Выбрать главу

Żaden z wojowników nie odpowiedział. Kolejno uderzali aradami w swoje kamienie. Decyzja została podjęta jednogłośnie.

– Jest jeszcze coś – zahurgotał Tore Numa-Reh, gdy usłyszał ostatni dźwięczny stukot. – Musimy wydać wyrok na Tikren Da-Deradha.

– Spętanie rąk – zaproponował natychmiast Hika No-Korto.

– Spętanie rąk! – poparli go pozostali.

Tym razem uderzenia ich aradów rozbrzmiały niemal równocześnie.

SZEŚĆ

Święcki zdał stanowisko zmiennikowi, zasalutował przepisowo porucznikowi Valdezowi, który nie zamierzał opuszczać jeszcze centrum, po czym ruszył spokojnym krokiem w kierunku wyjścia, mieszając się z tłumem kończących służbę żołnierzy. Przed windami zebrała się już spora grupa pracowników technicznych obsługujących tę sekcję stacji. Henryan trzymał się z dala od nich. Ani myślał wracać w takim ścisku. Choć jeszcze niedawno rozpaczliwie tęsknił za towarzystwem ludzi, na stacji nie umiał przyzwyczaić się do tłoku. Nie rozumiał własnej reakcji, ale na szczęście w odróżnieniu od większości personelu miał czas.

Po niecałym kwadransie na korytarzu zrobiło się luźniej. Kolejne wagoniki podjeżdżały co kilkanaście sekund. Jeszcze dwa albo trzy, ocenił, i pora szczytu się skończy. Tym razem nie spocę się jak mysz i oszczędzę wodę na wieczór. A tajemniczy podrzucacz kryształów będzie miał utrudnione zadanie, jeśli zechce powtórzyć tę sztuczkę. Uśmiechnął się pod nosem.

– Na co czekacie, Pry?

Głos porucznika wyrwał go z zamyślenia. Rzucił szybkie spojrzenie na zegar i skrzywił się. Tkwił na stacji kolejki niemal dwadzieścia minut.

– Klimatyzacja nie wyrabia w godzinach szczytu – wyjaśnił. – Wczoraj tak się spociłem, że musiałem zużyć pod prysznicem cały dzienny przydział wody.

– Mamy ostatnio nadkomplet – przyznał Valdez, stając obok. – A na dodatek za kilka dni zwali nam się na głowę wielka delegacja. Szczebel rządowy. Pół senatu i dwieście osób świty. Stary zapowiedział właśnie podniesienie stanu gotowości dla całego działu technicznego i operacyjnego.

– Senatorowie? – zdziwił się Święcki. – Czego mogą tutaj chcieć?

– Nie domyślacie się? – Porucznik roześmiał się, zanim ruszył w stronę zatrzymującej się właśnie kolejki.

Henryan podążył za nim. Ledwie przekroczył próg, drzwi zasunęły się z cichym sykiem. Oprócz nich w kabinie było tylko kilku techników.

– Ostatnie dni zwierzaków – powiedział Valdez, zniżając konfidencjonalnie głos. – Kto by chciał przegapić takie widowisko? Miałeś fart, chłopie. Nie co dzień rozumna rasa znika z mapy wszechświata. Miejmy nadzieję…

– Przecież oni nie wyginą. To znaczy, nie całkowicie.

Valdez spojrzał na niego dziwnie.

– O co wam chodzi, Pry?

– Ja… Jajogłowi z pewnością nałapią wystarczająco dużo okazów do dalszych obserwacji i badań.

– No, no! – Porucznik uśmiechnął się i pogroził mu palcem. – Wasze szczęście, sierżancie. Bo już zaczynałem podejrzewać, że przesiąkliście propagandą Bogów.

– Nie skontaktowali się ze mną… – Henryan urwał w pół słowa i zmarszczył brwi.

– Coś nie tak? – zaniepokoił się Valdez.

– Nie. To znaczy tak. Wczoraj przydarzyło mi się coś dziwnego.

– W centrum dowodzenia?

– Nie, wieczorem, kiedy wróciłem do kabiny… – Zamilkł na moment, a potem opowiedział porucznikowi o całym zdarzeniu. Ze szczegółami. Zaczynając od znalezienia kryształu, a kończąc na wykryciu środka czyszczącego na panelu i blacie terminala.

Valdez słuchał z uwagą, nie wyglądał jednak na szczególnie poruszonego. Kiedy Święcki zakończył relację, milczał przez dłuższą chwilę, jakby zastanawiał się, ile może powiedzieć. Odezwał się dopiero wtedy, gdy minęli przedziały bezpieki.

– To nie był zwykły kawał.

– Tak pan sądzi? – zapytał zaskoczony Święcki.

– Ujmę to tak: chłopcy robią numery nowym, ale zawsze jest to coś, z czego wszyscy mogą się potem pośmiać. Podrzucenie kryształu nie jest zabawne, dlatego uważam, że mamy do czynienia z próbą kontaktu ze strony Bogów. Pierwszą i nie ostatnią. Spodziewaliśmy się, że będą szukali kontaktu, ale nie sądziliśmy, że tak szybko. Martwi mnie natomiast to obejście skanera. W tym mogła maczać palce wubecja.

– Wydział? Oni wiedzą, kim jestem?

– Nie, ale zająłeś miejsce Seiferta – przypomniał mu porucznik, zmieniając ton na nieco mniej oficjalny i automatycznie przechodząc z wy na ty. – Nic dziwnego, że cię sprawdzają.

– Gdybym ja chciał przeprowadzić taką akcję, wybrałbym inną porę dnia na wizytę. Mój brat był oficerem Wydziału Bezpieczeństwa. Wprawdzie od początku służył w pionie kryminalnym, ale poznałem dzięki niemu metody pracy agentów.

– Racja – przytaknął Valdez. – Siedziałeś w centrum bite osiem godzin.

– Sam pan widzi.

– Mimo wszystko jestem przekonany, że to musiał być Wydział Bezpieczeństwa. I nie mówimy o szeregowych skurwyklonach w czerni. Jedynie oficerowie kontrwywiadu są na tyle pedantyczni i popieprzeni, by dezynfekować cudze skanery. – Porucznik spojrzał w oczy Święckiego i zobaczył w nich czysty strach. Zainteresowanie kontrwywiadu mogło oznaczać poważne kłopoty. – Pewnie szukali kryształu.

– Skąd mogli wiedzieć, że ktoś mi go podrzucił?

– Podglądy, podsłuchy… – Valdez wzruszył ramionami. – To ich żywioł. Przeszukali kabinę, gdy wyszedłeś do mesy, przekonani, że podrzucony kryształ wciąż tkwi w kieszeni. Liczyli, że będą mieli więcej czasu, ale ty jak na złość się pośpieszyłeś. Dziesięć minut później niczego byś nie wyczuł.

– Kurwirtual! – Święcki poczuł zimne ciarki na krzyżu. – I co ja mam teraz zrobić?

– Pamiętasz moją radę? – zapytał porucznik. – Nic nie rozumiesz, nic nie wiesz, nic cię nie interesuje. Trzymaj się z dala od tego bajzlu. Za tydzień albo dwa będzie po wszystkim. Nasi Bogowie rozejdą się do swoich zajęć i zapomnimy o aferze. Jeśli dostaniesz następną wiadomość, na krysztale czy jakimś innym cholerstwie, wywal ją natychmiast w diabły.

– Jasne.

Kolejka zaczęła hamować. Zbliżali się już do sektorów mieszkalnych.

– Właściwie… – odezwał się nagle Valdez.

– Tak?

– Mam lepszy pomysł. Jeśli dostaniesz następną wiadomość, przyjdź z nią do mnie. Może uda mi się rozpracować tych drani. Kończy im się czas, a ludzie działający w pośpiechu zaczynają popełniać błędy.

– Nie ma sprawy – zgodził się bez oporów Święcki.

– I nie martw się. Nikt inny się o tym nie dowie. Jeśli wpadniesz z kolejnym kryształem, powiesz wubekom, że to część przygotowywanej przez nas prowokacji. Ja to potwierdzę.

Henryan skinął skwapliwie głową, a potem niespodziewanie zapytał:

– Kim oni są?

– Kto?

– Ludzie, których nazywa pan Bogami.

– To temat na dłuższą rozmowę – odparł enigmatycznie Valdez, spoglądając na wskaźnik położenia kolejki. Wagonik zaczynał właśnie hamować. – Dzisiaj nie mam czasu, muszę załatwić kilka spraw w pionie medycznym – dodał, podchodząc do wyjścia – ale jutro po wachcie możemy usiąść na tarasach widokowych i pogadać o tym wszystkim.

– Nie ma sprawy.

Drzwi kabiny otworzyły się z cichym sykiem, odsłaniając kompletnie pusty szeroki korytarz. Wychodząc z kolejki, Valdez dodał:

– Bez obaw, Pry. Nie wrócisz do kopalni, jeśli będziesz robił, co mówię. – Już na peronie obrócił się przez ramię i rzucił: – Jeszcze jedno. To będzie prawdziwy koniec zwierzaków. Ich nie da się trzymać w niewoli. Dzień, dwa i padają…

Drzwi zamknęły się i rozdzieliły ich, zanim porucznik zdążył dokończyć zdanie.

SIEDEM

Tym razem Święcki nie poszedł prosto do kabiny. Był głodny i na tyle czysty, że mógł się najpierw udać do zatłoczonej mesy. Odbębnił swoje w długiej kolejce, napakował pełną tackę żarcia, a potem stanął pośrodku sali, szukając wzrokiem wolnego miejsca. Rotacja była szybka, nikt tutaj nie siedział i nie delektował się posiłkami. Racje były pożywne i o wiele smaczniejsze niż więzienne żarcie, ale o tym mało kto z mieszkańców stacji wiedział.