Выбрать главу

– Piękne, nieprawdaż? – Morrisey wskazał na krystalicznie biały stopiony helon. – Jakby matka natura chciała nas przed czymś…

Przenikliwe zawodzenie syren alarmowych przerwało kapitanowi. Iarrey skoczył ku centralnej konsoli i jednym uderzeniem otwartej dłoni przywrócił w sterowni ciszę, którą natychmiast wypełniły głosy przekrzykujących się załogantów.

– Zamknąć pyski, skurwyklony! – Głos Henricharda Morriseya był równie skuteczny jak dłoń Iarreya. – Meldunek, panie pierwszy!

– Uaktywniona mina na kursie zbliżeniowym… – wyszeptał Iarrey, ale i tak wszyscy go usłyszeli.

– Mina? I co z tego? – prychnął kapitan. – Nie pierwsza i nie ostatnia… Co to za złom?

– M7… – Pierwszy oficer nadal nie podnosił głosu.

Morrisey wyraźnie zbladł. Nike wymamrotał:

– Cierpliwa Śmierć…

Tak mówiono na ten rodzaj min nuklearnych przed laty i tak nazywano je teraz. Wypuszczane w pobliżu węzłów komunikacyjnych wroga podczas ostatniej wojny, zdolne przeczekać w doskonałym kamuflażu całe dziesięciolecia, zbierały krwawe żniwo na gwiezdnych szlakach jeszcze długo po kapitulacji Kolonii Zewnętrznych. Trwały w ukryciu na wyznaczonych pozycjach, czekając na ten jeden, jedyny cel, mimo że wojna dawno już się skończyła. Pozostawione sobie, zapomniane, lecz całkowicie samowystarczalne, samonaprowadzające i niemal niezniszczalne gigatonowe inteligentne ładunki, przed którymi nie było ucieczki.

– Jakie odczyty? – zapytał już znacznie mniej pewnym głosem Morrisey.

– Namierzyła nas osiemnaście sekund temu – odparł Iarrey. – Klasyczna rebeliancka zbliżeniówka.

– Dystans?

– Siedemset pięćdziesiąt mil do strefy odpalenia i wciąż maleje.

– Annataly!

– Zrozumiałam. Mam wszystkie koordynaty. Zwalniam podejście.

– Ile czasu nam zostało? – zapytał kapitan.

– Maksymalnie siedem minut, jeśli Annataly wie, co robi… – odparł pierwszy oficer.

– Martw się o siebie. – Porucznik Davidoff-Rozerer wydęła pogardliwie wargi.

Morrisey spojrzał na kadeta.

– Jakieś sugestie?

– Najlepszą taktyką w takiej sytuacji jest maksymalne zmniejszenie prędkości zbliżeniowej, nadanie sygnału SOS i opuszczenie okrętu w rufowych kapsułach ratunkowych, zanim jednostka wejdzie w pole rażenia, sir! – wyrecytował posłusznie Nike.

– Proszę, proszę… – na twarzy kapitana pojawił się grymas przypominający uśmiech. – Tak mówią podręczniki, ale my kochamy ten okręt jak własny dom i raczej zginiemy, niż pozwolimy go zniszczyć, prawda? – Reszta załogi przytaknęła, acz bez wielkiej pewności siebie. – Zatem co prawdziwe wojsko robi w przypadku namierzenia przez M7?

Nike milczał. Kapitan splunął na kratownicę, aktywując po raz kolejny wchłaniacze.

– Wojsko działa – wyjaśnił po chwili kłopotliwego milczenia. – Numer jeden wkłada skafander próżniowy i melduje się w śluzie dziobowej. Numery dwa i trzy czekają w pełnym oporządzeniu w śluzie na bakburcie. Numer cztery melduje się w ładowni przy szperaczu. Będziemy rozbrajać minę podczas podejścia. Minuta na wykonanie rozkazu.

Morrisey wstał z fotela, zanim skończył mówić. Nike nawet nie drgnął, gdy dowódca Nomady zniknął za jego plecami. Nieznośny zapach smaru zmieszany z korzennym zapachem substancji, którą kapitan nieustannie żuł, świadczył o tym, że nowy przełożony zatrzymał się tuż za nim.

– Ale wybudzenie… – Nike poczuł ciarki na plecach.

– Racja, kadecie. Problem w tym, że numery nadal śpią smacznie, a jedyny członek załogi, którego możemy chwilowo poświęcić, to… ty. – Głos dowódcy rozbrzmiał tuż za jego prawym uchem.

– Melduję, że wykorzystanie niedoświadczonych kadetów do rozbrojenia inteligentnej miny tej klasy to pewna śmierć – odparł Nike, siląc się na spokój.

Znał swoje możliwości i parametry miny, która stanęła im na drodze. Zestawienie tych danych nie pozostawiało cienia wątpliwości.

– Racja… – Tym razem głos Morriseya dobiegł zza lewego ucha. – Czy nie wspominałem, że jestem naprawdę wielkim skurwysynem? – zapytał kapitan i nagle parsknął śmiechem.

Zdziwiony jego reakcją Nike drgnął, czując, jak drobinki śliny spryskują mu ucho i tył wygolonej regulaminowo głowy. Obrzucił nerwowym spojrzeniem pozostałych członków załogi. Nie wyglądali już na tak przejętych jak przed chwilą.

– Cierpliwa Śmierć, uzbrojona i niebezpieczna – kontynuował tymczasem rozbawiony kapitan, pojawiając się znów w zasięgu wzroku. – Wiesz, co to naprawdę oznacza?

Nike pokręcił głową.

– To absolutna gwarancja, że żaden amator nie grzebał w trzewiach naszego giganta. – Morrisey uśmiechnął się znacząco. – M7 to doskonała broń, która siała strach w sercach naszych przeciwników. Bezlitosny zabójca, przed którym nie ma ucieczki. Chyba że dysponujesz… – Odwrócił się i pytająco uniósł brew.

– Kodami dezaktywacyjnymi? – zapytał nieśmiało Nike.

– Brawo, młody przyjacielu! – Kapitan klepnął go w ramię i roześmiał się głośno. – Admiralicja była uprzejma wyposażyć nas w dostępny komplet tabel kodowych, zarówno naszych, jak i wroga. Wystarczy rozszyfrować kod wysyłany z sygnałem namierzania, podać odpowiednią sekwencję i nasza M7 stanie się zwykłą kupą złomu, a numerowani przyjaciele nie obudzą się, póki nie wrócimy z przeszukiwania naszego dziewiczego skarbca. Mam nadzieję, że nie musisz zmieniać gaci.

– Potraktuj ten żart jako chrzest bojowy – doradziła Annataly. – Zazwyczaj robimy go numerom, ale z braku laku…

Nike uśmiechnął się pod nosem, widząc rozbawione miny oficerów, jednakże zaraz spoważniał. Chcieli zabawy, to ją dostaną.

– Powiedział pan, sir, „dostępny komplet tabel”. Czy to znaczy, że nie mamy wszystkich kodów?

Z niekłamaną przyjemnością obserwował, jak pot rosi czoło ślicznej nawigatorki, jak Iarrey rzuca się do konsoli, a Morrisey ponownie blednie. Tym razem kapitan nie udawał.

PIĘĆ

Weszli do wraku najszerszą z wyrw. Dwa zespoły po dwie osoby plus roboty transportowe. Bourne poszedł z Iarreyem. Do ich zadań należało zbadanie dolnych pokładów, a właściwie jedynej w tej części wraku sekcji, która nie została doszczętnie zniszczona. Zespół drugi, czyli Morrisey i Nike, miał sprawdzić górne pokłady części dziobowej pancernika. Annataly czuwała nad całością operacji z mostka Nomady.

Przeszukiwali kolejne kabiny, korytarze i ładownie, pakując na drony transportowe każdą rzecz, która nie została wyssana w przestrzeń po rozpruciu kadłuba. Morrisey najwyraźniej nie przykładał zbyt wielkiej wagi do przeszukiwania i otwierania poszczególnych kabin. Wciąż tylko sprawdzał odczyty na holopadzie i zanim Nike kończył załadunek wskazanych przedmiotów, znikał w kolejnym przejściu.

W dwie godziny standardowe dotarli szybami wind do głównego korytarza łączącego mostek z podpokładami mieszkalnymi dla oficerów. Łukowate ściany ciągnęły się na przestrzeni pięćdziesięciu metrów, dalej korytarz zamykała masywna gródź.

– Bingo – mruknął Morrisey, szybując w głąb korytarza i sekcja po sekcji oświetlając sufit. – Mostek wygląda na nietknięty. Ściągnij mi tu kodera i przenośny reaktor, ale migiem. – Zapatrzony w ścianę z litego helonu kapitan nie zwrócił uwagi na milczenie kadeta. W końcu jednak dotarło do niego, że Nike nie usłyszał rozkazu. – Co jest, do… – Odwracając się, zauważył, na czym spoczęły snopy światła reflektorów umieszczonych na skafandrze jego partnera. Drzwi jednej z wind były niedomknięte. W szczelinie tkwił but próżniowego skafandra, wyraźnie widzieli podkowy elektromagnesów. – Nike? Słyszysz mnie, chłopcze?

Nadal nie było odpowiedzi. Kadet nawet się nie poruszył.

– Nike, klonia twoja mać! – ryknął dowódca i to poskutkowało.

– Tak, sir?

– Na co się tak gapisz? Trupa nie widziałeś?

– Nie, sir, nie widziałem…

– W takim razie inicjację masz już za sobą. – Morrisey podleciał pod drzwi, wsunął rękawicę w szczelinę i spróbował je otworzyć. Ani drgnęły. – Annataly, słyszysz mnie? – przeszedł na częstotliwość mostka. – Potrzebuję jeszcze drony remontowej.