Stanął tuż przy panelu oświetleniowym i przyjrzał się uważnie dłoniom. Obwąchał je. Lewa nie pachniała niczym. Prawa, ledwie wyczuwalnie, aromatyzowanym środkiem chemicznym.
Co to ma znaczyć, u licha? Ktoś wyczyścił skaner? Po jaką cholerę?
Usiadł na koi, nadal spoglądając z niedowierzaniem na własne ręce. Niecałą godzinę temu odcisnął pokrytą potem dłoń na panelu skanera przy drzwiach. Zostawił na nim tłustą plamę. Na pewno ją zostawił. Wciąż pamiętał charakterystyczne cmoknięcie i niemiłe uczucie, które mu towarzyszyło. A teraz tworzywo było suche i czyste. No i pachnące…
Święcki rozejrzał się. Worek stał pod ścianą, tam gdzie go zostawił. Na stoliku obok leżał równy stosik wydrukowanej zaraz po przybyciu bielizny, która czekała na schowanie do wpuszczanych w ściany szuflad. Brudny kombinezon wisiał na drzwiach kabiny łazienkowej. Wszystko było na swoim miejscu.
Przez ten pieprzony mikrokryształ popadam w paranoję, pomyślał, podnosząc się z koi. Wprawdzie nie słyszał nigdy o samoczyszczących się panelach skanera, ale fakt, że płytka była czysta, nie musiał jeszcze oznaczać niczego złego. Może ktoś z pionu technicznego serwisował te urządzenia…
Wyjął z kieszeni przezroczystą piramidkę, podszedł do narożnego biurka i usiadł przy nim. Lewą dłonią aktywował panel dotykowy w blacie i natychmiast go wyłączył. Uniósł ręce do twarzy i ponownie obwąchał opuszki palców. Te, które zetknęły się ze szklistym tworzywem, pachniały tak samo jak jego prawa dłoń. Wstał i pochylił się nad blatem. Chuchnął kilka razy, a potem przykucnął. Oprócz świeżych odcisków na równej szklistej powierzchni nie było widać ani jednego śladu.
Zdębiał. Spędził w tym kącie dobre kilka, jeśli nie kilkanaście godzin, zapoznając się z materiałami szkoleniowymi. I na pewno niczego nie wycierał. Zamierzał sprzątnąć kajutę dopiero pod koniec tygodnia.
Obszedł całe pomieszczenie, obwąchując wszystko, co się dało, lecz tylko przy panelu holoprojektora odniósł wrażenie, że wychwytuje ulotny zapach tych samych chemikaliów. Ale głowy by za to nie dał. Gdy ponownie usiadł przy biurku, nic nie poczuł. Pociągnął kilka razy nosem dla pewności.
Ktoś był w jego kajucie, to nie ulegało wątpliwości. Ktoś, kto nie chciał zostawić po sobie żadnych śladów. Gdyby Henryan nie śpieszył się tak bardzo z mesy, pewnie niczego by nie zauważył. Pozostawało pytanie, jak intruz dostał się do środka i czego szukał. Święcki podrzucił w dłoni przezroczystą piramidkę. Odpowiedź mogła się kryć w jej wnętrzu.
Sięgnął po darowany mu na jednostce kurierskiej naczolnik i usiadł wygodnie na koi. Bacznie obejrzał sprzęt, jakby się obawiał, że ktoś przy nim majstrował, i dopiero po dłuższej chwili umieścił kryształ w gnieździe, po czym założył opaskę na głowę. Oparł się plecami o ścianę, zanim aktywował przekaz.
Przez chwilę widział tylko ciemność. Pomyślał nawet, że kryształ jest czysty albo uszkodzony, jednakże gdy zaczął podnosić rękę, aby wyjąć go z gniazda, nagle tuż przed oczami zobaczył trójwymiarowy napis. Prosty i niezbyt długi.
WITAMY NA XANIE 4, SIERŻANCIE.
Uśmiechnął się pod nosem. Słuchając o wyczynach Bogów, domyślił się, że ma do czynienia z niezłymi jajcarzami. Teraz otrzymał dowód na to, że się nie mylił.
PIĘĆ
System Xan 4, Sektor X-ray,
07.09.2354
Następnego dnia stawił się na służbie przed czasem. Wstał wcześniej i odbył długi spacer korytarzami sektora mieszkalnego, aby podładować baterie. Nie miał zamiaru siedzieć w kompletnych ciemnościach jak minionego wieczoru, zwłaszcza że po capstrzyku drzwi kwater blokowano automatycznie, zupełnie jak w więzieniu, a każdy, kto chciał wyjść, musiał się meldować u oficera dyżurnego.
Podpisał odbiór stanowiska, zanim gwizdek dyżurnego oznajmił początek wachty. Dwukrotne sprawdzenie aparatury zajęło mu zaledwie kilka minut. Był gotowy na przyjęcie rozkazów, zanim pułkownik zdążył zasiąść na swoim tronie.
Porucznik Valdez przesłał mu szczegółowy plan zadań na ten dzień. Lista nie była długa – zawierała szesnaście lokacji, z których większość znajdowała się na mniejszym z kontynentów. Tylko jedna miała priorytet czerwony. Święcki zaczął więc od niej. Nakazał odłączenie zasobnika z sondami od najbliższego satelity i sprowadził miniaturowe roboty na koordynaty podane w tabeli. Przetestował dwukrotnie łączność z każdą kamerą, robiąc serię dużych zbliżeń i panoram. Celem była jedna z suhurskich sadyb – typowa kościana wiocha zwierzaków z kilkudziesięcioma szałasami skupionymi wokół okrągłej zagrody, w której taplały się nieliczne pisklęta.
Odhaczył tę pozycję na liście i przerzucił się na kolejną. Dopiero dziesiąta lokacja zainteresowała go bardziej. Porozmieszczał sondy wizyjne nad wielkim nadbrzeżnym kręgiem. Treb’aldaledo było pierwszą i największą kolonią Gurdów w Suhurcie: według ostatnich szacunków liczyło prawie siedemdziesiąt tysięcy mieszkańców. Gdy nanoboty opadły poniżej linii chmur, Henryan zaniemówił. Nigdy wcześniej nie widział czegoś podobnego. Na nadmorskiej równinie, w pewnym oddaleniu od linii brzegowej, leżały lśniące muszle. Tak przynajmniej wyglądało to z większej odległości. Podczas szkoleń Święcki słyszał o nietypowych budowlach, w których mieszkali błękitnokrwiści, teraz jednak, widząc je po raz pierwszy na własne oczy, oniemiał.
W samym środku każdego kręgu, jak nazywano te konstrukcje, znajdowała się strzelista iglica zrobiona z tej samej lśniącej masy co otaczająca ją obła spirala właściwej budowli. Na końcu ostatniego zwoju budowli dostrzegł kolejną iglicę, o połowę niższą niż wieża stanowiąca punkt centralny „muszli”. Wokół zewnętrznej ściany kręgu ciągnął się pas idealnie płaskiej, oczyszczonej z roślin i kamieni gleby stykający się z granicami następnych „dzielnic”. Henryan naliczył ich ponad pięćdziesiąt, ale na obrzeżach dostrzegł szkielety następnych, które dopiero budowano.
Nie zważając na sygnały alarmowe, opuścił jedną z kamer, by zrobić zbliżenie na wznoszoną muszlę. Wokół szkieletu roiło się od błękitnokrwistych. Pracowali jak mrówki, wspinając się zręcznie nawet na pionowe elementy bądź rozciągając między nimi dziwne, przypominające pajęczyny sieci. Na innym odcinku robotnicy układali wyprofilowane płyty z zastygłej masy, które odlewano w formach nieco dalej, obok wielkich „pieców”, gdzie budulec był uprzednio topiony. Umieszczone obok siebie płyty tworzyły podstawę obłej ściany pierwszego kręgu spirali. Szczeliny między nimi wypełniano tą samą masą, którą wzmacniano filary. Tam gdzie ściana była już gotowa, dziesiątki Gurdów pełzały po obłości, pokrywając całą powierzchnię nieco inną, oleistą substancją, która po wygładzeniu lśniła jak masa perłowa. Mimo ogromnych rozmiarów budowle te nie miały żadnych otworów. Tylko na szczytach obu iglic widać było koliste wejścia, którymi błękitnokrwiści dostawali się do swoich „mieszkań”. Przyglądając się tym konstrukcjom, Henryan w końcu zrozumiał, dlaczego szturmowanie tych miast sprawia zwierzakom kłopoty. Wejście na pokryte gładką substancją wieże było niemożliwe, chyba że ktoś miałby jaszczurcze łapy. A przebicie się przez twarde ściany tej grubości wymagało narzędzi i czasu, którymi uprawiający wojnę podjazdową Wojownicy Kości akurat nie dysponowali. Marnie to wy…
– Coś nie tak, sierżancie?
Święcki drgnął, gdy usłyszał za uchem głos Valdeza.
Nie odwracając się, odesłał kamerę na wyznaczone stanowisko. Czerwona ikonka na wyświetlaczu jego konsoli przestała migać po kilku sekundach.
– Nie, sir. Melduję, że wszystko jest w jak najlepszym porządku!
– Skoro tak, dlaczego nie potwierdziliście jeszcze pełnej aktywacji podglądu? – W głosie porucznika pobrzmiewała irytacja.
– Już się robi – rzucił Święcki i natychmiast zabrał się do pracy, porzucając podziwianie widoków.
* * *
Kolejne trzy godziny przebumelował, podglądając od czasu do czasu obrazy z rozmaitych kamer. Tylko dwa razy naukowcy poprosili go o wysłanie sond w rejon pogranicza, chociaż zdaniem Święckiego nie działo się tam nic ciekawego.
Kwadrans przed trzynastą Valdez przekazał na stanowiska łączności polecenie wydane przez pułkownika.