Выбрать главу

– Co takiego?

– Moje pojawienie się na Xanie 4. Przylatuję znikąd i od razu trafiam na jedyne stanowisko, na którym zależy Bogom, a które wy powinniście obstawić razem z wubekami. Obawiam się, że oni od początku wiedzą, co jest grane. I bawią się z nami. Nie dojdzie do żadnego poważnego kontaktu…

– Już doszło. – Valdez podrzucił w dłoni piramidkę. – Zrozum, Pry, dla nich to wóz albo przewóz. Stracili głównego rozgrywającego w ostatnich minutach meczu, w dodatku przy niekorzystnym dla siebie wyniku. Muszą jakoś zareagować, w przeciwnym razie przegrają z kretesem. Teraz nawet czas działa na ich niekorzyść. Są naprawdę zdesperowani. I dlatego przyjdą do jedynego człowieka, który jest kluczem do powodzenia akcji. Jeśli nie zechcesz współpracować z nimi po dobroci, może się zrobić groźnie. Ale ty nie staniesz po ich stronie, gdy dojdzie do ostatecznej rozgrywki. Rozumiemy się?

– Nie jestem szalony – zapewnił go Święcki. – Wolałbym zginąć, niż wrócić na Pas Sturgeona.

– Na taką odpowiedź liczyłem. – Valdez odpiął linkę i chwycił się poręczy. – A teraz posłuchaj mnie uważnie, Pry. Jeśli ktoś podrzuci ci nowy kryształ albo skontaktuje się z tobą w inny sposób, podejmij dialog.

– Ale…

– Nie przerywaj mi! – Porucznik podniósł głos. – Wyciągnęliśmy cię z kopalni, chociaż obaj wiemy, że powinieneś w niej zgnić. To, że odpoczywasz sobie dzisiaj pod tą kopułą, zamiast drążyć kolejne sztolnie na niestabilnych asteroidach, zawdzięczasz wyłącznie nam. Mnie i pułkownikowi. Ale teraz to nie ja pociągam za sznurki. Jeśli stary uzna, że skrewiłeś, dostaniesz pomarańczowe wdzianko i jeszcze tego samego dnia pokicasz śladem Seiferta. Zrozum, człowieku – znowu ściszył głos – jestem po twojej stronie, ale obaj tkwimy w tym gównie po uszy. Nie masz wyjścia.

– Wiem…

– Posłuchaj zatem uważnie, Pry. Nie chcemy od ciebie wiele. Nie musisz wystawiać nam Bogów. Nie musisz składać raportów i donosić. Admiralicja nie jest zainteresowana ujawnianiem głębi tego spisku i kolejnych jego uczestników.

– Domyślam się… – mruknął Święcki.

– Chcemy tylko wiedzieć, co zamierzają Bogowie, aby móc pokrzyżować im szyki. Nie jestem idiotą, mam świadomość, że będą cię sprawdzali. Najprawdopodobniej dla własnego bezpieczeństwa do samego końca nie powiedzą ci, co naprawdę chcą zrobić. Może nawet podsuną kilka fałszywych tropów. – Porucznik zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. – Chciałbym, abyś zrozumiał, że nadrzędnym celem tej operacji jest niedopuszczenie do ingerencji w losy obu obcych cywilizacji. Damy Bogom wolną rękę, niech się cieszą złudnym poczuciem bezkarności. Zablokujemy dopiero ich ostatni, decydujący ruch. Jeśli kleksy uznały, że muszą się pozbyć zwierzaków, niech tak się stanie. Wiem, że to brzmi nieludzko i spiskowcy z pewnością zagrają na tej właśnie nucie, ale musisz pamiętać, że sprawa nie jest taka prosta, na jaką wygląda. Odbudowanie populacji Suhurów zaowocuje nowymi wojnami i powrotem do punktu wyjścia za kilkanaście, najdalej kilkadziesiąt lat. Przeciągające się starcia oznaczają kolejne miliony ofiar po obu stronach konfliktu. Pozwalając im żyć, usankcjonujemy niewyobrażalne rzezie. Eliminacja zwierzaków na tym etapie będzie oczywiście niepowetowaną stratą. Wszyscy rozumiemy, że mamy do czynienia z… rozumną starą rasą, spójrz jednak na ten problem z innej perspektywy. Wojownicy Kości stanowią zagrożenie nawet dla samych siebie. Widziałeś niedawno jakiś eksperyment, bez wątpienia niezbyt miły dla oka, ale idę o zakład, że Bogowie nie pokażą ci holo ze składania ofiar, także z osobników własnego gatunku, czy okaleczania piskląt. Mógłbym jeszcze długo wymieniać…

– Co mam zrobić? – Święcki postanowił zakończyć tę rozmowę.

– O tym sam zdecydujesz we właściwym momencie. Zależnie od rozwoju sytuacji. Ale pamiętaj o jednym: nie możesz się zgodzić od razu na ich propozycje. Pozwól im na kilka podejść. Zachowuj się nerwowo, jak do tej pory. Gdy zaczną naciskać, unikaj odpowiedzi, zwódź ich, proś o czas do namysłu. Im dłużej to przeciągniemy, tym bardziej będą zdesperowani, a co za tym idzie, nieostrożni. Od tej pory komunikujemy się tylko w centrum, wyłącznie słownie. Żadnej elektroniki. Od jutra stary wprowadza stan podwyższonej gotowości, co oznacza zamknięcie większości kanałów łączności i ściślejszą kontrolę ruchu wewnątrz stacji. To powinno nam pomóc. Masz jeszcze jakieś pytania?

– Nie, panie poruczniku.

– Świetnie. W takim razie podpisz mi dokumenty potwierdzające zakończenie naprawy i wracaj na obręcz.

– Tak jest. – Święcki po raz ostatni spojrzał na kontur Suhurty i jej wąski północny kraniec. Siedem Wierchów odcinało się wyraźnie od seledynowo-złotych wyżyn.

DZIEWIĘĆ

Zajcew czekał na niego w korytarzu przedziału mieszkalnego. Stał tuż za załomem grodzi, w miejscu, skąd mógł obserwować główne skrzyżowanie poziomu. Oparty o ścianę wpisywał coś do podręcznego komunikatora, uśmiechając się pod nosem, jakby go to bawiło. Na moment przed tym, nim Święcki zdążył skręcić w odnogę prowadzącą ku jego kabinie, czarnoskóry wartownik przerwał notowanie i spokojnie wmieszał się w tłum. Henryan był święcie przekonany, że ich spotkanie jest dziełem przypadku.

– Musimy pogadać, kolego sierżancie – rzucił półgębkiem Zajcew, nie odrywając wzroku od ekranu czytnika.

– Nie sądzę – powiedział ostrożnie Henryan.

– Wubecja węszy wokół kolegi – dodał szybko czarnoskóry wartownik.

– Wiem.

Zajcew zerknął na niego zaskoczony.

– Zwolni kolega trochę – poprosił, zmieniając ton.

– Śpieszę się. – Henryan zbył go ponownie, i to nie dlatego, że tak kazał porucznik. Naprawdę nie miał ochoty na drążenie tej sprawy.

– A może jednak? – syknął poirytowany Zajcew. – Tym razem nie skończy się na rewizji pod nieobecność gospodarza. Czekają na kolegę.

Święcki wzruszył ramionami.

– Niech sobie czekają. Nic nie zrobiłem.

– Na kolegi miejscu sprawdziłbym wszystkie kieszenie – poradził mu Zajcew, po czym skręcił w odnogę korytarza, przepychając się między wracającymi do kajut żołnierzami pierwszej zmiany.

Henryan zaklął i wbrew sobie zwolnił nieco. Zwalczył pokusę natychmiastowego sprawdzenia kieszeni. Mógł mieć ogon, skoro wubecja zdecydowała się na otwartą konfrontację. Od załomu, za którym zaczynał się jego korytarz, dzieliło go zaledwie kilkanaście kroków. Jeśli ma się pozbyć kryształu, to tylko tutaj. Wszedł w największy ścisk, wsunął dłonie do kieszeni, jakby sięgał po coś od niechcenia, i natychmiast trafił na zimną piramidkę. Chwycił ją w dwa palce. Zastanawiał się gorączkowo, co zrobić z tym kukułczym jajem… tak się chyba kiedyś mówiło na podrzucone ukradkiem przedmioty. W tej części korytarza nie było publicznych atomizerów. Mógłby upuścić mikrokryształ na kratownicę podłogi, bo w ścisku nikt by tego pewnie nie zauważył, ale to nie załatwiało sprawy. Za moment godzina szczytu się skończy i przezroczysta piramidka będzie kłuła w oczy każdego przechodnia. Nie mówiąc o kamerach monitoringu.

Nie, tak się jej nie pozbędę, pomyślał Święcki. Może lepiej podrzucić ją komuś? Po namyśle zrezygnował i z tego rozwiązania. Nie był tak zręczny jak ten, kto raczył go wiadomościami od Bogów. Wpadka była niemal pewna, a kiedy „obdarowany” podniesie głos… Szlag by to! Nagle poczuł, że ktoś ujmuje jego dłoń, tę, w której trzyma piramidkę. Nie był to mocny chwyt, ale delikatne muśnięcie, tak zaskakujące, że nim zrozumiał, co się dzieje, mikrokryształ zmienił właściciela. Nie dostrzegł twarzy kobiety w białym mundurze medyka, która wyprzedziła go właśnie zdecydowanym krokiem, wybawiwszy przy okazji z kłopotu. Zanim zniknęła w tłumie, zauważył tylko, że ma ognistorude włosy i jasną, nakrapianą piegami skórę na karku.

Dzięki ci, pomyślał, skręcając w lewo, w wąski korytarz ozdobiony dwoma rzędami skanerów i włazów. Tutaj było o wiele spokojniej. Kilku żołnierzy, wracających z dyżuru jak on, zmierzało ku swoim kwaterom.

Kładąc dłoń na skanerze, Święcki głośno przełknął ślinę. Drzwi rozsunęły się z ledwie słyszalnym sykiem. W środku nie było całkiem ciemno, jak wtedy gdy wracał ze zmiany. Tym razem przywitał go miły półmrok. W przytłumionym blasku paneli oświetleniowych dostrzegł trzy zwaliste sylwetki.