Выбрать главу

Redu Nizo-Hakra cieszył się opinią jednego z najlepszych łowców klanu, nic więc dziwnego, że wykonał swoją część zadania, zanim mniejsze słońce stanęło w zenicie. Ukryci w dołach myśliwi poczuli najpierw drżenie ziemi, a zaraz potem usłyszeli przenikliwy hurgot wracającego długimi susami mentora. Odważniejsi zerknęli w stronę wylotu parowu, unosząc nieco plecionki. Naro był jednym z nich, choć w jego wypadku należało mówić raczej o ciekawości niż brawurze.

Stary łowca gnał ile sił w nogach, a za nim pędził naprawdę dorodny hryll. Był kilka razy wyższy od wabiącego go Suhura. Z długiego korpusu zakończonego pękiem biczowatych ogonów sterczały dwie giętkie, długie szyje umieszczone nie z przodu, tam gdzie bestia miała oko, lecz po bokach, mniej więcej za nasadami przednich łap. Znajdujące się na ich końcach, wyposażone w cztery szczęki paszcze sięgały co rusz ku uskakującemu zwinnie Wojownikowi Kości. Redu Nizo-Hakra był jeszcze o strzał z łuku od swojej kryjówki, jednakże od kłapiących szczęk bestii dzieliły go najwyżej dwie długości włóczni.

Naro zaczynał wątpić, czy starzec da radę dobiec do pułapki. Jeszcze kilka spęcznień błony i masywne szczęki pochwycą go, a potem rozerwą na strzępy, czego młodzi myśliwi będą świadkami. Niedoświadczony posłaniec nie doceniał jednak kunsztu leciwego łowcy. Redu Nizo-Hakra sięgnął do worka przerzuconego przez jedno z ramion i nie zwalniając nawet na moment, wyjął wydrążoną kość honbuta. Wyrwał zwinnym ruchem zatyczkę, zanim bestia zdążyła ponownie sięgnąć w jego kierunku, tym razem obiema paszczami naraz. Uskakując, chlusnął zawartością naczynia za siebie. Mknące znów w jego stronę szyje zwinęły się błyskawicznie, jakby ktoś zdzielił je miażdżerami. Moment później hryll wierzgnął dziko, próbując otrząsnąć się z nieznośnego dla niego zapachu. Ziemia zadrżała w posadach, gdy potężny zwierz opadł na cztery grube łapska. Wyglądał na naprawdę rozwścieczonego. Łowca oddalił się w tym czasie na względnie bezpieczną odległość i nie zwalniając, zaczął ćwierkać jak ranny skaklak, by zdezorientowana ofiara nie zrezygnowała z pogoni.

Drapieżca usłyszał go i natychmiast podjął pościg. Ruszył przed siebie jak szalony, ale było już za późno. Redu Nizo-Hakra dobiegał właśnie do pułapki. Dwa susy wystarczyły, by minął pierwsze doły; dwa kolejne wydłużone kroki i stary Suhur wyhamował na krawędzi własnej kryjówki. Hryll także zwolnił, widząc, że maleńka ofiara przestała uciekać. Sunął teraz, przyginając przednie łapy, jakby gotował się do skoku. Obie paszcze trzymał wysoko uniesione, gotowe do pochwycenia i natychmiastowego rozszarpania bezczelnego Suhura.

Widząc, że gigant wchodzi pomiędzy nakreślone linie, stary łowca warknął najprzeraźliwiej jak umiał, a gdy paszcze drapieżnika pomknęły w jego kierunku, zeskoczył z gracją do przygotowanej uprzednio kryjówki i osłonił się dwiema włóczniami, które zostawił obok dołu.

To był sygnał dla garstni. Kiedy obie paszcze zaczęły ryć w ziemi, próbując dokopać się do zdobyczy, młodzi łowcy wyskoczyli z dołów i w całkowitej ciszy podkradli się do rozpłaszczonych łap hrylla. Zaczynała się najniebezpieczniejsza część łowów. Ośmiu myśliwych musiało uderzyć równocześnie w doskonale zsynchronizowanym ataku. Zadaniem czterech było przecięcie ścięgien w łapach bestii, aby ją unieruchomić. Niepowodzenie byłoby równoznaczne z wydaniem wyroku na całą garstnię. Czterej pozostali Wojownicy Kości musieli zaatakować obie szyje, których nasady znajdowały się w tym momencie na wysokości ich ramion.

Naro miał unieruchomić prawą tylną kończynę. Przednimi, znacznie ruchliwszymi, zajmowali się najlepsi z garstni: Rekne Tare, następca Karana Degarda, i Tilu Koru, najsilniejszy z nich wszystkich. Posłaniec uniósł pożyczony mu przez starego łowcę ścinak, skupiając się na drgających pod grubą skórą ścięgnach. Czekał na sygnał, reagując instynktownie na każdy ruch zwierzęcia.

Teraz liczyło się każde spęcznienie błony. Kryjówka starego Wojownika Kości była głęboka, lecz ta ogromna, głodna i rozwścieczona bestia mogła ją rozkopać i wydobyć smaczny kąsek, o ile pozostali łowcy nie okaleczą jej wystarczająco szybko. Aby to zrobić, musieli uderzyć jednocześnie. Porozumiewali się wysokimi, niesłyszalnymi dla zwierzęcia gwizdami, informując się wzajemnie, ilekroć byli gotowi do zadania ciosu. W końcu Naro usłyszał trzy potwierdzenia wygwizdane w tym samym czasie i widząc przed sobą rozpłaszczoną prawą tylną łapę, odpowiedział umówionym sygnałem. Opuścił wypolerowaną i zaostrzoną kość tiskuta, przeciął szarą skórę w miejscu, gdzie była najbardziej naciągnięta i najjaśniejsza, przepołowił grubą jak jego ramię wiązkę ścięgien i – ścigany żałosnym rykiem – wskoczył do wykopanego przez siebie dołu.

Gdyby plan zawiódł, tylko tak zdołałby uratować życie. Z góry dobiegało przeraźliwe skrzeczenie ranionej bestii. Ziemia drżała od spazmatycznych uderzeń gigantycznego cielska. Doświadczony łowca potrafił wyczytać z tych dźwięków stan ofiary, ale dla Naro było to pierwsze polowanie w życiu, mógł więc jedynie kulić się w dole, czekając na śmierć: swoją, reszty wojowników bądź bestii. A może wszystkich pospołu.

Kilkanaście spęcznień błony później rozległ się głośniejszy łomot i nagle ziemia przestała wibrować. Naro, przypominając sobie instrukcje starego łowcy, spróbował podnieść osłonę. Rozprostował lekko nogi, jednakże poczuł opór. Pchnął mocniej – z równie marnym skutkiem. Coś leżało na jego kryjówce. Coś bardzo, ale to bardzo ciężkiego. Powalony hryll. Zatem łowy były udane, pomyślał, czując dumę, że nie zawiódł. Idąc za radą starca, użył dźgaka, by sprawdzić, czy bestia zareaguje na ból. Ostry koniec kości wbił się w ciało drapieżnika, a to natychmiast zadrżało i poruszyło się niespokojnie.

Trudno, trzeba czekać. Ranny hryll straci w końcu siły. Jeśli w pobliżu są jakieś mniejsze drapieżniki, skona, zanim pierwsze ze słońc zdąży dotknąć szczytów gór. Jeśli nie ma w okolicy zwierza chętnego do dobicia i pożarcia giganta, Wojownicy Kości będą musieli poczekać, aż większe słońce zniknie za horyzontem. A gdy cielsko bestii przestanie wreszcie reagować na kolejne dźgnięcia, wyjdą z dołów, by oprawić upolowanego hrylla i zabrać wszystkie cenne kości, które posłużą im do wyrobu znakomitej broni i pancerzy.

* * *

Henryan nie zobaczył, jak młodzi łowcy oprawiają upolowanego hrylla, Suhurowie nie opuścili bowiem swych kryjówek do zakończenia jego wachty. Za to był pewien jednego – niedoświadczeni Wojownicy Kości nie zdążyli zranić hrylla, nim ten dokopał się do ich przewodnika. Stary tkwił wciąż w swoim dole, gdyż drapieżnik nie zdołał wyciągnąć go na powierzchnię, lecz masywne szczęki zadały mu tyle ran – obsługa centrum obejrzała je bardzo dokładnie, po tym jak naukowcy przejęli kontrolę nad większością kamer – że nie miał najmniejszych szans na przeżycie. Nawet gdyby młodzi łowcy wydostali się ze swoich dołów wcześniej, czego żaden z nich nie zrobił, chociaż tylko trzej zostali przygnieceni przez zdychającego hrylla.

Święcki, obserwując to polowanie z perspektywy nanokamer, zastanawiał się, czy stary Suhur był zły na podopiecznych za to, że spóźnili się z atakiem, czy raczej dumny z tego, że garstnia, którą poprowadził na polowanie, pokonała najpotężniejszego lądowego drapieżcę tej planety. Nie mógł tego wiedzieć. A raczej nie chciał. Gdyby sprawdził na kolejnej zmianie zapisy z tej sesji, znalazłby zapewne transkrypcje wszystkich rozmów Suhurów przed łowami, w ich trakcie i po zakończeniu. Jakie to jednak miało znaczenie? Stary łowca zginął tak, jak zapewne pragnął: w starciu z najgroźniejszym przeciwnikiem. Zdążył też przekazać zdobytą wiedzę kolejnemu pokoleniu Wojowników Kości, zanim wiek i choroby skazały go na powolną i bolesną agonię. A młodzi, wspominając go, jak on wspominał wcześniej swojego mentora i jego poprzedników, nie pozwolą, by przekazana im wiedza poszła w niepamięć.

Cztery godziny standardowe po powaleniu bestii Henryan skończył pracę. Zdał stanowisko swemu zmiennikowi z wubecji, odmeldował się i ruszył w kierunku stacji kolejki. Zatopiony w myślach odczekał na peronie, aż skończy się szczyt, a gdy nadjechał pierwszy luźniejszy wagonik, wsiadł do niego, nie rozglądając się wokół.