– Szaleństwo! Utopja!
Na estradę wbiegł nagle olbrzymi marynarz i głosem, pokrywającym zgiełk i hałas, oznajmił:
– Krążownik „Aurora" na wezwanie towarzysza Lenina rzucił kotwicę na Newie! Działa jego skierowaliśmy na fortecę i pałac Zimowy! Czekamy sygnału!
Nieopisany entuzjazm ogarnął całe zgromadzenie. Nawet ci, co przed chwilą protestowali, krzyczeli teraz wraz z innymi:
– Niech żyje zbrojne powstanie!
Lenin uderzył pięścią w stół i podniósł wysoko nad głową rękę z zaciśniętą w niej czapką:
– Towarzysze! O świcie musicie być na miejscach, na najniebezpieczniejszych miejscach, w szeregach awangardy rewolucji! – wołał chrapliwie.
– Niech żyje Lenin! – rwały się i wybuchały nowe okrzyki.
Powstał zgiełk, zamieszanie: ludzie wybiegali z sali, tłoczyli się przy drzwiach, szukając swego ubrania. Inni otoczyli stół prezydjalny i słuchali, co mówił człowiek o bladej twarzy i zaciętych wargach; wbił czarne oczy, kruczą czuprynę, rozmiotaną w nieładzie, pochylił nad mapą i, zdawało się, groził haczykowatym nosem, na którym połyskiwały binokle.
– Tak! Tak! Towaszysz Trockij ma rację! – potakiwali chorąży Krylenko i barczysty marynarz Dybienko, wpatrując się w plan Piotrogrodu.
– Wysłać telegram do towarzysza Murawjewa, aby zaczynał „katarynkę" w Moskwie -rzekł Lenin, dotykając ramienia Trockiego.
– Telegram przygotowany! – odparł Trockij, patrząc przez szkła binokli zuchwałemi, świ-drującemi oczami. – Towarzysz Wołodarskij pojedzie na telegraf i wyśle depeszę.
– Czy uda mi się oszukać baczność rządowych cenzorów? – zapytał młody student.
– Telegraf w naszym ręku od południa. Cenzorowie przyłączyli się do partji – rzekł Antonow. Lenin zaśmiał się głośno, zaczął pocierać ręce i chodzić po estradzie, powtarzając:
– A, to dobrze! To dobrze!
Nagle spoważniał i skinął na Antonowa.
– Zaczynajcie, towarzyszu, natychmiast, aby się nie cofnęli ci, co nie mają odwagi! Człowiek w żołnierskim płaszczu nic nie odpowiedział i wybiegł z sali.
Lenin usiadł na uboczu i nie słuchał narad dowódców, którzy nazajutrz mieli poprowadzić proletarjat na zwycięstwo lub na śmierć. Wydobył z kieszeni kajet i zaczął pisać. Zbliżył się Trockij i ze zdumieniem patrzał na niego.
– Piszę artykuł, coś na kształt naszego manifestu; powinien on stanowić podwaliny nowego prawa – odpowiedział Lenin na milczące pytanie towarzysza. – Zróbcie wszystko, aby ten artykuł był jutro w dziennikach.
– Otoczę drukarnię „Prawdy" bataljonem Pawłowskiego pułku i dziennik z artykułem waszym zjawi się – rzekł Trockij.
Lenin zaczął się śmiać, zacierać ręce i powtarzać:
– Dobrze i tak, jeżeli inaczej nie można!… Dobrze i tak! Dokończył i oddał zapisane arkusiki Trockiemu. Dotknął jego ramienia i spytał:
– Jak będziemy tytułowali naszych ministrów? Ministrami nie możemy ich nazywać. Stary to i znienawidzony tytuł! Pomyślcie tylko! Minister Plewe, minister Goremykin, minister Kierenskij… Do djabła! To – na nic! Samo takie zestawienie może wzbudzić w masach nieufność i zgubić całą sprawę. Minister – to przeklęte, potrzykroć przeklęte słowo!
– Może… „komisarzami ludowymi" – podał myśl Trockij.
– Ludowy komisarz?… – mruknął Lenin. – Ludowy komisarz… Może, to i dobre?… Pachnie rewolucją, a to grunt dla mas… Komisarz ludowy!… Zupełnie dobrze!
Zatarł ręce i rzekł ze śmiechem:
– Już pisałem w naszych dziennikach o tem „Czy utrzyma proletarjat władzę w swoich rękach". Że władza zostanie zagarnięta – o tem już nie może być mowy i wątpliwości. Lecz jak ją utrzymać – należy wyjaśnić tłumom…
– To sprawa dalsza! – odparł Trockij. – Najpierw musimy dojść do władzy, a później… Lenin zmarszczył brwi i gniew zapalił zimne ognie w oczach skośnych.
– Nic na później! Wszystko odrazu!… Ja wiem, co należy czynić. Nie jestem tylko pewny centralnego komitetu partji komunistycznej i wszelkich ugodowców. Może zechcą bawić się w sentymentalizm i prawowierność burżuazyjną? Do djabła! Ja jeszcze zagranicą wszystko sobie ułożyłem. Znam lud rosyjski od dnia do szczytów. Na górze panuje utopja i brak woli, dalej przepaść, a nie na dnie – nieporuszone, uśpione siły! Obudzić je – to nasze zadanie. A droga, prowadząca do celu – wyraźna, raczej nie droga, lecz bita szosa!
Trockij pochylił głowę i pytająco spojrzał na przyjaciela.
– W jaki sposób doszliśmy do wypadków dnia dzisiejszego i do tej sali? – ciągnął Lenin. – Drogą zrozumienia niemych dążeń i mas zgody na żądania ich instynktów. były one znużone i zgnębione wojną, więc rzuciliśmy hasło: „Precz z wojną"! Chłopi niechętnie patrzyli na zabieranie im ludzi od pługów – hasło nasze trafiło wnet do przekonania, a gdy rzucimy inne – „ziemia dla wieśniaków? – przejdą duszą i ciałem na naszą stronę. Robotnicy, tyle razy i tak długo oszukiwani przez socjal-demokratów, pozbawieni nadziei na polepszenie bytu, w jednej chwili stanęli w naszych szeregach, nad któremi widniały czerwone płachty z napisami -„Kontrola nad produkcją i pracą – robotnikom". Teraz damy im jeszcze więcej.
– A burżuazja, inteligencja? – zapytał słuchający tej rozmowy stary, brodaty robotnik.
– Ta musi wyginąć! Zmieciemy tę klasę z drogi zwycięskiego proletarjatu, towarzyszu! -zawołał, zaciskając pięści, Lenin.
– A! Nareszcie! Nareszcie doczekam się godziny zemsty! – krzyknął robotnik. – Za nędzę całego życia, za zabicie radości od dzieciństwa, za córkę-prostytutkę, za…
Lenin podszedł do niego i położył mu ręce na ramionach.
Wpatrywał mu się w oczy długo, a później zmrużył powieki i przez zęby szepnął:
– Dokonacie zemsty, towarzyszu, w całej pełni, od początku i do końca! Dam wam tę sposobność. Jak się nazywacie?
– Piotr Bogomołow. Kowal z fabryki w Obuchowie…
– Towarzyszu Bogomołow, gdy władza będzie do nas należała, przypomnijcie mi rozmowę dzisiejszą, dam wam możność zemsty do dna, do syta, a, gdybyście przyszli do mnie z córką waszą, – to i jej dam!… Niech odbije na wrogach proletarjatu nędzę i hańbę swoją!…
W tej chwili z poza olbrzymich okien sali przybiegł i szarpnął, zadzwonił szybami suchy trzask dalekiej salwy.
Wszyscy umilkli i wstrzymali oddech. Słychać było, jak tętniły serca.
Z różnych stron dolatywały oddzielne odgłosy strzałów, zlewały się w salwy i zamierały. Gdzieś zaturkotał kulomiot. Jeszcze jeden… jeszcze…
Po ciemnem niebie ślizgnęło się białe żądło projektora i wnet po niem buchnął strzał armatni. Zadrżały z żałosnym brzękiem szyby okien i zgasła stojąca na stole lampka elektryczna.
– To – „Aurora!" – zawołał Zinowjew. – Bombarduje fortecę?
– Zaczęliśmy nareszcie! – westchnął Lenin i, rozłożywszy ramiona, przeciągnął się.
Ze zmrużonemi oczami i rozchylonemi wargami grubemi był podobny do dużego zwierza drapieżnego.
– Zaczęliśmy… – szeptem odpowiedzieli mu siedzący przy stole ludzie.
– W szczęśliwą godzinę! – odezwał się uroczystym, zachwyconym głosem kowal i przeżegnał się nabożnie.
Lenin tupnął nogą i zwrócił do niego złośliwą pełną pogardy twarz.
– Nie przychodźcie do mnie, towarzyszu, bo nic dla was nie uczynię! – syknął. – Jesteście niewolnikiem starych, obezwładniających przesądów, głupich, jadowitych zabobonów o Bogu. Taki z was rewolucjonista, jak ze mnie metropolita!
Splunął i poszedł ku wyjściu z sali, wołając:
– Suchanow! Idę się przespać u was… Kowal jednak zaszedł mu drogę i mruknął:
– Ja wam popów rżnąć i dusić będą temi oto rękami, bo oni pomagali carom gnębić nas… Ale Bóg – to co innego. On mówi do człowieka…