Выбрать главу

Żyję, jednak żyję, końca świata nie było. Świat jeszcze może będzie.

Księżyc błyszczy na niebie, wyraźny i niezniszczalny. W sieci plam na jego bladej powierzchni dostrzegam rozbrajający uśmiech, ten sam, co na okładce «Time’a».

Elżbieta Cherezińska

Spójrz mi w oczy

inspirowane legendą Bazyliszek

— Spójrz mi w oczy, chłopcze, a dowiesz się, kim jesteś…

Głos szepczący w mroku mógł należeć do kobiety, mężczyzny, nawet starca. Mógł się sączyć z głośników albo płynąć z ust kogoś stojącego niedaleko. Serce chłopca zabiło głośno, głośniej niż szept, który do niego dobiegał. Poczuł woń własnego potu. Czy na pewno własnego? Druga doba zamknięcia, puszczały mu nerwy, nie panował nad zmysłami.

Był unieruchomiony jak w gipsowym opatrunku; mógł jedynie lekko zwrócić głowę w bok, nic więcej. Może przykuty? Nie czuł ciężaru łańcuchów, sztab, zasuw. Jedyne, co przychodziło mu do głowy na wytłumaczenie stanu, w jakim się znajdował, to że podano mu zastrzyk, po którym stracił czucie w ciele, w rękach i nogach. I ta świadomość dodawała mu otuchy, bo każdy środek musi w końcu przestać działać. Wystarczy poczekać.

Poza zmuszającym go do patrzenia szeptem nic nie zakłócało spokoju.

* * *

Pan Li był znużony.

Jego pobyt w Królestwie Polskim przeciągał się. Początkowo planował, że pozostanie w Warszawie tylko przez ciepłe miesiące letnie, ale okazało się, że królowa, nawet jeśli podejmuje decyzje samodzielnie, to i tak potrzebuje zatwierdzenia ich przez Radę, a tę zwoływano dopiero od połowy września. Na kilka pierwszych posiedzeń nie zaproszono go z przyczyn formalnych i mógł jedynie westchnąć filozoficznie, iż biurokracja Jagiellonów niemal dorównuje chińskiej z czasów dynastii Ming. Przyjemną stroną przeciągającego się pobytu było to, że miał dość czasu, by zwiedzić kraj nad Wisłą i zająć się swoją pasją, czyli wyszukiwaniem i skupowaniem unikatowych antyków i wyrafinowanych dzieł sztuki. Negatywną to, iż dopadł go polski listopad. Szarugi, chłodne mgły, dni bez cienia słońca. Deszcze siąpiące z nieba i odbierające wszelką chęć do życia. Ach, jakże mu brakowało gorąca!

Znalazł na pilocie opcję Lipcowe popołudnie nad Wisłą. Zatwierdził. Apartament wypełnił się złotym światłem, które kładło na policzkach ciepłe plamy, grzało plecy. Zapachniało sianem i mokrą trzciną, gdzieś u sufitu zakwilił ptak. Zabrzęczały owady. Pan Li podszedł do okna i spojrzał przez szybę. Złudzenie prysło, jakby ktoś dotknął go lodowatą, mokrą dłonią. W dole, w oddali, połyskiwała ciemna toń Wisły, zamazana wieczorną szarugą kolejnej ulewy.

Odwrócił się od okna z niechęcią. Zawołał na służącego:

— Yao!

Przeszył go ostry ból. Od skroni do skroni. Niemal go zemdliło. Uniósł rękę, by schłodzić rozpalone powieki. Powinien już zdjąć soczewki. Uspokoił oddech. Jeszcze chwila, godzina, dwie, pod warunkiem że służący nie będzie się tak guzdrał.

— Yao! — powtórzył ze zniecierpliwieniem.

Ból przeszedł. Pan Li dostrzegł na rękawie kontusza włos. Wziął go w dwa palce i uniósł pod światło. Jasny blond. Skrzywił się ze wstrętem. Podszedł do kominka i wrzucił go w ogień. W tej samej chwili do salonu wszedł sługa.

— Pan wołał? — Zgiął się w głębokim ukłonie.

— Nawet ty się spolszczyłeś, Yao! — rozbawił się nieoczekiwanie Li. — W Chinach nie zadawałbyś pytań.

Na okrągłą twarz służącego wybiegł rumieniec. Ukłonił się raz jeszcze, a potem poruszył nosem i kichnął. Bezradnie rozłożył ręce, rozglądając się po jasnym wnętrzu salonu.

— Mam uczulenie na siano, proszę pana — wymamrotał przepraszająco.

— To syntetyczna woń siana, nie może uczulać. — Li wzruszył ramionami.

— A syntetyczne światło lipcowego popołudnia grzeje? — zripostował służący. — Skoro może grzać, może i uczulać.

— Wytrzyj nos i pomóż mi się rozebrać. Jestem zmęczony.

— Tak jest. — Yao kiwnął głową i zaczął bezradnie przeszukiwać kieszenie.

— Na kredensie — podpowiedział mu Li.

Nim sługa odnalazł chusteczki, pan Li przez sypialnię przeszedł już do garderoby. Spojrzał na swe odbicie w lustrze. Karmazynowy żupan i szafranowy kontusz podkreślały jego wschodnie rysy. W pierwszych miesiącach pobytu w Królestwie Polskim zapuścił nawet wąsy, ale zgolił je natychmiast po tym, jak media okrzyknęły go «kwintesencją polskiego stylu». Takie nachalne rzucanie się w oczy napawało Li odrazą. Istotą piękna jest umiar.

— Yao, pospiesz się. Jest mi za gorąco w tych wszystkich ubraniach.

— Zamiast Lipcowego popołudnia trzeba było włączyć Sierpniowy wieczór. I po sianokosach by było — mamrotał Yao, odwiązując jedwabny pas kontuszowy pana.

— Nie zrzędź, włącz wiadomości.

Na ścianie ponad lustrem zamigotał obraz.

Panorama monumentalnego budynku Sądu Najwyższego, potem Zamek Królewski i sala obrad Sejmu Wielkiego.

Głos spikera: Z rozkazu królowej, Anny Jagiellonki XIII, sejm proceduje nad tak zwaną ustawą o bestiach.

Więzienne korytarze, z sykiem rozsuwają się drzwi. W głębi migoczą tylko linie laserowych krat.

— Kontusz odwiesić razem z pasem?

— Yao, doprowadzasz mnie do szału — dobrotliwie roześmiał się pan Li. — Jesteśmy tu od pięciu miesięcy, a pytasz o to każdego wieczoru. Tak, kontusz razem z pasem. To zestaw.

Głos spikera: Celem ustawy, która zajmuje się najgroźniejszymi przestępcami, jest dobranie kary śmierci adekwatnej do popełnionego przestępstwa.

Obraz: Za laserowymi liniami krat upiorne twarze przestępców.

– Że też to musi mieć tyle guzików! — Yao, klęcząc, rozpinał złote guzy żupana pana Li. — I że mój pan taki uparty, żeby w tym chodzić…

— Jestem w Polsce i będę się nosił po polsku. Z szacunku dla królowej.

— A jak pojedziemy na Madagaskar, to pan Li będzie paradował w spódnicy z palmowych liści?

— Interesuje mnie tylko stara Europa. Każ jutro przyjść krawcowi. Czas na ostatnie przymiarki stroju reprezentacyjnego. Poza tym zrobiło się tak zimno, że potrzebuję delię.

— A cóż to takiego? — sapnął z przestrachem Yao, wstając z kolan.

— Coś w rodzaju płaszcza. Chciałbym, by podbito go prawdziwymi skórami popielic. Nie martw się, delia nie ma guzików.

— A, to niech będzie. — Yao odetchnął i pomógł panu Li zdjąć żupan. — Ach, ile się tego nazbierało — jęknął zrzędliwie, odwieszając szatę pomiędzy co najmniej dwadzieścia innych, podobnych. — I co my z tym zrobimy, jak przyjdzie nam wracać do Chin?

Pan Li pieszczotliwie dotknął jedwabnych rękawów żupanów.

— Oddamy na aukcję charytatywną. — Uśmiechnął się i poruszył barkami, rozciągając mięśnie.

Głos spikera: Królewska Służba Powietrzna wydała komunikat, w którym stwierdza, iż ponownie naruszona została przestrzeń powietrzna nad Krakowem. Pełnomocnik Służby, książę Ostrogski, początkowo nie chciał odpowiedzieć na pytania dziennikarzy, ale przyparty do muru przez reporterów naszej stacji, przyznał, iż specjaliści dopuszczają możliwość, że obiektem, który wdarł się w przestrzeń powietrzną, jest smok. Czy to potomek dawnego smoka wawelskiego? Odpowiedzi na te i inne pytania możliwe będą po…