– To zabawne! – zaśmiał się Włodzimierz. – Może będziecie uprzejmi wyjaśnić szczegóły tak niezwykłej propozycji?
– Właśnie w tym celu przybywam – odpowiedział młodzieniec. – Centralny Komitet so-cjal-rewolucjonistów będzie współdziałał z wami do chwili obalenia dynastji, zniesienia mo-narchji i wywłaszczenia ziemi. Będzie dopomagał wam w uregulowaniu życia pracującego proletarjatu, żąda jednak niemieszania się do polityki włościaństwa. Ma on bowiem swoje ideały i tradycje…
– Tradycje drobnych burżujów, stokroć gorszych od wielkich, bo włościanie są ciemni i bierni! – przerwał mu Lenin z pasją.
Sielaninow zajrzał głęboko w jarzące się źrenice Włodzimierza i Powtórzył z siłą:
– Włościaństwo ma swoje ideały i tradycje klasowe! Partja nasza potrafi z tych stu miljo-nów ludzi uczynić najpotężniejszy odłam społeczeństwa, który pokieruje dalszemi losami Rosji.
– Chcecie rewolucji chłopskiej, drobno burżuazyjnej, a my mamy przelewać dla niej naszą krew, żeby wpaść pod nowe jarzmo i, kto wie, czy nie cięższe i nie trudniejsze do zrzucenia?
– Dopomożemy wam do zatwierdzenia sprawiedliwości – zawołał Sielaninow.
– Nie! Sprawiedliwość zapanuje wtedy, gdy my ją ustanowimy, my – pracujący proletar-jat! – wybuchnął Lenin.
– Zginiecie! – szepnął młodzieniec. – Wcześniej czy później żywiołowa siła ludzi ziemi zmiecie was, jak przyniesione z obcego kraju suche liście!
– Bardzo poetyczne porównanie, lecz nie przekonywujące bynajmniej! – zaśmiał się Lenin szyderczo. – Damy sobie radę z owemi stu miljonami ciemnych, chciwych ludzi. Est modus in rebus, towarzyszu!
– Trudne zadanie! – uśmiechnął się Sielaninow. – Nie dokończyliście łacińskiego tekstu, Włodzimierzu Iljiczu, a, może, nie znacie go? Rzymski poeta powiedział dalej: „suni certi denique fines, quod ultra citraque nequit consistere rectum!" Niezłomna prawda całej sprawy tkwi w miłości do ziemi, własnym potem zlanej, towarzyszu! Jej nie oddamy nikomu! Mówię o rosyjskiej ziemi, gdzie od prawieków pokolenia przodków naszych odwalały skiby i cięły brózdy!
Lenin syczącym głosem mówił:
– My te wasze sto miljonów podzielimy na trzy – cztery odłamy i rzucimy je do walki pomiędzy sobą! Wielka to zasada i mądra: „divide et impera!"
– Zginiecie! – powtórzył z naciskiem Sielaninow.
– Doprowadzimy do końca nasz plan! W Rosji uda się socjalna rewolucja.
– Zginiecie! – jak echo, rozległ się szept gorący.
– Zwyciężymy! – odpowiedział syczący głos.
– Nie przyjmiecie więc naszej pomocy i naszych warunków?
– Nie! Postokroć nie! – krzyknął Lenin i laską uderzył w kamień z rozmachem. Pękła i okuty koniec jej zarył się w głęboki piasek i lotny kurz.
– Tak samo się stanie z wami! – zauważył Sielaninow. – Wasza broń rozpryśnie się i ziemia pokryje ją.
– Nie bawcie się w gusła, towarzyszu! – oburzył się Lenin.
– Zapamiętajcie sobie dobrze dzisiejszy wypadek z laską i moje słowa! – rzekł młodzieniec wstając i patrząc na Włodzimierza.
– Nie udawajcie wieszczbiarza lub czarownika! – odpowiedział Lenin zmył głosem i, pochylając głowę, dodał:
– Powiedzcie waszym towarzyszom, że za ich usiłowania odwieść mnie od mego celu partja nasza pośle ich na stryczek, czego i wam, Czernowowi i Sawinkowowi z duszy życzę!
Zawrócił się i poszedł w kierunku domu.
– Zginiecie! – doszedł go zdaleka dźwięczny, natchniony głos. – Zginiecie i wy, i partja wasza!
Lenin szedł do domu i zacierał ręce.
– Wybornie! Boją się mnie i już podsyłając kusicieli – myślał. – Wielkie, prawdziwe powodzenie!
W domu zastał niemal wszystkich towarzyszy i przybyłych z Rosji emisarjuszy. Pokój był cały przesiąknięty dymem. Rozlegały się wzburzone głosy spierających się ludzi. Ujrzawszy wchodzącego, rzucili się do niego obstąpili.
– Nie czytaliście dziś „Vorwaertsa", Iljiczu? Klęska! Niemiecka socjal-demokracja postanowiła uchwalić kredyty na wojnę! W Reichstagu tylko jeden Liebknecht, będzie protestował, ale nikt nie wątpi, że pozostanie samotny! Klęska! Zdrada! Za nic mają niemieccy towarzysze rezolucje Stuttgarcką i jej potwierdzenie na zjeździe w Bazylei!
Lenin skoczył naprzód, roztrącił otaczających go towarzyszy i, porwawszy „Vorwaerst", przeczytał sprawozdanie z posiedzenia niemieckiego parlamentu.
Zbladł strasznie. Tarł spocone czoło i patrzał na zebranych nieprzytomnych wzrokiem.
Wreszcie zacisnął zęby i wykrztusił:
– Tego nie może być! To nacjonaliści wydali sfałszowany numer „Vorwaertsa". Rekiny imperjalizmu zdolne są do wszystkiego!
Omawiali długo niepokojącą wiadomość. Nikt nie myślał tej nocy o śnie. Przed północą dostarczono Leninowi depeszę z Berlina. Telegrafowała Klara Apfelbaum.
Odczytawszy krótkie doniesienie, Lenin, ciężko oddychając, usiadł, jakgdyby siły opuściły go nagle.
Wątpliwości nie było. Parlamentarne trakcje socjalistów niemieckich, francuskich i angielskich były zdecydowane uchwalić kredyty na wojnę. W pokoju zapanowało głuche milczenie. Wszyscy wpatrywali się w twarz Lenina.
Stawała się coraz żółtsza i bardziej ponura. Przenikliwe oczy rozwarły się szeroko, usta zacisnęły się kurczowo, drgały powieki i guzy, wyrastające koło uszu. Z półmroku wyzierała dzika, skamieniała we wściekłości i nienawiści twarz mongolska, a palce, skubiące rzadką brodę, kurczyły się i prostowały, niby szpony drapieżnego ptaka.
Długo nie odzywał się Lenin. Wreszcie wstał i rzucił chrapliwie:
– Druga Międzynarodówka umarła!…
Zdumieli się obecni, słysząc te bluźniercze słowa, wypowiedziane o potężnej organizacji, szeroką siecią ogarniającej stary i nowy świat.
Jeszcze większe zdumienie, a raczej przerażenie wywołało następne powiedzenie wodza i nauczyciela.
– O, karta nasza jeszcze nie bita! Założymy trzecią Międzynarodówkę; ona nie zdradzi proletarjatu; ona nie wbije noża w plecy socjalnej rewolucji! My będziemy jej twórcami! Towarzysze, żegnajcie! Muszę pisać…
Usiadł przy stole i zamyślił się.
Pisał do świtu. Rzucał straszne obelgi i oskarżenia zdrajcom pracujących rzesz; nawoływał robotników wszystkich ludów do protestu przeciwko ugodowcom, sługom kapitału, tchórzom nikczemnym i wymachiwał czerwoną flagą, na której paliły się słowa: „Tworzyć nową międzynarodówkę dla ostatniej, zwycięskiej bitwy uciemiężonych przeciwko ciemiężcom!"
Kilka dni, prawie nie odrywając się od pracy, pisał Lenin, redagując komunistyczny manifest o wojnie, rozsyłając listy na wszystkie strony świata, przekonywując, buntując sumienia, nawołując do walki, poddając anatemie wczoraj jeszcze uwielbianych wodzów, a dziś zdrajców sprawy, wrogów pracujących tłumów.
Pewnego wieczora w małym wiejskim domku, zajmowanym przez Lenina, zjawiła się policja austrjacka i patrol wojskowy.
Ktoś zadenuncjował tajemniczego Rosjanina, oskarżając go o szpiegostwo na rzecz Rosji. Po zrewidowaniu mieszkania, aresztowano go i odstawiono do więzienia w Nowym Sączu.
Lenin nie myślał o grożącem mu niebezpieczeństwie. Inne, ważniejsze myśli pochłaniały go.
Tymczasem z dniem każdym coraz czarniejsze chmury zbierały się nad jego głową.
Austrjackie doraźne sądy wojenne nie zadawały sobie zbytnich kłopotów z osobnikami, podejrzanemi o szpiegostwo. Na początku wojny prawie codziennie rozstrzeliwano zupełnie przypadkowo pojmanych, niewinnych ludzi. To też polscy socjaliści poruszyli wszystkie sprężyny, aby zwolnić Lenina z więzienia.
Przywódca austrjackich socjalistów, Wiktor Adler, powiadomiony przez nich o całej sprawie, miał drugą rozmowę z prezesem rady ministrów, hrabią Sturgkhiem; gorąco z patosem dowodził, że uwięzienie tak znanego wodza wywoła niechybnie oburzenie rosyjskich sfer robotniczych, biernie lub nawet wrogo względem wojny usposobionych, wskazywał na niezliczone korzyści pozostawienia na wolności Lenina, pracującego nad wybuchem rewolucji w Rosji w okresie toczącej się wojny.