Выбрать главу

– Zrób coś! – ryknął Morrisey. – Dam ci dodatkowe trzy… nie, czekaj, pięć procent!

– Macie osiem minut na wycofanie się w przestrzeń. – Głos Annataly był wciąż bezbarwny, jakby odpowiadała maszyna, a nie żywa istota.

– Rozkazuję ci… – zaczął kapitan.

– Siedem minut pięćdziesiąt pięć sekund.

– Do kurwirtualnej nędzy! Jesteśmy tak blisko celu!

– Siedem minut pięćdziesiąt sekund do zderzenia.

– Dlaczego, dziwko, wcześniej o tym nie poinformowałaś?! – ryknął Morrisey.

– Dlatego, że obiekt wszedł na kurs kolizyjny dosłownie dwie minuty temu, po zderzeniu z jakąś w dupę rżniętą asteroidą, która na moich oczach zmieniła się w obłok pyłu, ty durny fiucie! – Ta odpowiedź z Nomady była znacznie bardziej emocjonalna. – Drugi zespół już się wycofuje, sir.

– Daj mi pięć pieprzonych minut, tylko pięć minut i będziemy na mostku!

– W trzy minuty nie zdążysz go przeszukać, a potem i tak będzie za późno, żebyś mógł na starość skonsumować to, co uzbierałeś na koncie. Tym razem nie skończy się na jednej ręce…

Zaniepokojony Nike podszedł do dowódcy i położył mu dłoń na opancerzonym barku.

– Wrócimy tu po zderzeniu – powiedział. – Może da się…

– Gówno prawda! – warknął Morrisey. – Wiesz, co uderzenie ćwierć miliona ton zrobi z tym wrakiem?

– Może niewiele – odparł spokojnie Nike. – Zależy, jak szybko leci i pod jakim kątem.

– Jak znam Ann, ta cholerna korweta leci kurewsko szybko – wymamrotał kapitan, spoglądając na rękawicę, która kryła jego protezę. – Inaczej nie robiłaby takiego rabanu.

– Zajebiście kurewsko szybko, a nawet szybciej – weszła mu w słowo podporucznik. – Zderzenie najprawdopodobniej zniszczy oba wraki. W najlepszym razie resztki zostaną wypchnięte poza strefę, ale i tak niemal natychmiast dostaną się w atmosferę Delty. Zabierajcie stamtąd dupy, póki jest szansa na przeżycie. Sześć minut dwadzieścia sekund.

Morrisey splunął – najzwyczajniej w świecie splunął – na wewnętrzną powierzchnię krystalitowego hełmu, po czym wprowadził sekwencję przerywającą pracę robota. A potem… kopnął z całej siły zamrożone ciało majora.

– To przez ciebie, skurwikloni zewłoku. Przez ciebie…

Nike nie wiedział przez moment, co robić – polecieć za szybującym w głąb korytarza martwym żołnierzem czy pomagać w rozłączaniu robotów. Morrisey rozwiązał ten dylemat, wciągając go na dronę remontową, która już ruszała w kierunku windy. Uchwycili się jej ramion i po chwili mknęli łukowato sklepionymi korytarzami w kierunku najbliższej wyrwy. Kadet ściszył komunikator, by nie słyszeć wielopiętrowych przekleństw dowódcy opisujących spisek martwego majora, niezdarnej załogi i wszystkich bogów, jakich znał świat.

Wyszli w przestrzeń na półtorej minuty przed zderzeniem obu kolosów. Morrisey, klnąc nadal przez zaciśnięte szczęki, nie odwrócił się nawet, by popatrzeć na to niewiarygodne zjawisko. Nike wręcz przeciwnie, nie mógł oderwać od niego oczu.

SZEŚĆ

– Dlaczego systemy nie przewidziały wcześniej możliwości tej kolizji?! – Od katastrofy upłynęła prawie godzina, ale kapitan nadal nie mógł się uspokoić.

– A jak można obliczyć z dużym wyprzedzeniem wypadkową wzajemnych oddziaływań miliona elementów? – powtórzył chyba pięćdziesiąty raz Iarrey. – Analizowałem dane z ostatnich minut wiele razy. Nie mogliśmy tego przewidzieć w żaden sposób. To był ciąg kolizji zapoczątkowany, uśmiejecie się, wejściem Nomady na skraj wrakowiska. Szczątki odepchnięte przez pola deflektorów zainicjowały proces, który skończył się tym… – wskazał na nędzne resztki dwóch dumnych niegdyś przestrzennych okrętów.

Morrisey spojrzał na niego z wyrzutem. Nic nie powiedział, ale sam wzrok wystarczył, żeby Iarrey zamilkł. Na ekranie wciąż widzieli wirujący obłok pyłu, w którym zniknęły pozostałości obu wraków, a wraz z nimi nadzieje na odnalezienie najcenniejszych ruchomości admirała Tahomeya. Przedmiotów, które każdemu z członków załogi zapewniłyby dostatnie życie przez wiele lat…

– I tak mamy sporo łupów w ładowni – mruknął Bourne.

– Raczej kupę gówna!

– Kupę wartego majątek antycznego gówna – poprawiła dowódcę Annataly. – Jeszcze nigdy się tak nie obłowiliśmy. Sam tak powiedziałeś przed zderzeniem.

Kapitan spojrzał na nią ze złością.

– Wiesz, co mogliśmy znaleźć w kajucie Tahomeya?

Pokręciła głową.

– Za jego dziennik pewni ludzie zapłaciliby równowartość tego statku… albo i więcej.

– Trzeba było zacząć szaber od mostka – przygadała mu nawigatorka.

– Nie wkurwiaj mnie, Annataly! – ryknął kapitan, opadając na fotel. – Rozpoczęcie od mostka to jak… jak zaczynanie obiadu od deseru.

Nike uśmiechnął się pod nosem. Annataly miała rację: stary sam był sobie winien. Gdyby z taką pasją nie okradał zabitych…

– Pech, zwykły pech – rzekł pojednawczo Iarrey, na wszelki wypadek przechodząc za najbliższą konsolę. – Nie mogliśmy nic na to poradzić, sir. Siła wyższa.

– Jaka tam siła wyższa… – Kapitan pokręcił głową i nagle roześmiał się nerwowo. – Nie wiecie, kto tu, kurwirtual, jest Bogiem?

– Pan, sir – mruknęła Davidoff-Rozerer.

– Zgadza się – potwierdził Iarrey.

– Nie bluźnij, Henrichard – obruszył się milczący do tej pory ojciec Pedroberto, którego Bourne obudził już po zderzeniu. – Róbmy, co do nas należy, i cieszmy się tym, co mamy. Co się stało, to się nie odstanie, jak mówi Pismo, a okazji do zarobku będzie jeszcze wiele. Ważne, że wszyscy są cali i zdrowi.

Morrisey odwrócił się od ekranu, na którym kolejne szczątki pancernika i korwety zaczynały płonąć w górnych warstwach atmosfery czwartej planety Systemu V3a13. Wyglądał jak dziecko, któremu ktoś właśnie powiedział, że nie dostanie zabawki wypatrzonej w ofercie holonetu.

– Amen – mruknął, zaciskając kurczowo zarówno zdrową rękę, jak i protezę.

Nike przyglądał mu się z odrazą, ale i z ciekawością. Ten człowiek stanowił dla niego zagadkę. Teraz także – w ciągu zaledwie kilku sekund – zmienił się na jego oczach ze zrozpaczonego starego człowieka w pełnego wigoru oficera.

– Zabierajcie się do roboty! – ryknął, puszczając poręcze. Ta po prawej była wyraźnie odkształcona; chyba nie po raz pierwszy miała styczność z metalowymi palcami Morriseya. – Posprzątać mi ten bajzel, zanim do reszty się rozlezie.

– Kolapsary ustawione i gotowe do odpalenia – zameldował uśmiechnięty Iarrey, puszczając oko do Annataly. – Według moich obliczeń dwa średniej mocy powinny wystarczyć do skupienia całego śmiecia z dołka. Wprowadziłem już koordynaty.

Morrisey wyprostował się w fotelu i szybko przejrzał dane przepływające przez ekrany wirtualnych monitorów.

– Wykonać! – rzucił zwięzły rozkaz i zebrani w sterowni wiedzieli już, że mają przed sobą dawnego dowódcę. Chimerycznego, ale twardo stąpającego po ziemi. Nawet Nike musiał przyznać, że facet ma charyzmę, choć skurwysyństwa, czy raczej skurwykloństwa, też mu nie brakowało.

Odcumowaniu kolapsarów towarzyszyły wyczuwalne wstrząsy. Nomada miał ich na stanie osiem. Dwa małe, cztery średnie i dwa o największej mocy. Nike niewiele wiedział o tych niezwykle wydajnych, a zarazem prostych urządzeniach, które poza Korpusem Utylizacyjnym nie znajdowały szerszego zastosowania. Pierwotnie element obrony orbitalnej, służyły obecnie tylko do jednego: umieszczone w pobliżu kosmicznych śmietnisk przyciągały każdą drobinę materii jak magnes, czy też czarna dziura – bo kolapsar to raczej pułapka grawitacyjna niż magnetyczna. Chwytały wszystko, od kosmicznego pyłu po najpotężniejsze asteroidy i wraki antycznych pancerników. A gdy czujniki kolapsara zarejestrowały zatrzymanie przyrostu masy, w ciągu milionowej części sekundy urządzenie zamieniało otaczające je kosmiczne śmieci w nieszkodliwy obłok radioaktywnego gazu bądź – jeśli eksplozja mogła zagrozić życiu na pobliskiej planecie – wyruszało z nimi w drogę ku najbliższej gwieździe. Średni kolapsar mógł utrzymać w swoim polu grawitacyjnym masę stu gigaton. Duży przyciągał kilka teraton, tyle że dużych nie używano w pobliżu nadających się do zamieszkania planet. Służyły do likwidowania ze sporym wyprzedzeniem większych rojów asteroid zbliżających się do zaludnionych systemów. Właśnie w tej chwili dwa „średniaki” pojawiły się na ekranach Nomady. Jeszcze kilkanaście minut i wokół nich zaczną się tworzyć miniaturowe modele spiralnych galaktyk, w których miejsce pojedynczych gwiazd zajmą drobiny kosmicznego pyłu, a mgławicami staną się fragmenty wraków.