Odbębnisz swoje latka na pokładzie Nomady i masz zagwarantowany śliczny dodatek do emeryturki.

– A większość czarnej roboty i tak odwalają za nas numery – dodał Iarrey.

– Mamy wprawdzie wyspecjalizowane roboty – wyjaśnił kapitan – ale to cholernie drogi sprzęt. Zniszczenie takiej maszyny oznacza dziesiątki szczegółowych raportów, które często wychodzą poza admiralicję. Śmierć kadeta najniższej rangi to tylko list do rodziny, medal i znacznie rzadziej drobna rekompensata finansowa…

– Zresztą im większe straty w akcji, tym lepiej – szepnęła niemal zmysłowo Annataly, pochylając się do ucha Nike’a.

– Im więcej zabitych, tym mniej sensownych ludzi garnie się do roboty w Korpusie Utylizacyjnym – podjął wątek Morrisey. – A po poległych i tak nikt nie płacze, zwłaszcza dowództwo, które ma z naszego procederu słuszny dodatek do pensji. Przy okazji oszczędzamy admiralicji mnóstwo kłopotu z… nazwijmy to po imieniu… odpadami akademickimi.

– Czyli rozumiem, że – powiedział kandydat na udziałowca firmy Nomada – najpierw zgłębiamy, a dopiero potem niszczymy?

– Zgłębiamy? Wiesz, Nike, podoba mi się twój sposób myślenia… – Kapitan uśmiechnął się do własnych myśli. – Archeologia przestrzenna to wspaniała dziedzina nauki, szczególnie jeśli ma się wsparcie w postaci ściśle tajnych map i dostępu do wszystkich archiwów floty. – Urwał nagle i zapytał: – Zatem wchodzisz w to czy nie?

– Co będzie, jeśli odmówię? – zapytał ostrożnie Nike.

– Obiecałem coś admirałowi, a jestem naprawdę słownym facetem… – Odpowiedź Morriseya, choć wypowiedziana wesołym tonem, niosła wyraźną groźbę. – Łamię dane słowo tylko wtedy, gdy widzę w tym swój interes.

– Rozumiem. – Nike spojrzał dowódcy w oczy. Chwilę później skinął głową. – Wchodzę. Pozostaje tylko kwestia…

– Dwie kwestie – przerwał mu bezceremonialnie kapitan.

– Dwie? – zdziwił się Nike.

– Tak. Po pierwsze, strona finansowa. Żeby nie było nieporozumień. Jak to mówią: kochajmy się jak bracia, liczmy się jak klony. Masz dziesięć procent zysku ze wspólnych akcji i pięćdziesiąt z tego, co sam nadasz.

– Zgoda. – Propozycja wyglądała na uczciwą, zresztą w zaistniałej sytuacji Nike przystałby na każdą, nawet o wiele mniej korzystną.

Morrisey nagle spoważniał.

– I po drugie, chłopcze… – To „chłopcze” zabrzmiało bardzo złowróżbnie. – Pani porucznik Davidoff-Rozerer jest jedyną kobietą na pokładzie i jak się zapewne domyślasz, należy do mnie i tylko do mnie. Ja nie jestem wujcio Dredd i nie będę się zastanawiał pół semestru, jak wyrafinowanie skroić ci dupę. Jeśli wykryję choć jeden, nieważne jak mikry ślad twojej bytności w damie mojego serca, to… – zrobił protezą nieokreślony gest mogący oznaczać wszystko. – Rozumiemy się, panie córeczkojebco?

Nike zerknął na kombinezon lotniczy nawigatorki, a raczej na nęcące kształty, jakie okrywał ten obcisły kawałek lśniącego materiału. Potem popatrzył wprost w roześmiane oczy Bourne’a. Nie odpowiedział mu uśmiechem.

– Rozumiemy – przytaknął i sięgnął po worek. – Kadet Stachursky odmeldowuje się!

– Moment… – Kapitan nie spuszczał z niego badawczego wzroku.

– Tak, sir?

– To twoje imię. Nike… Dlaczego nie nosisz standardowego dwumianu, jak każdy przyzwoity człowiek? – zapytał dowódca.

– Noszę, sir – odparł Nike.

– To dlaczego go nie używasz? – zapytała zaskoczona Annataly.

– Używam. Składowe to Nik i Ike.

– Ha, jednego Ikennetha to nawet znałem, ale Nick na pewno pisze się inaczej – wtrącił Iarrey.

– Rodzina mojego ojca pochodzi ze Strefy Rosyjskojęzycznej, stąd odmienna pisownia pierwszego członu – wyjaśnił Nike. – Na cześć jakiegoś słynnego, cholera wie ile razy „pra” pradziada. Podobno był wziętym pisarzem na Ziemi pod koniec Starej Ery.

TRZY

System New Rouen, Sektor Victor,

27.06.235 4

Wyszli z nadprzestrzeni w dużej odległości od gwiazdy oznaczonej na mapach Federacji symbolem V3a13, kilkanaście stopni poza płaszczyzną ekliptyki tutejszego układu planetarnego, na skraju wyliczonego pola bezpieczeństwa. Nomada, wciąż zwalniając, leciał ku Delcie – czwartej planecie systemu – z dala od ewentualnych wrakowisk. Współczesne systemy koordynacji danych pozwalały na obliczanie skoków z dokładnością do miliarda mil na rok świetlny, mogli się więc zbliżyć do każdego systemu bez potrzeby korzystania ze stałych punktów tranzytowych i związanego z tym ryzyka natrafienia na pozostałości dawnych bitew albo wciąż aktywne pułapki zastawiane przez obrońców.

Trzeciego dnia po przybyciu na miejsce Morrisey pojawił się na górnym pokładzie i zasiadł w sfatygowanym fotelu dowódcy. Annataly i Iarrey wciąż zbierali i segregowali dane z sond dalekiego zwiadu, które wystrzelono dwie doby wcześniej w kierunku wszystkich dołków Lagrange’a w systemie. Bourne i Nike czekali na rozwój wydarzeń przy zapasowych konsolach, sprawdzając od czasu do czasu wybrane odczyty. Kapelana i pozostałych kadetów na razie nie wybudzono. Systemy Nomady wykorzystały czas potrzebny na wyhamowanie po wyjściu z nadprzestrzeni, aby starannie przebadać docelowy system. Teraz należało jedynie zinterpretować dane i przystąpić do działania.

– Kiedy będziemy mieli pełen obraz sytuacji? – zapytał Morrisey, ledwie zapiął pasy.

– Za plus minus pięć minut standardowych – odparł Iarrey.

Kapitan pokiwał głową i włożył do ust oliwkową bryłkę czegoś, co najwyraźniej służyło do żucia.

– Czekam, panie pierwszy – powiedział, splunąwszy soczyście na kratownicę pod głównym ekranem.

– Przecież nie minęła nawet minuta – żachnął się Iarrey.

– Zależy, jak na to patrzeć – stwierdził enigmatycznie kapitan, aktywując panoramicon.

Obłe ściany mostka zmieniły zabarwienie i w kilka sekund stały się przezroczyste. W czasie lotu nad planetą wrażenie dezorientacji występuje u paru procent doświadczonych astronautów, w pustce nie ma takiego problemu. Tutaj nic nie zakłóca błędnika, zwłaszcza gdy widok sprzętów w sterowni pozwala ustalić hipotetyczny pion.