Выбрать главу

Valdez wbił znowu wzrok w ekran i zmełł w ustach przekleństwo.

– Powinienem był się domyślić, że tak szybko wezmą cię w obroty.

– Mają moją teczkę. Tę prawdziwą – pożalił się Święcki.

– Oni mają własne bazy danych – wyjaśnił porucznik.

– Może powinniśmy się wyco… – Święcki przerwał w pół słowa na dźwięk syren alarmowych. Spojrzał na pulpit konsoli. Jedna z kontrolek migała wściekłą czerwienią. Wachtowy ze stanowiska trzeciego machał w ich stronę ręką.

– Kurwirtual! – syknął wściekły porucznik. Zwrócili na siebie uwagę całego centrum. – Bierzcie się do roboty, sierżancie! – warknął, gdy zapadła cisza. – Kwestię awaryjności sond możecie omówić z inżynierami, byle po wachcie! – dodał, biegnąc do swojego stanowiska.

Henryan aktywował szybko połączenie z dołem. Na jego holo pojawiła się wykrzywiona wściekłością twarz jakiejś kobiety.

– Jak się nazywasz, głąbie jeden?! – wrzasnęła, ledwie włączył fonię, i nie czekając na odpowiedź, kontynuowała: – Dawaj mi zestaw kamer na stanowisko osiemdziesiąt cztery! I to natychmiast! Jeśli za minutę nie będę miała pełnego przekazu, każę cię podać do raportu, ty niekompetentna szumowino… bez śmiesznej czapeczki! To sabotaż!

Święcki słuchał jej utyskiwań, przesyłając polecenia do najbliższych satelitów. Dwadzieścia sekund później rój nanobotów wysypał się z zasobnika i pomknął w dół, ku wyznaczonym koordynatom.

– Za dwie minuty będziemy gotowi, doktor… Godbless – zapewnił kobietę, gdy zamilkła na moment. – Mieliśmy mały problem… – Urwał, gdyż jej holograficzne popiersie właśnie zniknęło.

– Co wy tu wyprawiacie? – Pułkownik pofatygował się na niższy poziom.

– Sierżant zgłosił mi problem techniczny, sir – zameldował Valdez zza swojej konsoli. – Właśnie go analizowaliśmy, kiedy…

Rutta zmierzył ich wściekłym wzrokiem.

– Jemu się nie dziwię, ale że wy, poruczniku, robicie takie numery… – pokręcił głową.

Gdyby spojrzenie mogło zabijać, Święcki natychmiast zamieniłby się w kupkę popiołu.

JEDENAŚCIE

Naro zwolnił przed szczytem kolejnego wzniesienia. Ostatni rzut włócznią pokonał na czworaka, lawirując ostrożnie między głazami i kępkami kolczastego łuszczyku. Dotarł do grani i zamarł, obserwując otoczenie.

W oddali ujrzał wylot szerokiego parowu, a za nim rozległą równinę, po której kroczyło majestatycznie stado wielkich jak szałasy honbutów. W dole zbocza, na wprost niego, siedmiu członków garstni Karana Degarda kończyło właśnie przygotowania do łowów. Był z nimi stary Redu Nizo-Hakra, uczący młodzików, jak prawidłowo zastawić pułapkę na najpotężniejszego drapieżcę Suhurty.

Naro, widząc, że zdążył w porę, poderwał się na równe nogi. Zanim zszedł do myśliwych, wydał przenikliwy, bardzo niski hurgot klanowego pozdrowienia łowców, którego czające się w pobliżu bestie nie mogły usłyszeć. Wolał ujawnić swoją obecność zawczasu, nim skupieni wokół starca Wojownicy Kości wpadną w głębszy trans.

Kilkoma dobrze wyliczonymi susami pokonał strome zbocze i wylądował lekko na miękkim gruncie. Redu Nizo-Hakra wstał pierwszy. W jego hurgocie dało się wyczuć ostrą naganę.

– Na spasione tahary wielkich wojowników, dlaczego ty, który nie masz jeszcze żadnego przydomku, śmiesz zakłócać nam łowy?

Naro przesłonił oczy grubszą powieką i skulił pośpiesznie wypustkę.

– Wybacz mi, wielki łowco. Jestem Naro z lęgu Darana Toku-Taro. Najwyższy Suhur klanu wysłał mnie z wiadomością dla garstni Rekne Tare.

Pozostali łowcy poruszyli się nerwowo, słysząc jego hurgot.

– Otwórz zatem membrany – rozkazał stary Wojownik Kości.

– Zbór postanowił, że klan Trzykrotnie Przebitej Tarczy poprosi Duchy Gór o przebaczenie. Za trzy wschody, gdy rozpocznie się kolejne starcie słońc, wasza garstnia ma stanąć u wylotu jaskiń Bor Omot, by daniną własnej krwi wybłagać u bogów jeszcze jedną szansę.

– Za trzy wschody… – Redu Nizo-Hakra obliczał coś w myślach. – Czasu jest aż nadto i na podróż, i na łowy. A Duchom Gór ofiara będzie milsza, jeśli składający ją wojownicy zdobędą własne miażdżery. I to ze szczęk najdorodniejszego hrylla, jaki kiedykolwiek chadzał po tej równinie!

Młodzi łowcy poparli go zgodnym głośnym hurgotem. To była ich pierwsza wyprawa na tak grubego zwierza. Każdy miał nadzieję, że dokona na niej czynu, który da mu prawo do bitewnego albo łowieckiego przydomku.

Spełniwszy powinność, Naro pozdrowił starego Suhura zgięciem rąk we wszystkich stawach. Życzył mu tym sposobem pomyślnych łowów, a potem nie otwierając już membran, ruszył w kierunku zbocza, z którego przed chwilą zbiegł.

– Zaczekaj! – zahurgotał rozkazująco Redu Nizo-Hakra, osadzając go w miejscu. – Skoro już tu jesteś, może zechcesz dołączyć do garstni, którą poprowadzę? Tylko na czas tego polowania. Karan Degard zginął, przyda się zatem ktoś, kto zajmie jego miejsce, aby było ośmiu łowców.

– To będzie dla mnie wielki zaszczyt – odparł posłaniec, który nie tak dawno opuścił kojec klanu i nie miał jeszcze szans na zdobycie choćby zwykłego przydomka.

Łowy na hrylla… Niewielu Suhurów w jego wieku mogło się pochwalić zabiciem tej bestii. Na zdobycie własnego miażdżera nie miał co liczyć, z giganta można było bowiem pozyskać tylko osiem kości nadających się na tę broń. Najlepsze trofea przypadną zatem czterem najdzielniejszym spośród siedmiu wojowników garstni, ale jeśli dobrze się sprawi, może zdobyć kilka cennych kostek i ścięgien do swojej pierwszej zbroi. Ścisnął mocniej wypolerowany w kojcu dźgak, jedyną broń, jaką posiadał, i ruszył w kierunku kręgu.

Zajął wolne miejsce, by przesłoniwszy oczy grubszą powieką, chłonąć monotonny warkot modlitwy będącej zarazem instrukcją dla każdego z młodych łowców. Uczył się jej na pamięć, powtarzając za starcem dźwięk po dźwięku. W sto spęcznień błony był gotowy, podobnie jak pozostali członkowie garstni. Przepełniał go mistyczny zapał, który udzielał się nawet jego młodym taharom.

– Już czas! – Redu Nizo-Hakra zerwał się z miejsca w środku kręgu.

Choć zasady były bardzo proste, upolowanie takiej bestii nie należało do łatwych zadań. Istniał tylko jeden sposób na powalenie groźnego olbrzyma. Najpierw łowcy musieli wykopać doły, niewiele szersze od ich korpusów i głębokie na tyle, by po kucnięciu zniknąć w nich całkowicie. Redu Nizo-Hakra nakreślił na ziemi kilka długich linii, odmierzając je uważnie włócznią, po czym wyznaczył w każdym rogu powstałego prostokąta po dwa miejsca – to tam mieli się ukryć członkowie garstni. On sam wykopał sobie znacznie głębsze schronienie poza prostokątem, mniej więcej pośrodku krótszej linii. Gdy doły były gotowe, starzec kazał łowcom upleść osłony hełmów. Sporządzali je z gałązek roślin zrywanych na zboczach parowu. Dopasowywali kamuflaż kolejno, obserwowani czujnie przez starca i łajani, ilekroć zrobili coś nie tak.

Trzeba było wielu spęcznień błony, by stali się niewidzialni. W końcu i Naro, przyglądając się terenowi, nie umiał powiedzieć, która kępa roślin jest naturalna, a pod którą kryje się jeden z jego towarzyszy. Dół starego Wojownika Kości także został nakryty plecionką, mimo że w odróżnieniu od reszty pozostał pusty.

Kiedy garstnia zniknęła w przygotowanych kryjówkach, Redu Nizo-Hakra podniósł łuk i ruszył w kierunku równiny, wyhukując cicho znaną modlitwę myśliwych. Gdy odszedł, w parowie zapanowały głęboka cisza i bezruch. Naro nie potrafił powiedzieć, jak długo trwało to oczekiwanie. Wiedział jednak dobrze, co doświadczony łowca robił w tym czasie. Jego zadaniem było wyszukanie odpowiedniej zdobyczy, a hryllów w tej okolicy – zwłaszcza w czasie migracji wielkich stad honbutów – nigdy nie brakowało. Następnie stary Suhur musiał zwrócić na siebie uwagę drapieżcy i odciągnąć go od niemal nierozłącznego towarzysza, co było jednym z najtrudniejszych i najbardziej niebezpiecznych elementów łowów. Z dwoma gigantami nie dałby sobie rady cały klan, a co dopiero garstnia młodzików. Wojownik Kości musiał podejść do czających się między skałami bestii tak umiejętnie, by leżący w pobliżu drugi hryll nie poczuł zapachu feromonalnej przynęty, którą łowca zamierzał przyciągnąć przyszłą ofiarę. Suhurowie znali wiele sztuczek pozwalających na zwabienie zwierzyny, a im starsi i bardziej doświadczeni byli, tym szybciej ją sprowadzali tam, gdzie zastawiano pułapki.