Выбрать главу

Wszystko było w najlepszym porządku, mógł więc uruchomić dyszę i ruszyć. Unosząc się nad niewielkim wózeczkiem, sunął wzdłuż szyny prowadzącej do odległej o kilkaset metrów anteny. Jazda trwała wystarczająco długo, aby mógł się zastanowić nad swoją niewesołą sytuacją.

Rozmowa z przywódcą Bogów wstrząsnęła nim bardziej, niż przypuszczał. Kazała mu też poważnie zastanowić się nad tym, co powinien teraz zrobić. Bał się dalszego życia z poczuciem winy, a to coraz bardziej go przytłaczało. Był jednak człowiekiem – istotą genetycznie uwarunkowaną do walki o przetrwanie. Nie mógł, nie umiał poddać się depresji, choć ta wciąż brała górę, jak choćby wtedy, gdy postawił się wubecji. Wówczas miał gdzieś, czy przeżyje, ba – wolał nawet zginąć z ręki tego sadysty, byle nie musieć już więcej myśleć. Był gotów na wiele, żeby tylko nie wrócić na Pas Sturgeona, i wiedział, że jeśli ktokolwiek spróbuje go tam odesłać – Bogowie, Rutta czy jakiś czarnuch – ten mocno się zdziwi.

Do niedawna uważał, jak widać naiwnie, że w tym tunelu jest światełko i że jedyną szansę na odzyskanie pełnej wolności da mu bezwzględne posłuszeństwo wobec pułkownika. Tymczasem – jeśli w słowach, które usłyszał w korytarzu technicznym, było ziarno prawdy – nawet to rozwiązanie gwarantowało mu powrót do kolonii karnej, i to bez względu na to, jak zakończy się konfrontacja z Bogami. Spławienie wubecji niczego nie zmieniło. A Rutty nie może przecież zaszantażować w podobny sposób.

Co mi zatem pozostaje, zakładając, że Bogowie nie kłamią? Wyłącznie odejście, uznał w myślach. Skoro tak, odejdę z takim hukiem, że cały znany wszechświat o mnie usłyszy.

Zaraz jednak odezwał się w nim głos rozsądku. Najpierw trzeba było sprawdzić, czy przywódca Bogów faktycznie nie kłamał.

Uśmiechnął się pod nosem. Wbrew pozorom spiskowcy dotarli do niego w idealnym momencie.

Wózek zaczął zwalniać. Święcki zbliżał się już do obłej podstawy, na której zamocowano pęk długich masztów antenowych. Szyna prowadnicy skręcała tutaj długim łagodnym łukiem pod kątem dziewięćdziesięciu stopni i biegła dalej aż do szczytu najdłuższego z nich. Cel jego wyprawy znajdował się jednak o wiele niżej, tuż nad podstawą konstrukcji. Gdy wózek się zatrzymał, Henryan poluzował nieco linkę, przesunął się nad moduł złącza i przymocował do niego dwoma karabińczykami. Dopiero po trzykrotnym sprawdzeniu linek wyłączył elektromagnesy podtrzymujące przytroczony do lewej nogawki kombinezonu pakunek z konsolą przenośnego komunikatora i podłączył urządzenie do jednego z gniazd.

Odczekał kilkanaście sekund, pozwalając, by konsola wykonała wszystkie testy, a gdy zapalił się rząd zielonych kontrolek, wcisnął kwadratowy klawisz aktywujący nadajnik. Milisekundowy impuls opuścił antenę i pomknął z prędkością światła ku nanobotom pozostawionym przez Seiferta w jaskiniach. Moment później na ekranie konsoli pojawiły się wiadomości zwrotne.

Święcki uśmiechnął się. Zadanie wykonane. Wypiął konsolę z gniazda, rozejrzał się, po czym wziął szeroki zamach i cisnął ją w przestrzeń.

OSIEMNAŚCIE

System Xan 4, Sektor X-ray,

14.09.2354

Hakrad Redo-Tele przykucnął przy ognisku, aby rozgrzać zziębnięte ręce. Służąc przy ołtarzach na wyżynie, rzadko miał okazję uczestniczyć w rytuale mającym na celu przebłaganie bogów. Zdarzało mu się złożyć w ofierze kilku czworonogich, lecz nigdy nie trwało to tak długo.

Większe ze słońc chyliło się ku zachodowi, gdy garstnia Temeha Dokru-Kume doprowadziła do jaskiń kolejne węzły jeńców. Kapłan przyjrzał się stojącemu po drugiej stronie płomieni młodemu Wojownikowi Kości. W klatkach wisiało już sześciu jego towarzyszy broni. Za chwilę powinien dołączyć do nich ostatni z garstni.

Hakrad Redo-Tele wstał wolno, wspierając się na aradzie, po czym ruszył na występ. Rekne Tare cofnął się z szacunkiem na obręcz jaskini i złożył dłonie na plecach.

– Już czas – powiedział kapłan.

– Dakko Turi!

Z ciemności wynurzyła się przygarbiona i długoręka sylwetka młodego Wojownika Kości z garstni mającej zastąpić ofiarników. Krępy, lekko kulejący na prawą nogę i zlany niebieską posoką Rekne Tare zdjął pazurzaste rękawice i rzucił je na skałę tuż obok sześciu nieregularnych stosów. Chwilę później nakryła je lśniąca kościana zbroja.

– Jesteś gotów, Rekne Tare z lęgu mocarnego Mare Deto-Zuri? – zapytał najstarszy kapłan.

– Jak zawsze!

Arad powędrował w górę, ale zanim jego końcówka opadła na kamień, z głębi jaskini rozległ się głośny hurkot. Hakrad Redo-Tele zamarł.

– To znak! – zawołał Rekne Tare, podbiegając do skraju rozpadliny. – Kraga Snaro! Kraga Snaro doznał objawienia! – Garstnik odwrócił się do powstających z miejsc wojowników. – Duchy Gór wysłuchały naszych próśb!

Wszyscy pośpieszyli w stronę drewnianej konstrukcji, na której końcu wisiała klatka Kragi Snaro. Dwaj Wojownicy Kości kręcili już kołowrotem, zwijając skórzaną linę. Zanim jednak zdołali obrócić wysięgnik i oswobodzić wyczerpanego towarzysza, z ciemności dobiegł kolejny hurkot.

– To Reme Naro! – poinformował wszystkich Rekne Tare. – Reme Naro także doznał łaski!

Najstarszy kapłan skinął aradem w jego stronę.

– Wyciągnijcie ich obu, przypalcie rany i przywiedźcie do mnie – zarządził.

Ruszył do ogniska, czując drżenie we wszystkich członkach. Oto nadchodził wielki moment w historii Suhurty, a on miał być jego świadkiem i piewcą niosącym wieści reszcie klanu. Przykucnął pośpiesznie i pewniej ujął trzon arada. Był gotów na wysłuchanie objawienia.

Kraga Snaro i Reme Naro pojawili się razem, prowadzeni przez wojowników z garstni Kire Tako-Dote. Obaj ledwie trzymali się na nogach, ale dzielnie odmawiali przyjęcia pomocy.

– Otwórzcie membrany! – Hakrad Redo-Tele uderzył aradem z całych sił, aż poszło echo.

– Duchy Gór przemówiły… Wasza ofiara została przyjęta – zahurgotał ledwie słyszalnie wycieńczony Kraga Snaro.

– Bogowie opuścili was, ale w nadchodzącej bitwie staniemy po waszej stronie – dodał jeszcze ciszej chwiejący się na nogach Reme Naro.

Zapadło milczenie. Przez kilka spęcznień błony było słychać tylko trzaskający ogień. W końcu kapłan wstał.

– Wyciągnijcie pozostałych – rozkazał, przywołując garstnika. – Wyruszam natychmiast do sadyby klanu Trzykrotnie Przebitej Tarczy, aby zanieść Najwyższemu Suhurowi wyczekiwaną nowinę.

– A co z resztą jeńców? – zapytał Kire Tako-Dote ledwie majaczący w gęstniejącym półmroku.

Hakrad Redo-Tele skupił uwagę na zagrodzie, w której zgromadzono już kilkanaście płodonosów. Miał nadzieję wypatroszyć je osobiście ku chwale bogów Słońc i Gwiazd. Niestety Duchy Gór pokrzyżowały jego plany.

– Ofiarujcie ich do ostatniego – odparł, wskazując ręką na zbocze, po którym prowadzono następne węzły jeńców. – Podziękujmy Duchom Gór za okazaną nam łaskę.

Gdy opuszczał wzniesienie, ze wszystkich stron dobiegały świsty zadowolenia.

DZIEWIĘTNAŚCIE

System Xan 4, Sektor X-ray,

14.09.2354

Święcki zauważył, że coś jest nie tak, gdy tylko wysiadł z kolejki. Na korytarzu przed centrum dowodzenia roiło się od ludzi w niebieskich kombinezonach pionu naukowego. Sądząc po ich minach, byli mocno wzburzeni. Wielu dyskutowało zażarcie, wymachując rękami i czytnikami. Przy grodzi stało też znacznie więcej strażników niż zwykle. Skanowali uważnie każdego, kto wchodził do środka.

Henryan minął posterunki bez większych przeszkód i skierował się prosto do swojego stanowiska. Za konsolą siedział jego zmiennik z wubecji, wyraźnie wściekły.

– Co tu się wyprawia? – zapytał go sierżant, ale w odpowiedzi usłyszał jedynie głośne burknięcie.