Umilknął i po chwili dodał:
– Najwyższem pragnieniem naszem stało się wytępienie wszelkiego gwałtu! Piekielnie ciężkie zadanie!… Gwałtem i uciskiem dojdziemy do rozwiązania go. Innej drogi niema, bo człowiek nie jest zdolny do tworzenia rzeczy i pojęć idealnych, doskonałych w chwili dowolnej! Potrzebne były wieki niewoli, aby zrodził się bunt, przejdą dziesięciolecia nowego ucisku i panowania żelaznej ręki, nim z buntu wyłoni się prawdziwa wolność, która jest niczem innem, tylko równością…
Gorkij nic nie odpowiedział.
Nie chciał rzucać goryczy zwątpienia do duszy przyjaciela, mówiącego z takiem głębokiem przekonaniem, silnem, rozbrajającem.
Wielki pisarz rozumiał, że Lenin w tej chwili przemawiał nie do niego, lecz do zbiedzo-nych tłumów, marzących ślepo o równości, do nędzarzy ciemnych, których zamierzał prowadzić ku dalekiemu celowi, kryjącemu się w złowrogiej mgle.
Milczał.
Lenin otrzymał wkrótce list od żony. Donosiła o kongresie socjalistycznym, który, na żądanie Lenina, miał się odbyć w Szwajcarii.
Nie zwlekając ani chwili, pożegnał pisarza, znajomych rybaków, partnerów, z którymi chętnie grywał w szachy, i powrócił do Zurychu.
Na czas przybył do Zimmerwaldu, gdzie z nienawiścią w oczach i głosie ścierał się namiętnie z wodzami socjalizmu europejskiego: Ledebournem, Serratim, Rakowskim, Ladzarim,
Brizonem, Maringiem, Heglundem, Horterem; zwalczał ich, zohydzając, stawiając pod pręgierzem ciężkich podejrzeń, obdzierając z uroku czci, narażając na pośmiewisko; wywoływał oburzenie tłumu i krzyki nienawiści; oskarżał o zdradę i tchórzostwo; rzucał obelgi; niesumiennie spekulował słowami przeciwników; mówił prostym, twardym, nieraz zbyt dosadnym stylem, posługiwał się logiką ostrą, jak klinga miecza; powtarzał wkółko główną myśl; zmuszał słuchaczy do przyjęcia jego wniosku; pozbawiał ich swobody wyboru; przemawiał głosem chrapliwym, głuchym, bez cienia patosu, lecz ruchem rąk, głowy i całego ciała, groźnym lub dobrotliwym, ironicznym wyrazem twarzy, przenikliwym spojrzeniem małych, bacznych oczu rozpraszał szeregi przeciwników, odrywając od nich coraz t nowych zwolenników. Krok za krokiem, niby walcząc na bagnety, torował sobie drogę i, poruszywszy instynkty zgromadzonych szeregowych towarzyszy partyjnych, wbijał w ich mózgi swoją formułę o zamianie wojny imperjalistycznej na wojnę cywilną przeciwko rządom i kapitalizmowi.
Nie dbając o oskarżenia, że zdradza ojczyznę, na kongresie w Kienthalu w pół roku później cisnął zuchwale, straszne słowa, że Rosja może zginąć, aby się tylko udała rewolucja socjalistyczna, i wtedy już założył podwaliny trzeciej Międzynarodówki.
Już wtedy sformułował jasno to, o czem myślał na szczycie Utokulmu. Powtarzał to ciągle, wtłaczał w głowy garnących się do niego internacjonalistów. Mówił, tupiąc nogą z wściekłością i podnosząc pięść, niby ciężki młot kowalski:
– Człowiek jest zbyt głupi, aby wystarczyć samemu sobie. Dziesięciu lub milion wolnych głupców – to stado! Demokratyzm i wolność – to bezczelny pomysł burżuazji i zabobon najgłupszy! Najlepszą formę rządu dla ludzkości stanowi bezgraniczny despotyzm, który dokonywany jest nie na korzyść rządzących i ciemiężców, lecz dla dobra uciemiężonych i za ich wolą.
Przysłuchiwali się tym słowom wodza najnędzniejsi, ścigani parjasi ducha, ci, co „chlebem tylko żyć mogą", ziejący zemstą, podsycani zawiścią, błyskali oczami i pięści zaciskali. powtarzając słowa straszliwej ewangelji:
– Bezgraniczny despotyzm uciemiężonych…
Za Mesjaszem gwałtu w imię młodości dążyli coraz liczniejsi apostołowie buntu, zagłady, krwi rozlewu i marzeń szaleńczych.
W r. 1917, jak huk pioruna, rozdzierającego niebo i ziemię, nad brzegi spokojnego, lazurowego jeziora Zurychskiego przyleciała wieść:
– W Rosji rewolucja! Car zrzekł się tronu!
Lenin zatarł ręce, zmrużył oczy i kilka razy powtórzył:
– Nastał mój czas! Nastał mój czas!
Szukał dróg do Rosji. Wszystkie były straszliwie długie.
Pozatem wszędzie po swojem wystąpieniu w Zimmerwaldzie mógł napotkać niezwalczo-ne trudności w państwach, sprzymierzonych z Rosją, a nawet spodziewać się napadu agentów rządu petersburskiego.
Najkrótsza droga prowadziła przez Niemcy i Szwecję. Uświadamiał sobie, że posypią się na niego oskarżenia o zdradę ojczyzny, lecz widział przed sobą tylko takie wyjście z sytuacji.
Nie wahając się, postanowił obrać tę jedyną drogę. Zaryzykował sobą w imię rewolucji.
Internacjonaliści szwajcarscy z Plattenem, Pannekockiem i Henrietą Roland-Holstem na czele skomunikowali się z Liebknechtem, który przez innych socjalistów uzyskał pozwolenie na przejazd przez terytorjum niemieckie dla Lenina, Krupskiej, Zinowjewa, Rakowskiego i innych. Porozumiawszy się z socjalistami zagranicznymi co do zamiaru swego, Lenin na granicy szwajcarskiej wsiadł do niemieckiego zaplombowanego wagonu i ruszył w drogę. Jednak obawiał się, że towarzysze partyjni z oburzeniem przyjmą wiadomość o jego postanowieniu. Żeby się zabezpieczyć przed rozłamem własnej partji, zaprosi – do Berna internacjonalistów wszystkich państw, aby podpisali protokół o celach i warunkach przejazdu rosyjskich komunistów przez Niemcy. Jednocześnie w swojem imieniu zwrócił się z listem pożegnalnym do robotników szwajcarskich, wyjaśniając swoje zamiary rewolucyjne i zaznaczając swoją wrogość dla rządów imperjalistycznych, nie wyłączając niemieckiego i austrjackiego.
W Berlinie Scheideman, Noske, Ledebour z innymi ugodowcami zamierzali spotkać się z wodzem rosyjskiego proletarjatu. Posłyszawszy o tem, Lenin zerwał się z miejsca i krzyknął do swoich towarzyszy:
– Powiedźcie tym zdrajcom, że, jeżeli chcą, abym ich spoliczkował, niech wchodzą… Stał, blady i wściekły.
Nikt z niemieckich socjalistów nie zaryzykował stanąć przed małym człowiekiem o szerokich barach i przenikliwych oczach mongolskich. W pobliżu granicy rosyjskiej, ktoś zauważył:
– Teraz dopiero zaczną nas obrzucać obelgami i oskarżać o zamiar szpiegostwa i zdrady Rosji. zacznie się taniec wiedźm na łysej Górze! Brr…
Lenin spojrzał na mówiącego obojętnie i mruknął:
– Pluję na to! Idę do swego celu. Droga przez Niemcy była najkrótsza z tych, które prowadzą do niego.
Wzruszył ramionami i zaczął nucić francuską piosenkę kabaretową: „ Tu ne sais rien, mon gd…"
ROZDZIAŁ XVI.
Włodzimierz Lenin, samotny i ostrożny, odbywał dalekie wycieczki po Piotrogrodzie. Spostrzegał każdy szczegół, łowił i utrwalał w pamięci urwane słowa, wyczuwał utajone myśli. Był wszędzie. Wystawał godzinami w długich kolejkach przy sklepach spożywczych i chytrze, chociaż na pozór obojętnie, podsycał oburzenie, panujące w tłumie. W określonych godzinach wyczekiwał wyjścia ze szpitali ludzi, odwiedzających rannych i chorych żołnierzy, przywożonych z frontu, gdzie armję spotykała klęska po klęsce. Razem z chłopami rozpaczał nad zagonami, opuszczonemi przez młodych, kipiących życiem wieśniaków, i z braku rąk leżącemi odłogiem; przepowiadał nieurodzaj i głód; obliczał straty wojsk na trzy miljony ludzi, ginących w obronie bogaczy i szlachty; robotnikom i robotnicom, odwiedzającym synów lub przyjaciół, szeptał tajemniczo o sprawiedliwych i mądrych hasłach bolszewików; zbiedzo-nym, zrozpaczonym kobietom z warstw inteligencji rzucał przerażające słowa o tem, że Niemcy wynaleźli nowe armaty i trujące pociski, które będą zmiatały naraz całe pułki; napomykał o generałach, podkupionych przez przeciwników.
– Nie wolno nam – Rosjanom, nieprzygotowanym do wojny, znosić dłużej znęcania się nad sobą! Musimy zniewolić rząd do zaniechania wojny. Inaczej – zachłyśniemy się we własnej krwi!
– Cóż robić? Cóż robić? – zapytała go pewnego razu sędziwa staruszka, załamując ręce w rozpaczy.