Marynarze długo mówili ponuremi głosami. Gdy doszli do rozbrojenia ich w porcie rumuńskim. Dybienko rzekł:
– Uciekliśmy z Rumunji i szukaliśmy was po świecie, abyście postanowili, co mamy robić teraz?
Lenin odpowiedział natychmiast:
– Pojedziecie zagranicę i stamtąd będziecie kierować towarzyszami, służącymi we flocie wojennej.
– Znamy wszystkich w Sewastopolu, Odessie, Kronsztadzie…- wtrącił Szustow.
– Tak też myślałem! – ucieszył się Lenin. – Będziemy posyłali im nasze gazety i broszury, aby towarzysze byli gotowi stanąć w naszych szeregach.
– Oni staną wszyscy, jak jeden mąż! – zawołali majtkowie. – Tylko przedtem wymordują oficerów, którzy znęcają się nad nimi i krzywdzą.
Lenin podniósł głowę i długo patrzał na mówiących. Uśmiechnął się prawie dobrotliwie, niby do dzieci, i rzekł dobitnie:
– Oddamy oficerów na wasz sąd, towarzysze!
– My z nimi poigramy po swojemu! – mruknęli.
– Poigracie! waszego wyroku zmieniać nie będziemy – odpowiedział łagodnie i oczy zmrużył.
Naradzali się szeptem i, otrzymawszy od Lenina list, wyszli. Badajew, wskazując oczami na popa, rzekł:
– Ojciec Grzegorz Gapon prowadził robotników przed pałac Zimowy, aby prosić cara o dymisję dla złych ministrów i o nadanie konstytucji.
Lenin nie odzywał się, zaciskając szczęki i mrużąc oczy.
Milczał długo, swoim zwyczajem nieznacznie przyglądając się popowi, siedzącemu przed nim.
Wreszcie wyszeptał:
– Gdy spotkałem was zagranicą, byłem przekonany, że pop Gapon jest agentem ochrany, podłym prowokatorem, prowadzącym głupi tłum najciemniejszych robotników pod salwy gwardji cara!
Gapon drgnął i złożył ręce na piersi, wpatrując się w przenikliwe źrenice Lenina.
– Teraz, gdy patrzę na was, waham się… Uważam was raczej za człowieka, nierozumieją-cego, co czynił. Prosić cara? Błagać tyrana na kolanach? O co? O to, co można wyrwać mu z gardła tylko siłą, wyrwać wraz z sercem jego i głową?! Szaleńcy! Obłąkańce! Dusze rabie!
To mówiąc, Lenin zaczął biegać po izbie i trzaskać w palce.
Po chwili zatrzymał się przed milczącym popem i, wbijając w niego ostry wzrok, rzucił:
– Cóż, nic nie mówicie?! Słucham!
Pop poruszył się i, przyciskając blade dłonie do piersi, jęknął:
– Ludzie ślepi oskarżają mnie o zdradę… A ja? A ja od pięciu lat budzę w robotniczych dzielnicach ducha, wzmacniam wiarę w przyjście królestwa Bożego na ziemi…
Wciągnął powietrze i dalej mówił:
– Miałem widzenie prorocze i głos usłyszałem rozkazujący: „Odmieniło się serce tyranów, więc prowadź za sobą ludzi, aby serce to wylało strugę dobroci!"
– A ono wylało strugę ołowiu z karabinów! – wybuchnął złym śmiechem Lenin. – Twój Bóg nie zna cara i doradził ci czyn zbrodniczy, straszny!… Cóż zamierzacie czynić teraz?
– Nie wiem! – szepnął Gapon z namiętnością. – Myśl moja miota się na bezdrożu…
– Ja wskażę wam drogę prawdziwą – rzekł po namyśle Lenin. – Jedźcie zagranicę, wejdźcie do rodzin emigrantów, dotrzyjcie do bogatych domów i do najbiedniejszych, a wszędzie opowiadające o tem, co uczynił car z błagającym tłumem, z krzyżami i ikonami. Powtarzajcie jak słowa Biblji jedno i to samo: „Cara i jego obrońców musimy zgnieść rękami spracowanych ludzi!" Rozumiecie?
– Rozumiem… – odpowiedział cicho pop.
– Idźcie teraz! Muszę porozmawiać z towarzyszem na osobności – rzekł Lenin, odprowadzając Gapona do progu.
Gdy się za nim zamknęły drzwi, a za chwilę stuknęła furtka, Lenin spojrzał na Badajewa i spytał:
– Agent?
– Nie! – zaprzeczył stanowczo.
– Wasza sprawa! – wzruszył ramionami Lenin. – Co chcecie uczynić z nim?
– Podejmuje się przewozić przez granicę wszystko, co mu polecimy: broń, granaty, nielegalne druki… Na popa nikt nie zwróci uwagi.
Lenin ze zdumieniem spojrzał na robotnika i podniósł ramiona.
– Kto polecił wam przyprowadzić do mnie tego człowieka? – spytał nagle.
– Nie obawiajcie się! – odparł Badajew. – Dobry partyjny towarzysz, śmiały, wypróbowany! Nazywa się Malinowski.
– Malinowski? Malinowski? – powtórzył Włodzimierz. – Acha, przypominam sobie. Mówił mi o nim Leon Trockij. Z wagi i z innymi kandydatami ma od naszej partji pójść do Dumy.
– Włodzimierzu Iljiczu! – zawołał Badajew. – Zwolnijcie mnie! Ja przecież nie mogę rozpatrywać budżetu państwowego, wnosić poprawek do projektów nowych praw! Ciemny jestem, nie uczony! A tu nie żarty: praca parlamentarna!
Lenin wybuchnął głośnym śmiechem i śmiał się długo, zacierając ręce. Wreszcie uspokoił się nieco i powiedział klepiąc robotnika po ramieniu:
– A poco macie rozpatrywać budżety, projekty praw? Powinniście przy każdej sposobności wychodzić na trybunę i powtarzać, że klasa pracująca nie uznaje żadnych burżuazyjnych projektów i budżetów, że dąży do obalenia zmurszałych, cuchnących instytucyj państwowych, że rozpędzi na cztery wiatry cara, ministrów, burżuazję, a gdy się będą opierali, pośle ich na latarnie! To wszystko, co macie umieć tymczasem, bracie miły!
Badajew ze zdziwieniem patrzył na mówiącego.
– Jakżeż tak? – pytał z powątpiewaniem. – Zbiorą się w tej dumie ministrowie, generałowie, poważni panowie, bogacze, a my takie słowa będziemy mówili?!
– Czyż myślicie, że ministra i bogacza stryczek nie udławi? – spytał Lenin.
– To wiadomo… – mruknął robotnik. – Tylko takiej mowy słuchać nie zechcą.
– Głupiej mowy waszej o budżecie nie będą słuchali, a o szubienicy jeszcze jak posłuchają! – zaśmiał się Lenin, żartobliwie patrząc na Badajewa.
Nagle urwał śmiech i, pochylając nisko głowę, spojrzał spodełba i mruknął:
– Gapon – zdrajca, kupiony przez rząd…
– Nie! – zawołał Badajew. – Znają go oddawna w kołach robotniczych.
– Gapon – sprzedajny zdrajca! – powtórzył z naciskiem Lenin. – Powiedźcie o tem Trockiemu. Niech napomknie o nim przewódcom mieńszewików i socjal-rewolucjonistów. Oni już załatwią z nim porachunki! Dziś zmienię mieszkanie. Powiadomię was o miejscu. Teraz idźcie już, bo mam jeszcze dużo do zrobienia.
Po odejściu Badajewa, Lenin natychmiast przeniósł się do innego domu i zaczaił się. Przez kilka dni nikt z partyjnych towarzyszy nic o nim nie wiedział.
Tymczasem przed dawnem mieszkaniem Lenina przez cały dzień siedziała starucha, sprzedająca z koszyka karmelki, jabłka i ziarna słonecznikowe. Przyglądała się bacznie przechodniom i na trzeci dzień spostrzegła młodego popa, który szybkim krokiem kilka razy przechodził przed domem, usiłując nieznacznie zajrzeć szpary ogrodzenia do podwórka.
Gdy zbliżaj się do końca ulicy, podszedł do niego elegancki mężczyzna małego wzrostu, o mięsistej, wygolonej twarzy i zezującem oku, co chwila znikającem pod drgającą, ciężką powieką.
Starucha podniosła swój koszyk i podreptał przez miasteczko, wykrzykując:
– Jabłka! Cukierki! Słonecznikowe ziarna-a-a!
Zatrzymała się przy małej chatce i, obejrzawszy się ostrożnie, wślizgnęła się do sieni. Na stuk wyszedł Lenin.
– Towarzyszu! – szepnęła. – Pop Gapon krąży koło waszego domu, a z nim razem czatuje Iwan Manasewicz-Manujłow, ochrannik i agent Wittego.
– Dobrze, towarzyszu Szymonie! Teraz dowiedźcie się, gdzie mieszka Gapon i powiadomcie Rutenberga, o którym pisał do mnie Nachamkes.
Z temi słowami Lenin zamknął drzwi.
Upłynęło kilka tygodni. Włodzimierz krył się w Teriokach, Perkiarwi, Usikirce i Helsin-gorfie. Powrócił wreszcie do Kuokkały, do dawnego mieszkania. zastał tam towarzysza Szymona.