Выбрать главу

Kwadrans później Henryan trafił do przedziału, w którym mieszkała Annelly. Panował tutaj podobny ścisk jak w jego sektorze. Po wyłączeniu z użytku niemal jednej czwartej pomieszczeń mieszkalnych stacja zaczęła przypominać przetwórnię sardynek. Tak, to porównanie pasowało tu idealnie. Korytarze, zwłaszcza po zakończeniu zmiany, przypominały podajniki, którymi rzeczone rybki wpadały do puszek zwanych tutaj wagonikami kolejki magnetycznej. Wśród żołnierzy krążyły już plotki, że niektórzy szeregowcy stracili przywilej posiadania osobnych kabin, gdyż dokwaterowano im sublokatorów. Henryan nie znał wprawdzie nikogo, kto zostałby uszczęśliwiony w ten sposób, lecz podejrzewał, że w tych pogłoskach musi być ziarno prawdy.

Najpierw zajrzał do mesy, w której zwykle jadała Ruda. Zauważył ją niemal od razu: sterczała w kolejce, mniej więcej pośrodku długiej linii zmęczonych ludzi. Pomyślał, że jeśli tempo obsługi jest tu równie słabe jak w jego mesie, Annelly skończy jeść nie prędzej niż za pół godziny. Ponieważ sam też powoli zaczynał odczuwać głód, postanowił zająć inne, upatrzone wcześniej stanowisko, żeby oszczędzić sobie patrzenia na obżerające się tłumy i coraz dokuczliwszego ssania w żołądku.

Załom korytarza przy rozwidleniu, tuż pod kamerą, był idealną kryjówką dla kogoś, kto nie chciał być zauważony. To właśnie w takim miejscu czekał na niego kilka dni temu Zajcew, aby przekazać ostrzeżenie o wizycie wubeków.

Henryan wyjął z kieszeni czytnik, włączył najmniejszy rozmiar wyświetlacza, po czym wybrał na chybił trafił jeden z kanałów informacyjnych, aby zabić czas. Media zachłystywały się wiadomościami o wyjazdowej sesji senatu, w której miało uczestniczyć kilkuset reprezentantów Federacji. Nikt nie wspomniał jednak o miejscu tego niezwykłego posiedzenia, jego dacie ani prawdziwym celu, ale tego nie można było przecież wyjawić ciemnym masom. Po co ludziom wiedza, że władcy znanego wszechświata przybywają na Xana 4, by nacieszyć oczy widokiem zagłady obcej inteligentnej rasy?

Uśmiechnął się mimowolnie. Valdez powiedział mu wczoraj w wielkim sekrecie, że senatorowie zażądali od admiralicji trzystu antygrawitacyjnych spartanów, którymi będą mogli latać nad polem bitwy – oczywiście w pełnym kamuflażu – obserwując z bliska najciekawsze, to znaczy najkrwawsze starcia.

Znając życie, wiedział, że nawet tak niedorzeczne zachcianki polityków mogą zostać spełnione, a admirałowie, w podzięce za tę głupotę, otrzymają dodatkowe granty na tajne programy zbrojeniowe albo kolejne dożywotnie stanowiska doradców na Ziemi. Rączka rączkę myje, a obie wciąż brudne…

Święcki chłonął wiadomości jednym okiem, zerkając równocześnie w kierunku wyjścia z mesy. Nie chciał przegapić Rudej, a ta jak na złość wciąż nie wychodziła. Rzut oka na zegar w rogu wyświetlacza uświadomił mu, że niepotrzebnie się denerwuje, minęło bowiem dopiero siedem minut.

Pojawiła się na rozwidleniu korytarza po kolejnych dwóch kwadransach, uśmiechnięta i rozgadana. Minęła go rozbawiona do łez, idąc pod rękę ze skośnooką przyjaciółką. Niedobrze, pomyślał Henryan. Jeśli planowały babski wieczór, jego wysiłki spełzną na niczym, a Zajcew nie będzie już taki skory do pomocy, zwłaszcza gdy się zorientuje, gdzie sierżant spędził ukradziony systemowi czas.

Szedł dwa kroki za Rudą i jej towarzyszką. Kobiety wyraźnie zmierzały ku kabinie 1171, w której zakwaterowano Annelly. Jeszcze minuta i będą na miejscu. Jeszcze trzydzieści sekund, piętnaście… Henryan zwolnił. Nie chciał, by Ruda go zauważyła, gdyż zniweczyłoby to szanse na drugie podejście. Moment później zobaczył pozorowane cmoknięcie w policzek i papużki nierozłączki nareszcie przestały tworzyć parę. Skośnooka podeszła do skanera przy włazie oddalonym o trzy numery od kabiny Rudej. Sierżant minął ją, przyśpieszając nieco, by dogonić pannę Lawrence, zanim ta zdąży zamknąć za sobą drzwi.

Stanął za nią, gdy odrywała dłoń od skanera.

– Cześć – rzucił przyjaznym tonem.

Odwróciła się w progu, wciąż uśmiechnięta i pogrążona w myślach. Zdążyła zrobić wielkie oczy, zanim znalazł się wraz z nią w kabinie. Drzwi zamknęły się z cichym sykiem, odcinając dobiegający z zewnątrz gwar.

Annelly odskoczyła od niego jak oparzona.

– Kim pan jest? – zapytała, blednąc.

– W rudym było ci bardziej do twarzy – powiedział, udając, że ta reakcja go nie uraziła.

– Nie jesteśmy na ty! – warknęła, nadal się cofając.

– Zatem pora to zmienić, Annelly.

– Naprawdę, sierżancie… Święcki?

W tym momencie i on przestał się uśmiechać. Zauważył błysk satysfakcji w jej oczach. Postanowił, że musi jej za to odpłacić, bez względu na koszty.

– Czy jest na tej pieprzonej stacji ktoś, kto jeszcze nie wie, jak się naprawdę nazywam? – zapytał, siląc się na kpiący ton.

– Może naukowcy – odparła z bezpiecznej odległości. – Są tak przejęci swoim projektem, że nie zwracają na nas uwagi. W ich oczach niczym się nie różnimy. Ot, pajace w identycznych ubrankach i śmiesznych czapeczkach – zacytowała Godbless, a może jakiegoś innego jajogłowego.

Nie skomentował tego, pozwalając, by cisza trwała. Oboje potrzebowali czasu, by dojść do siebie po tym, jak on ją zaskoczył, a ona wyprowadziła go z równowagi. Choć Annelly powinna być w większym szoku, pierwsza przerwała milczenie.

– Przychodząc tutaj, oddał pan niedźwiedzią przysługę nam obojgu – stwierdziła z rezygnacją.

Chyba się bała. Nie jego, ale wpadki. Trzech jej wspólników opuściło stację w pomarańczowych kombinezonach. Jeśli wubecy ją namierzą, też dostanie wyrok.

– Nie martw się – uspokoił ją szybko. – Zrobiłem z Zajcewem podmiankę na stacji.

Zaczynał odzyskiwać humor. Doszedł do wniosku, że jego sytuacja nie uległa większej zmianie. Co z tego, że Bogowie wiedzą, kim naprawdę jest? Skoro widzieli jego kartotekę, tym bardziej powinni się z nim liczyć.

– Zajcew! – prychnęła pogardliwie, nadal trzymając się z dala od Święckiego. – Mogłam się domyślić, że mnie wystawi. Durny Afroeuropejczyk!

– On nie wie, że tu jestem – wyjaśnił Henryan. Widząc jej niedowierzanie, dodał: – Sam cię znalazłem, dzięki oprogramowaniu identyfikacyjnemu. Stiepandriej pomógł mi tylko zniknąć na chwilę z pola widzenia systemu. Nie powiedziałem mu, jak zamierzam skorzystać z tej swobody.

– Akurat – zaśmiała się, ale bardzo nerwowo. Głos drżał jej lekko, gdy wypowiadała kolejne słowa. – Program nie mógł mnie wskazać.

– Masz rację – przyznał, podchodząc bliżej – choć nie do końca. Musimy pogadać. To będzie dłuższa rozmowa, więc lepiej usiądźmy. Półmrok mi nie przeszkadza…

Wskazała mu krzesło, sama zaś podeszła do gniazda, by umieścić w nim baterie kinetyczne. Moment później główny panel oświetleniowy rozjarzył się przyjemną żółcią.

– Jest pan chodzącą zagadką, sierżancie…

– Przejdźmy na ty. Mam na imię Henryan.

– Pozwoli pan, że sama zdecyduję, jak będę się do pana zwracać – powiedziała z wyższością, przysiadając na koi. Była spięta i świadoma tego, że zdradza ją drżący głos oraz mowa ciała. Próbowała zapanować nad strachem, ale nie bardzo jej to wychodziło.

– Jak chcesz – mruknął Święcki. On czuł się coraz swobodniej. Podjął temat jakby nigdy nic. – Potrafisz unikać kamer, ale każdy dobry operator mający do dyspozycji zaawansowane narzędzia, jakimi dysponuje ta stacja, namierzy cię bez trudu.