Выбрать главу

– Zrób listę tego, co będzie ci potrzebne. – Porucznik podał mu czytnik.

Chwilę później zrobił wielkie oczy.

– O co chodzi z tym żarciem?

– Przecież to nie potrwa godzinę – wyjaśnił sierżant. – Niewykluczone, że spędzimy tam większą część nocy.

– Kurwirtual! – Valdez nie wyglądał na uszczęśliwionego.

– Sam pan mi powiedział pierwszego dnia, żebym nie liczył na wiele luzu…

Te słowa zastępca dowódcy zmilczał.

* * *

Święcki wiedział, gdzie szukać modyfikacji zostawionych przez Seiferta. Właściwie znalazłby je równie szybko, nawet gdyby tajemniczy informator Bogów nie pokazał mu wszystkich zmian na schematach zhakowanych urządzeń. Oprogramowanie centrów komunikacji nie miało przed nim żadnych tajemnic. Zamiast pełnego skanu – a taki zamierzał zrobić na użytek porucznika – wybrałby do sprawdzenia trzy kluczowe bloki, dzięki czemu załatałby wszystkie dziury w systemie, tracąc najwyżej godzinę. Wykrycie i zneutralizowanie modyfikacji dokonanych przez Bogów było jednak wstępem do znacznie poważniejszego zadania. W którymś momencie będzie musiał wgrać własny soft potrzebny do przechwycenia poczty pułkownika.

Wiedział, że Valdez nie spuści go z oka nawet na sekundę. Liczył jednak na to, że kilka godzin bezczynnego ślęczenia uśpi jego czujność albo przynajmniej znacznie ją ograniczy. Dlatego czekał cierpliwie, wykorzystując ten czas na przygotowania.

Uświadomił sobie przy tym, że nadzór Valdeza umożliwi mu szybkie wykonanie najtrudniejszej części zadania. Nie będzie musiał czekać, aż stary aktywuje prywatną konsolę komunikacyjną. Wystarczy przecież, że jego zastępca połączy się z nim na zastrzeżonym kanale, aby zameldować o sukcesie…

* * *

– Mam go! – Święcki odchylił się na fotelu, pozwalając znudzonemu porucznikowi spojrzeć prosto w wyświetlacz konsoli. Czerwone okienka informowały o wykryciu kodu niezgodnego z wzorcem systemu.

– Świetnie! – Valdez wyprostował się, rozciągając usta w tryumfalnym uśmiechu. Zerknąwszy na wyświetlacz czytnika, rozpromienił się jeszcze bardziej. – Tylko cztery godziny i już mamy sukces.

Po wcześniejszych narzekaniach sierżanta spodziewał się zakończenia pierwszego etapu prac dopiero w porze pobudki.

– Mamy, ale nie całkowity – zgasił go natychmiast Święcki.

– Słucham?

– To pierwsza modyfikacja, ale na pewno nie ostatnia. Znam ten system, wiem zatem, że trzeba co najmniej trzech podobnych, by zyskać całkowitą pewność, iż wszystko zadziała jak należy.

– Aż trzech?

– Czasem nawet czterech i więcej. To zależy wyłącznie od skali zmian, jakie chce wprowadzić haker.

– No nie… – Porucznik opadł ciężko na fotel.

– Spokojnie – pocieszył go Henryan – zlokalizowanie pozostałych zmian potrwa znacznie krócej. Teraz już wiem, czego szukać.

– Ile czasu jeszcze potrzebujesz?

– Godzinę, w najgorszym razie półtorej… – Święcki zamilkł, widząc niepewną minę Valdeza. – Ale już bez konieczności pilnowania tego złomu – dodał.

– Lejesz miód na moje serce. – Zaspany porucznik uśmiechnął się szeroko. Bezczynność go wykańczała; ilekroć nie miał na czym skupić myśli, powoli odpływał.

– Gdy wykryjemy wszystkie modyfikacje w tej konsoli – zapewnił go Henryan – wpiszę je do trackera, którego wykorzystamy do automatycznego wyszukiwania i blokowania wszelkich nadpisanych treści. Dzięki niemu w zaledwie parę godzin sprawdzimy i wyczyścimy wszystkie konsole w tym sektorze. Będą działały jak poprzednio, odpowiadając na sygnały testowe, ale o godzinie zero nie wykonają żadnego polecenia z zewnątrz. Bogowie do samego końca nie będą wiedzieli, że je znaleźliśmy i zneutralizowaliśmy.

– Rewelacja! – Tym razem Valdez zareagował bardziej entuzjastycznie.

* * *

Święcki zwlekał z następnym ruchem do momentu, w którym opuchnięte powieki porucznika zaczęły mimowolnie opadać. Bezmyślne patrzenie na wyświetlacze, po których spływały kaskady linii kodu, otępiało umysł równie sprawnie jak zażycie substancji odurzającej. Może z tą różnicą, że narkotyki działały o wiele szybciej, a człowiek miał po nich znacznie bardziej kolorowe wizje…

Henryan otrząsnął się z zamyślenia. Proszę, oto najlepszy dowód na to, co taka monotonna praca może zrobić z człowiekiem. Mimo że miał zajęcie, sam zaczynał odpływać. Kolejne spojrzenie na porucznika utwierdziło go w przekonaniu, że może zaczynać.

– Jestem gotowy – rzucił, nie odwracając się nawet do przełożonego.

– Gotowy? – zabełkotał wyrwany ze stuporu Valdez. – Możemy już iść? – zapytał półprzytomnie.

– Napisałem program skanujący – sprecyzował Henryan, pokazując mu kryształ wyjęty przed momentem z przenośnego kodera.

– Tak. Tak. – Valdez próbował się skupić.

– Możemy zaczynać? – Święcki przysunął się do konsoli, spoglądając pytająco na przełożonego.

– Jasne…

Zanim sierżant zdążył wsunąć piramidkę do komory, poczuł na ramieniu dłoń Valdeza.

– Moment! – rzucił nagle porucznik.

Henryan jęknął głośno, żeby tamten to usłyszał, po czym odsunął się powoli od urządzeń.

– Co znowu? – zapytał.

Valdez wyciągnął do niego rękę.

– Muszę najpierw sprawdzić, co jest na tym krysztale. – Widząc błagalne spojrzenie podwładnego, wyjaśnił: – Nie ja ustalam zasady, Pry.

– Rozumiem. – Święcki podał mu lśniącą piramidkę, a ta trafiła natychmiast do analizatora porucznika.

Kilka minut później Henryan otrzymał kryształ z powrotem, a uspokojony i usatysfakcjonowany Valdez przetarł oczy, ziewając przy tym, jakby zamierzał połknąć cały świat. Sierżant na to tylko czekał. Jeden szybki ruch dłoni wystarczył, by podmienić nośniki danych. Taka sama jak poprzednia piramidka trafiła do komory, a wraz z nią odpowiednie oprogramowanie. Pięć minut później na wyświetlaczach pojawił się sygnał o całkowitym zabezpieczeniu centrum komunikacyjnego.

Henryan wyjął kryształ, odwrócił się, by schować go do etui, ale zamarł w pół ruchu, po czym wyciągnął rękę w kierunku Valdeza. Porucznik spojrzał tępo na podmieniony po raz drugi kryształ, jakby nie rozumiał, o co chodzi.

– Lepiej niech pan go trzyma – powiedział Święcki, zdławiwszy ziewnięcie. – To nam oszczędzi kolejnych kontroli.

Valdez pokiwał głową, znów zerkając na wyświetlacz czytnika, aby sprawdzić godzinę.

– Dobry pomysł, Pry – wymamrotał. – Zbierajmy się. Musimy złapać chwilę snu.

Henryan skrzywił się w myślach. Czyżby porucznik nie zamierzał skontaktować się z Ruttą, by poinformować go o sukcesie? Gdy przeniósł wzrok na wyświetlacz i zobaczył, jak jest późno, zrozumiał, dlaczego ten punkt planu nie wypali.

Szkoda… Trzeba będzie poczekać do rana.

Valdez wstał, sięgnął po czytnik i ruszył chwiejnym krokiem do drzwi. Zatrzymał się jednak, zanim przekroczył próg. Przepuścił Henryana, spoglądając na niego przepraszająco.

– Zaczekaj w korytarzu – poleciał.

– Stało się coś? – Święcki udał zaniepokojenie.

– Nie, nic. Muszę tylko zameldować staremu, na czym stoimy.

Sierżant wzruszył ramionami, jakby ta sprawa zupełnie go nie obchodziła.

– Niech pan się pośpieszy – poprosił, opierając się plecami o chłodną gródź. – Padam z nóg.

Valdez skinął głową i wrócił do kabiny. Henryan uśmiechnął się lekko, gdy przełożony zniknął z pola widzenia. Sięgnął też instynktownie do kieszeni, w której spoczywał naczolnik. Jednak nie będzie musiał czekać do rana, by zweryfikować wiadomość Bogów.

DWADZIEŚCIA JEDEN

Wojsko korzystało z dwóch rodzajów środków łączności. W normalnych warunkach przesyłano z prędkością światła szyfrogramy do jednostek kurierskich stacjonujących przy punktach wyjścia – jak nazywano potocznie wloty tuneli czasoprzestrzennych – a te dostarczały je do docelowych systemów gwiezdnych, co oczywiście trwało. Naukowcy robili zatem co mogli, by wymyślić alternatywne sposoby szybkiego przesyłania informacji na odległości liczone często w setkach lat świetlnych. Dzięki mechanice kwantowej zdołali osiągnąć połowiczny sukces. Wykorzystując splątanie cząstek, udoskonalili mechanizm teleportacji danych – proces znany (teoretycznie rzecz jasna) już w początkach dwudziestego pierwszego wieku. Metoda ta pozwalała na prowadzenie rozmów w czasie rzeczywistym bez względu na odległość. W teorii wyglądało to pięknie. Praktyka wykazała jeden, ale za to zasadniczy problem.