– Waszym zdaniem ich podboje różnią się w istotny sposób od konkwisty czy kolonizowania Ameryki Północnej? – Święcki postanowił docisnąć Boga.
Znów zmusił rozmówcę do chwili zastanowienia.
– Nie rozumiem, o czym mówisz – odparł tamten mechanicznym, obojętnym głosem.
– I na tym właśnie polega twój, a raczej wasz problem – prychnął Henryan. – Reagujecie automatycznie, nie zastanawiając się nad szerszym kontekstem.
– Wyjaśnij mi zatem, jak wygląda ten szerszy kontekst.
Sierżant zaśmiał się.
– Obawiam się, że tym razem to ja nie będę w stanie sprostać wyzwaniu. Aczkolwiek nie do końca z własnej winy…
– Mimo to spróbuj – zachęcił go mechanicznym głosem rozmówca.
– Dobrze. – Święcki opadł na głęboki fotel zamontowany specjalnie dla VIP-a. – Pozwól zatem, że na początek wyjaśnię jedno. Mój ojciec wykładał na akademii sektora historię, stąd moja znajomość antyku i nietypowe spojrzenie na problem. Dzięki znajomości historii mam znacznie szerszy ogląd, wiem na przykład, że na Ziemi istniały w dawnych czasach podobne kultury.
– Nie cofajmy się do pradziejów człowieka.
– Nie wiedziałem, że dziewiętnasty wiek to pradzieje – zakpił Henryan.
Na hologramie w dalszym ciągu widać było pozbawioną mimiki twarz robota. Święcki żałował, że nie może zobaczyć w tej chwili prawdziwego oblicza swojego rozmówcy. Musiało wyglądać zabawnie, kiedy próbował się otrząsnąć z szoku. Ciekawe, czy opadła mu szczęka…
– O czym ty mówisz?
– Na przykład o Aborygenach. Poszukaj w galaktopedii, warto.
Tym razem cisza była jeszcze dłuższa. W końcu jednak Henryan znów usłyszał wypowiadane mechanicznym głosem słowa.
– Widzę pewne podobieństwa…
– Etruskowie, Tasmańczycy… W historii ludzkości znajdziesz dziesiątki, jeśli nie setki ludów, które wymarły bądź zostały wybite przez lepiej przystosowanych sąsiadów.
– To prawda, ale wszyscy oni byli ludźmi, należeli do jednego gatunku, który przetrwał do dzisiaj.
– Dlatego nie powiedziałem, że się mylisz, tylko że brak ci spojrzenia na problem z szerszej perspektywy. Gdybyś wiedział to co ja, być może dotarłoby do ciebie, że upadek Suhurów jest nieunikniony. Podzielą los dinozaurów, tygrysów szablozębnych, mamutów i milionów innych gatunków, które kiedyś zamieszkiwały znane nam planety.
Bóg milczał.
– Może gdyby dać im szansę… – zaczął po dłuższym zamyśleniu.
– Kilkudziesięciu tysięcy lat tradycji nie wykorzenisz w jednej chwili. Trzeba na to wielu pokoleń, a tyle czasu nikt im nie da. Podzielą los Tasmańczyków, z tą tylko różnicą, że nie będą się mogli krzyżować z najeźdźcami, więc nie rozmyją się w nowym społeczeństwie, tylko zostaną unicestwieni. Jeśli powstrzymasz ich zagładę dziś, Gurdowie dokończą dzieła za kilka lat, gdy odlecimy stąd w końcu, zostawiając ich samym sobie.
– W tym, co mówisz, jest wiele racji, ale… – Robot nagle zamilkł.
– Ale? – zachęcił go Henryan.
– Nie robiliśmy tego wszystkiego tylko po to, by Suhurowie mogli dalej wyrzynać Gurdów. Szczerze mówiąc, mamy świetny pomysł na rozwiązanie całego problemu.
– Powiesz mi jaki? – Święcki przypuszczał, że raz jeszcze zostanie zbyty, lecz się pomylił.
– Zamierzaliśmy przemówić jednym i drugim do rozsądku. Stworzyć wielki hologram bogów, którzy nakazaliby obu rasom zaprzestać wojowania. Religia to potężne narzędzie nacisku. Może to powstrzymałoby Wojowników Kości od atakowania kleksów, i to od razu, nie za kilka pokoleń.
– Zapominasz wciąż o jednym. Gurdowie nie wierzą w istoty nadprzyrodzone. Wątpię więc, by uszanowali rozkaz „bogów”, zwłaszcza takich, którzy nie będą mogli im nic zrobić, jeśli warunki rozejmu zostaną naruszone.
– Wiem. Niektórzy z nas podzielają twoje wątpliwości. Uznaliśmy jednak, że lepiej zrobić cokolwiek, niż przyglądać się biernie zagładzie Suhurów.
– Dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane – rzucił sentencjonalnie Henryan, wstając z fotela.
– Nie pomożesz nam zatem? – zapytał człowiek kryjący się za mechanicznym głosem.
– Wręcz przeciwnie – odparł Święcki. – Wyświadczam wam ogromną przysługę, chroniąc wasze dupy przed spędzeniem reszty życia w pomarańczowych wdziankach.
– Bez przesady. Seifert dostał tylko pół roku w kolonii o zaostrzonym rygorze.
To było coś nowego. Henryan spojrzał na hologram spod lekko przymkniętych powiek. Na widok więźniów w pomarańczowych kombinezonach natychmiast założył, że wszyscy dostali długoletnie wyroki i skończyli w miejscu przypominającym Pas Sturgeona. Jak widać, całkowicie mylnie.
Bóg zauważył jego zdziwienie i dodał:
– Rutta kazał transmitować proces. Wszyscy widzieliśmy, jak zapada wyrok.
Henryan wziął się w garść.
– Ingerencję w losy tej bitwy będzie osądzać wubecja, co oznacza zero pobłażania i raczej wyższe wyroki – powiedział.
– Tobie powinno być wszystko jedno – stwierdził spiskowiec.
– Fakt. Jakbyś się nie odwrócił, dupę zawsze będziesz miał z tyłu – przyznał Henryan.
– Bardzo obrazowe wyrażenie. I jakże celne.
– Nie zagaduj – uciął Święcki. – Powiedziałem: nie.
– A gdybym powiedział, że jestem w stanie przechwycić te kody…
– Uznałbym to za wierutne kłamstwo. Obaj wiemy, że Draccos prześle kody tutejszemu szefowi Wydziału Bezpieczeństwa, a na niego nie masz żadnego przełożenia. Nie możesz nic zrobić. Wyrok już zapadł, czego mam pełną świadomość. Dlatego oszczędzę wam wszystkim mojego losu.
– Utrudnisz nam sprawę, ale jej nie uniemożliwisz. Nie powstrzymasz nas…
Henryan się zaśmiał.
– Już was powstrzymałem. Ta rozmowa jest tego najlepszym dowodem. Nad polem bitwy nie pojawi się żadna projekcja. Dla twojej wiadomości: stary kazał rozmieścić nad Valt Aram kilka zagłuszaczy, więc gdyby nawet jakimś cudem udało się wam wysłać sygnał do ukrytych tam wcześniej urządzeń, o których nie mamy pojęcia, niczego nie aktywujecie. Dajcie sobie spokój z zabawą w Boga, nawet Jemu nie udało się stworzyć sensownego świata. – Sięgnął do wyłącznika.
Hologram rozpłynął się w powietrzu, kiedy robot zaczynał coś mówić. Święcki dla pewności odłączył konsolę od źródła zasilania. Wracając na koję, uśmiechał się pod nosem. Dzięki tej rozmowie znalazł ostatni fragment łamigłówki.
DWADZIEŚCIA SIEDEM
System Xan 4, Sektor X-ray,
20.09.2354
Ten dzień miał być początkiem końca. Jeśli Draccos nie blefował, nakaz z admiralicji powinien się pojawić w skrzynce pułkownika wraz z najbliższym pakietem wiadomości. Statki kurierskie docierały do punktu wyjścia Xana 4 dwa razy na dobę – o szóstej i o osiemnastej czasu standardowego, do tego należało dodać dwugodzinną zwłokę powodowaną odległością Bety od tunelu czasoprzestrzennego. W porannej poczcie nie było jednak niczego ciekawego, Henryan mógł zatem spokojnie czekać na koniec zmiany, obserwując sytuację na planecie. A działo się tam, oj, działo.
Sampo-sithu, czyli wódz wszystkich wodzów, przybył dwa dni wcześniej do Treb’aldaledo i prowadził teraz gurdyjskie armie w kierunku Valt Aram. Nie śpieszył się, wiedząc, że zwycięstwo jest pewne. Sto tysięcy uzbrojonych w najnowocześniejszą broń palną kleksów nie mogło przegrać z trzykrotnie mniejszymi siłami Suhurów.
Ostrzeżone przez zwiadowców klany gromadziły się powoli po swojej stronie rzeki. Obradujący niemal bez przerwy zbór uznał wreszcie, że wróg musi zapamiętać, jak odchodzili ostatni z najwaleczniejszych. Zmuszenie Gurdów do sforsowania koryta Valt Aram wydawało się idealnym sposobem na zadanie im jak największych strat. Najwyżsi Suhurowie i Najstarsi Kapłani nie mogli jednak wiedzieć, że przeciwnik nie marnował czasu, dzięki czemu jego broń najnowszej generacji miała znacznie większą donośność i celność niż stosowane wcześniej samopały. Z ludzkiego punktu widzenia była wciąż prymitywna, ale niejedna ziemska armia z połowy dziewiętnastego wieku wiele by dała za skonstruowane w Gurdu’dihanie karabiny i armaty. Tak klasyfikowano tę broń, chociaż Święcki nie widział podobieństw z archaicznymi produktami Mausera czy Springfield Armory.