– Jeżeli mówi, to słuchajcie Go, a mnie dajcie spokój! – przerwał mu Lenin.
– Tak! Odzywa On się głosem duszy… tam gdzieś głęboko… Oj, nie mówcie tak, towarzyszu Lenin, nie mówcie hardo, bo nieraz usłyszycie Go, gdy ciężko wam będzie, a myśl, jak zbłąkany żebrak głodny, będzie stała na skrzyżowaniu dróg, nie wiedząc, dokąd iść – na prawo czy na lewo? Oj, nie mówcie! Bóg – to wielka rzecz!
Lenin nic nie odpowiedział. nawet nie spojrzał na mówiącego.
Robotnik stał jeszcze chwilę i patrzył na niego. Mrucząc, szybko wyszedł z sali.
– Ciemne, głupie bydlę, oszukane przez kościół! – powiedział Lenin i, zwracając się do Trockiego, dodał:
– Słyszeliście, jaką nienawiścią brzmiał głos tego starca, gdy mówił o zemście? To był zew instynktu! Wykorzystanie jego doprowadzi nas do zwycięstwa!
– A jeżeli wszystkie instynkty ciemnego, dzikiego jeszcze narodu przerwą się nazewnątrz? – spytał stojący wpobliżu Zinowjew.
Tej rozmowie przysłuchiwał się wysoki, chudy człowiek, o zapadłej piersi. Twarz jego ciągle kurczyła się i drgała. Zimne, nieprzytomne oczy pozostawały szeroko otwarte, nieruchome. Podszedł i z bladym uśmiechem na twarzy rzucił przez zaciśnięte zęby:
– Jest na to rada! Zdusić, przerazić terorem, jakiego świat nie widział nigdy, terorem, wykonywanym w imię wyższych haseł, niż żądze instynktu… Trzeba tylko potrafić wynaleźć takie hasła, rzucić, aby pękły w tłumie, jak maszyna piekielna z hukiem, ogniem, krwią.
Lenin podniósł na niego badawczy. ostry, podejrzliwy wzrok. Nie przypomniał sobie tego człowieka.
Pytająco spojrzał na Trockiego. Ten pochylił się i rzekł:
– Towarzysz Dzierżyński… Mało znacie go, Włodzimierzu Iljiczu, chociaż to nasz stary, bojowy druh. Oddał nam wielkie przysługi podczas propagandy w armji na froncie. Uważam towarzysza Dierżyńskiego obok Dziewałtowskiego i Krylenki za najzdolniejszego i najener-giczniejszego działacza naszej partii.
Lenin wyciągnął dłoń do Dzierżyńskiego.
– Pozdrawiam was, towarzyszu! Cieszę się, słysząc to… Jesteście Polakiem? Cenię Polaków, bo jest to naturalny, historyczny element rewolucyjny…
– Jestem Polakiem, – syknął Dzierżyński – Polakiem z duszą pełną nienawiści i pragnienia zemsty.
– Nad kim? – spytali z nagłym niepokojem Lenin i Trockij.
– Nad Rosją… – odparł Dzierżyński bez namysłu.
– Nad Rosją?
– Tak! Nad Rosją carską, która rzuciła siew spodlenia do narodu polskiego. Magnatów potrafiła przywiązać do tronu, a lud wieśniaczy zmusiła do samowolnego, w obronie własnej nałożenia kajdan, niewolniczego, ślepego umiłowania ziemi i tradycyj!
– Towarzysz Dzierżyński hołduje nacjonalizmowi i patrjotyzmowi?! – pogardliwie krzywiąc usta, spytał Lenin.
– Nie! – potrząsnął głowę Dzierżyński. – Chcę tylko widzieć Polaków w pierwszych hufcach proletarjackiej armji; tymczasem jest ot niemożliwe, bo ojczyznę miłują do fanatyzmu, towarzyszu!
– Znajdziemy na nich sposoby! – uspokoił g Trockij.
Dzieżyńskiemu twarz zadrgała straszliwie, aż musiał ją ścisnąć obydwiema rękami. Oczy rozwarły się jeszcze szerzej, kurcz wykrzywił cienkie, blade wargi.
– Zamierzacie, towarzysze, wciągnąć Polskę w sferę waszych działań? – spytał.
– Teraz chodzi nam o Rosję – wymijająco odpowiedział Lenin.
– Teraz… a później? – padło nowe pytanie i jeszcze straszliwy kurcz przebiegł po bladej twarzy Dzierżyńskiego.
Patrzył na stojących przed nim towarzyszy zastygłym, nieruchomym wzrokiem, niemal obłąkanym, lecz groźnym.
– Polska wejdzie w plan światowej rewolucji proletarjackiej – odpowiedział Trockij, bo Lenin w milczeniu uważnie przyglądał się Polakowi.
– Zdaje mi się, że rozumiem was – mruknął po chwili, robiąc krok w stronę Dzierżyńskiego. – Cieszę się, że poznałem was… Oddamy w wasze ręce ściganie wrogów proletariatu i rewolucji.
Dzierżyński nagle wyprostował się i wysoko podniósł głowę. Zdawało się, że chce niebo powołać na świadka słów swoich.
Dobitnie rozdzielając słowa i sylaby, rzucił krótkie zdanie:
– We krwi utopię ich…
– Rewolucja klasowa zażąda tego od was… – szepnął Lenin.
– Spełnię!… – padła odpowiedź.
Do sali wbiegł student bez czapki z karabinem w ręku:
– Dworce kolejowe opanowane prawie bez strzału… Walka idzie i pocztę, Bank Państwowy, stację telefoniczną…
Wybiegł z sali, przewracając krzesła i potrącając wychodzących ludzi. Gdzieś daleko przelewały się echa strzałów armatnich, ciężko toczyły się nad miastem i uderzały w olbrzymie okna, wstrząsając niemi.
Przez szyby sączyły się już pierwsze mętne strugi przedświtu.
ROZDZIAŁ XVIII.
Od strony angielskiego wybrzeża sunął duży samochód.
Szofer oglądał się na wszystkie strony. Dziwił się, że mimo 9-ej godziny, na ulicach nie było żadnego ruchu. Ani powozów, ani przechodniów.
Gdzieś szczękały kulomioty i rozdzierały powietrze salwy karabinów.
Nad domami unosiły się stada spłoszonych gołębi, opadały na dachy i natychmiast wzbijały się wysoko, zataczając szerokie koła nad miastem.
Z pobliskiego zaułka wybiegło kilku żołnierzy i zastąpiło drogę samochodowi.
– Kto jedzie? – padły groźne pytanie i bagnety wysunęły się naprzód. Przerażony szofer drżącym głosem odpowiedział:
– Inżynier Bołdyrew, dyrektor fabryki tytoniowej…
jeden z żołnierzy otworzył drzwiczki wozu i, zaglądając do środka, mruknął:
– N-no! Wychodzić! Z rozkazu wojenno-rewolucyjnego komitetu samochód podlega rekwizycji. Obywatel jest wolny. Uprzedzam jednak: idźcie zpowrotem, bo w tej dzielnicy o kulę łatwo!
– Jakiem prawem… – zaczął siedzący w karetce samochodu wspaniały mężczyzna o długich, siwiejących bokobrodach i wąsach.
Do wozu wślizgnął się połyskujący bagnet i zajrzała ponura twarz żołnierza.
– To nasze prawo! – mruknął.
– Gwałt… Przemoc… – mówił, wychodząc z wozu, inżynier Bołdyrew. – Będę się skarżył ministrowi…
Żołnierz zaśmiał się cicho:
– Niech-no tylko obywatel nie zwleka, bo za godzinę wszystkich ministrów wrzucimy do więzienia… Iwanow! Siadaj przy szoferze i oddaj samochód(d komendantowi!
Jeden z żołnierzy natychmiast wsiadł do samochodu i, szczerząc zęby, rzucił zdumionemu inżynierowi:
– Basta! najeździliście się, napiliście naszej krwi, teraz na nasz przyszła kolej! Ruszaj! Bołdyrew, nic nie mówiąc, poszedł ku mostowi Aleksandryjskiemu.
Nie był zbytnio zdziwiony.
Miotanie się drobnego adwokata Kierenskiego, którego fala rewolucyjna wypadkowo wyniosła na stanowisko kierownika rządu; jego zdrada sprawy generała Korniłowa, zamierzającego wprowadzić ład w kraju i utrzymać obronny front na zachodnich granicach; zjawienie się stanowiącej drugi rząd Rady robotniczych i żołnierskich deputatów, kierowanych przez obcokrajowców Ceretellego i Checheidzego; wyzywający ton dzienników bolszewickich, żądających dla Rady pełnej władzy, – wszystko wskazywało na możliwość wojny domowej.
Oczekiwał jej, rozumiał, że musiała być zażartą i krwawą, ponieważ znał naród rosyjski; nie myślał jednak, że moment ten nastąpi tak prędko.
Zdawało się nawet dyrektorowi, że zaszły pewne wypadki odraczające początek wojny wewnętrznej.
W Pałacu Zimowym odbywały się posiedzenia zwołanej dla ratowania ojczyzny rady demokratycznej; ogłoszono zjazd robotniczych i żołnierskich delegatów; mogło to opóźnić, a nawet, być może, uczynię niewykonalnem zbrojne wystąpienie bolszewików, działających pod wpływem ukrywającego się w Finlandji Lenina.