Выбрать главу

– Sierżant Prydeinwraig? – Pytający z pewnym trudem wymówił walijskie nazwisko. Sądząc z akcentu, trudny język, z którego pochodziło, był mu obcy.

* * *

Nie zabrali go do siebie. Nie musieli. Szybka, lecz dokładna rewizja z pełnym skanem układu trawiennego zajęła im zaledwie kilkadziesiąt sekund. Potem Święcki trafił na krzesło przy biurku. Funkcjonariusze Wydziału Bezpieczeństwa stanęli wokół niego tak, aby miał w polu widzenia tylko jednego z nich.

– Gdzie mikrokryształ? – zapytał najniższy, ale i tak przewyższający Henryana przynajmniej o głowę.

– Nie mam żadnych mikrokryształów – zapewnił go Święcki, zdając sobie momentalnie sprawę, że odpowiedź była zbyt konkretna i za szybka.

Wubek również uważał, że zaskoczony podejrzany powinien najpierw zapytać, o jaki kryształ chodzi. Na tej stacji wszyscy mieli z nimi styczność. Były najpowszechniejszymi nośnikami danych.

– To już wiemy – skwitował funkcjonariusz, strzepując pyłek z nienagannie skrojonego munduru. – Pytałem, co z nim zrobiłeś.

Święcki popatrzył mu prosto w oczy i nagle poczuł zimny dotyk w okolicach krzyża. To nie było spojrzenie normalnego człowieka.

– Trafił do najbliższego atomizera zaraz po tym, jak go znalazłem w kieszeni – wyjaśnił po chwili zastanowienia, starając się, aby jego słowa zabrzmiały szczerze. – Nie zamierzam bawić się w spiski i ratowanie zwierzaków. Nie nazywam się Seifert.

Wubecy wymienili spojrzenia.

– Proszę, proszę. Jak na kogoś, kto wyrzuca kryształy bez odczytania, zadziwiająco dużo wiesz o ich zawartości – rzucił z rozbawieniem przesłuchujący.

– Zostałem pouczony, by nie mieszać się w te zabawy – wyjaśnił Święcki.

– Kto cię pouczył?

– Porucznik Valdez.

– Kundel pułkownika – prychnął jeden z wubeków stojących za plecami Święckiego.

– Co ci takiego powiedział? – zapytał ten stojący na wprost.

– Nic konkretnego.

Wielka jak łopata dłoń spoczęła na ramieniu sierżanta. Wiedział, co taki gest może zwiastować. W kopalniach też go przesłuchiwano, gdy dochodziło do awarii pancerzy albo maszyn. Pomysłowość ludzka nie zna granic. Zarówno gdy w grę wchodzi odbieranie sobie życia, jak i wydobywanie prawdy.

– Postaraj się wyrażać precyzyjniej – poradził mu mężczyzna z tyłu.

– Wydawało mi się, że porucznik jest po waszej stronie… – zaczął Święcki i syknął głośno, gdy palce olbrzyma zacisnęły się na ścięgnie w jego ramieniu. Ten facet wiedział, jak zadawać ból. – Naprawdę! To on mnie ostrzegał przed próbami kontaktu ze strony Bogów. Radził, żebym trzymał się od nich z dala.

– I żebyś wyrzucał kryształy do atomizera?

– Nie – zaprzeczył Henryan. – Chciał, żebym mu je przekazywał.

– Dlaczego więc tego nie robiłeś?

– Ze… strachu.

– Przed czym?

– Przed takimi wizytami jak ta, przed wmieszaniem się w jakąś aferę…

– Wiemy, co jest w twoich aktach, sierżancie. A raczej czego w nich nie ma.

Czyżby stworzenie nowej kartoteki i zmiana wyglądu nie zmyliły czujności WB? Święcki przełknął ślinę i podniósł wzrok.

– Skoro wiecie o wyroku, powinniście się też domyślić, dlaczego Rutta ściągnął mnie tutaj.

– Niektórzy twierdzą, że nasz poziom intelektualny pozostawia wiele do życzenia, sierżancie. – Najniższy z agentów założył ręce na piersi. – Pewnie dlatego musimy się posiłkować tak brutalnymi metodami przesłuchań.

– Pułkownik chce, żebym robił za przynętę dla Bogów. – Henryan zrozumiał aluzję.

Wubek uśmiechnął się. Naprawdę. Nie był to sadystyczny grymas, który często gościł na twarzach oprawców, gdy udawało im się w końcu złamać przesłuchiwanych, lecz normalny, szczery uśmiech rozbawionego człowieka.

– Stary dureń. Gdyby się nie mieszał i pozwolił nam działać, nie byłoby żadnych incydentów. Jaki plan ma tym razem?

Święcki opowiedział pokrótce o propozycji Valdeza, pomijając kilka mniej istotnych szczegółów, jak choćby oddanie porucznikowi poprzedniego mikrokryształu. Agenci wysłuchali go z uwagą, a kiedy skończył, milczeli przez chwilę. W końcu najniższy powiedział:

– A niech mnie, pieski wojny zaczynają bawić się w kontrwywiad.

Stojący za plecami Święckiego wubecy zarechotali.

– Posłuchaj mnie teraz uważnie, niedorobiony skurwyklonie strzelający do porządnych ludzi. – Lodowaty ton nie pasował do uśmiechu. – Od tej pory niczego nie będziesz wyrzucał. Każdy kryształ, który otrzymasz, odtworzysz natychmiast na tym terminalu. – Wskazał biurko w rogu. – Nie musisz go oglądać. Wystarczy, że zawartość zostanie skopiowana do systemu. Potem możesz go oddać Valdezowi, niech się bawi w detektywa.

Sierżant pokiwał gorliwie głową.

– Udawaj, że jesteś nadal przynętą starego, ale pamiętaj: od tej pory pracujesz dla nas, nie dla niego – dodał ten zza pleców.

Święcki znowu skwapliwie przytaknął.

– Jeden niewłaściwy ruch i wrócisz tam, skąd przyleciałeś. – Trzeci agent dorzucił pogróżkę.

– Rozumiem. Zrobię, co chcecie.

– Świetnie. – Wubek stanął na szeroko rozstawionych nogach, składając ręce za plecami. – Rutta nie zamiecie tej sprawy pod dywan. Nie tym razem. Stary dureń dopuścił do powstania nielegalnej tajnej organizacji. My ją zlikwidujemy, a ty nam pomożesz.

– Już powiedziałem, że zrobię, co chcecie.

Nacisk na ramię zelżał. Stojący naprzeciwko Henryana wubek, nie przestając się uśmiechać, skinął lekko głową. Ból, który przyszedł nagle, był ostry, przeszywający, nie do wytrzymania. Święcki zleciał z krzesła. Chciał zawyć, ale z jego ust wydobyło się tylko ciche stęknięcie. Cios w nerkę pozbawił go tchu. Padł na kolana z wybałuszonymi oczami. Trzymając się dłońmi za gardło, próbował łapczywie chwycić choć odrobinę powietrza. Wubek pochylił się nad nim i poklepał go po spoconym policzku.

– To mała zaliczka, na wypadek gdybyś zmienił zdanie.

DZIESIĘĆ

System Xan 4, Sektor X-ray,

09.09.2354

Trafiłem z deszczu pod rynnę? Może jednak nie. Może uda mi się to dobrze rozegrać i wyplączę się z tego gówna…

Święcki siedział przed konsolą łączności i przyglądał się ludziom wypełniającym wielkie centrum dowodzenia. Nie widział żadnych śladów nerwowości, ukradkowych spojrzeń, znaczących gestów czy uśmiechów. Normalni wachtowi przy codziennej pracy. Ilu z nich było zamieszanych w spisek Bogów? Może wszyscy, a może żaden. Nie, kilku na pewno sprzyja zwierzakom, uznał po chwili zastanowienia. Porucznik Valdez musiał mieć podobne zdanie, skoro nalegał na ograniczenie kontaktów poza centrum.

– Nie śpijcie, Pry! – Sierżant poczuł na ramieniu rękę przełożonego.

– Nie śpię, panie poruczniku – powiedział, spoglądając za siebie. – Musimy pogadać – dodał szeptem.

Twarz Valdeza pozostała bez wyrazu.

– Pokaż mi jakiś problem na wyświetlaczu – szepnął po kilku sekundach, które spędził, bacznie wpatrując się w konsolę.

Henryan wskazał palcem jeden z widocznych na ekranie wykresów.

– Miałem wczoraj wizytę – poinformował półgłosem.

– Czyją? – zapytał Valdez, przywołując dotknięciem kciuka hologram.

– Wubecji.

Porucznik ukrył wykres i udał, że szuka czegoś w danych.

– To było do przewidzenia.

– Wiedzą o wszystkim. – Święcki uprzedził kolejne pytanie.

– Od ciebie?

– Nie. Tak. Częściowo… – zaplątał się.

– Rozumiem. – Valdez podniósł wzrok i spojrzał w stronę podwyższenia. Stary nie patrzył na nich, rozmawiał właśnie z dwoma oficerami. – Czego chcieli?

– Wydawali się rozbawieni tym, co zamierzamy zrobić.

– Rozbawieni? – Porucznik zerknął na Święckiego, nie kryjąc zdziwienia.

– Tak – potwierdził sierżant. – Jeden z nich powiedział nawet, że może pan dalej udawać detektywa.

– Nie mogłeś trzymać języka za zębami?

– Próbowałem – warknął rozeźlony Henryan – i dlatego do tej pory sikam krwią.