Выбрать главу

Z przerażeniem patrzyli na siebie, porozumiewając się oczami i szepcąc:

– »le! Coraz gorzej!

Pan Bołdyrew wśród niezliczonych, większych i mniejszych przykrości, kłopotów, rewi-zyj, trwogi i codziennej obawy o rodzinę i własne życie, zapomniał, zdawało się zupełnie

0 spóźnionej miłości, niedawno tak potężnie trzymającej go w swej władzy.

Pewnego razu idąc Newskim Prospektem, przypomniał sobie o uroczej Tamarze.

Przeszedł most i skierował się w stronę domu, gdzie wynajął przed rokiem przytulne mieszkanko dla tancerki.

Zdziwił się, że na dzwonek jego otworzyła mu drzwi ta sama pokojówka, którą znał od-dawna. Wiedział, że nowe prawo zakazywało posługiwać się pracą najemną i za niewykonanie tego karało surowo.

– Ryzykuje Tamara… – pomyślał Bołdyrew i zapytał pokojówki: – Czy pani jest w domu? Sprytna dziewczyna opuściła oczy i, – uśmiechając się dwuznacznie, odparła przytłumionym głosem:

– Pani jest w domu, tylko nie może nikogo przyjąć… Właśnie przed chwilą przybył do pani komisarz naszej dzielnicy, więc…

Bołdyrew nie słuchał dalej. Zrozumiał wszystko. Dochodziły go wybuchy wesołego śmiechu, zalotny szczebiot Tamary, podniecony głos męski, a nawet, jak mu się wydało, echa pocałunków, przygłuszonych brzękiem szkła.

Rzucił spojrzenie na wieszadło i uśmiechnął się. Wisiały tam skórzana kurtka szwedzka

1 takaż czapka z dużym daszkiem – ulubiony strój nowych komisarzy, szabla i teczka – nieodstępne symbole władzy komunistów.

– Proszę powiedzieć pani, że byłem, aby złożyć jej życzenia szczęśliwego życia – rzekł ze szczerym śmiechem. – Niestety, nie mogę dać panience żadnego napiwka, bo nic nie mam!

Znowu się zaśmiał i wyszedł. Stanąwszy na pierwszem piętrze, wziął się za boki i zaczął śmiać się, zataczając i zacierając ręce. Oddawna nic go tak szczerze nie ubawiło. Stuknąwszy sobie pary razy palcem w czoło, wyszedł na ulicę.

Miał przed sobą długą drogę na piechotę.

Taksówki były zarekwirowane od pierwszym dni październikowej rewolucji, dorożki i tramwaje jeszcze nie kursowały, bo woźnice, konduktorzy i mechanicy wciąż debatowali nad nowemi warunkami i wygłaszali radykalne mowy, opowiadając się po stronie Rady komisarzy ludowych i jej prezesa, „towarzysza" Lenina. Wpośród sporów politycznych szalejący motłoch zapomniał nawet o tem, że dostawał zaledwie pół funta marnego chleba na dzień, a o wódce nie śmiał marzyć, bo za używanie jej wrzucano do więzienia; zresztą, sprzedawana potajemnie doszła do straszliwie wygórowanej ceny, dostępnej wyłącznie dla biurokratów sowieckich.

Bołdyrew, znużony długą przechadzką, powrócił do domu nad wieczorem i, spostrzegłszy stroskaną twarz żony i niepokój w jej pytających oczach, przygarnął ją do siebie, ucałował w czoło i szepnął wesoło:

– Bądź spokojna, Masza! Wszystko jest bardzo dobrze… Skończyłem z tem wszystkiem, co tobie zatruwało życie, a mnie hańbiło. Skończyłem na zawsze!…

W tydzień później Bołdyrew z synami otrzymał wezwanie do komisarjatu pracy. Jakiś robotnik w skórzanej czapce, brutalnie patrząc na nich, zapytał:

– Burżuje! Czy chcecie służyć proletarjatowi? Potrzebujemy waszej wiedzy tymczasem, nim będziemy mieli swoich fachowców… Jeżeli nie zgodzicie się, odbierzemy wam kartki aprowizacyjne, bo „kto nie pracuje, ten nie je!" Cha – cha! Tak powiedział nasz Lenin! No, cóż? Zgadzacie się? Pamiętajcie, że w razie odmowy spotkają was różne inne kary, a mamy ich duży zapas dla was, wrogów rewolucji!

Bołdyrewowie zamienili między sobą porozmiewawcze spojrzenia.

– Przystajemy na propozycję waszą – odparł za wszystkich Piotr. – Nie jesteśmy wrogami rewolucji…

– Znam ja was, psy podstępne! – zawołał robotnik-komisarz. – Prawie wszyscy uprawianie sabotaż i bojkot proletarskiej Rosji. Nie w smak wam socjalna rewolucja! Chcielibyście po dawnemu gnębić nas?!

Stary Bołdyrew nie wytrzymał. Zaśmiał się i spytał:

– Towarzyszu! Niezawodnie byliście robotnikiem, czy majstrem w fabryce; napisane to jest na waszych rękach spracowanych. Powiedźcie mi szczerze, uczciwie, czy w biurze fabrycz-nem burżuje rozmawiali z wami tak, jak to czynicie wy?

Robotnik nie spodziewał się takiego pytania i zmieszał się.

Po chwili jednak przybrał dawną zuchwałą postawę i mruknął groźnie:

– No, wy macie gęby wygadane! Wiadoma rzecz!

Wydał inżynierom jakieś wąskie pasemka papieru z adresami fabryk, gdzie mieli pracować od jutra.

Rozpoczęła się praca dla proletarjatu.

Robotnicy z małemi wyjątkami spędzali całe dnie poza warsztatami.

Naradzali się i spierali zażarcie o sposobach kontroli nad fabryką, opracowywali fantastyczne plany prowadzenia własnemi siłami przedsiębiorstwa, ustanawiali godziny zajęć, śpiewali „Międzynarodówkę", niszczyli maszyny, ponieważ zamieniali na prowjanty najdroższe części mechanizmów i znajdujące się na składzie materjały.

Inżynierowie, protestujący przeciwko takiej gospodarce i nawołujący do pracy, wkrótce byli znienawidzeni przez robotników i oskarżeni o burżuazyjne metody prowadzenia robót.

Na szczęście sprawę ich ujął w ręce naczelny komisarz pracy – człowiek inteligentny kazał wszystkim stawić się do biura, i uważnie słuchał skarg robotników oraz objaśnień Bołdyre-wych.

podczas toku rozprawy rozległy się radosne wiwaty i krzyki ludzi, tłoczących się w korytarzach komisarjatu.

– Niech żyje Lenin! Niech żyje rewolucja!

Do sali, gdzie się odbywała rozprawa, wszedł wódz proletarjatu, a za nim wpadł tłum robotników. Porozumiawszy się z komisarzem pracy, Lenin uważnie przyjrzał się spokojnym, inteligentnym twarzom inżynierów i zatrzymał ostry wzrok swój na oskarżających ich robotników, powtarzających wkółko frazesy, wyczytane z powodzi ulotek i dzienników bolszewickich.

Lenin kiwnął głową i uśmiechnął się uprzejmie, prawie łagodnie.

Podniósł oczy na tłum, oczekujący z ciekawością wyroku samego dyktatora, i rzekł chrapliwie:

– Towarzysze, opuśćcie natychmiast salę!

Ponieważ Kuno Chalajnen i dwóch fińskich żołnierzy, przybyłych z Leninem, zręcznie utorowali im drogę, skierowując ku drzwiom, sala wkrótce została uwolniona od gapiów. Lenin usiadł przy stole i, zwracając się do oskarżycieli, rzucił pytanie:

– Co zrobiono w fabryce przez czas pracy tych inżynierów? Oskarżyciel odczytał listę dokonanych robót.

– Dlaczego praca została przerwana?

– Mieliśmy ważne wiece i… materjałów zabrakło, bo towarzysze wynieśli je ze składów fabrycznych – odpowiedział jeden z robotników.

– Co powie o tem towarzysz-inżynier? – zapytał Lenin. Bołdyrew odparł:

– Istotnie na składach nie znaleziono materjałów. Dlaczego – nie wiem, bo kontrola nie należała do mnie. Jestem doradcą technicznym. gdybym miał bronz, miedź i stal, naprawiłbym uszkodzone maszyny. Chcąc pracować sumiennie i wydajnie, wskazywałem komitetowi fabrycznemu na konieczność obowiązkowej pracy chociażby przez sześć godzin…

– Tymczasem ile godzin pracowali towarzysze? – spytał Lenin. Bołdyrew spokojnym głosem odpowiedział:

– Komitet prowadził listę, więc może poinformuje was, towarzyszu prezesie rady Komisarzy ludowych…

Lenin skinął głową na oskarżyciela, który, zajrzawszy do swej teki, oznajmił:

– Wypadało… po dwie godziny i to… nie codzień… Lenin wstał i, mrużąc oczy, powiedział dobitnie:

– Kradzież majętności publicznej, szkodliwe marnowanie czasu. sabotaż, przykryty rewo-lucyjnemi wiecami, towarzysze?! Dyktatura proletarjatu została wprowadzone przez was poto, abyśmy mogli zdeptać burżuazję i każdy inny wrogi nam odłam społeczeństwa. Dlatego niezbędna jest wytężona praca każdego robotnika. Nie sześć, nie osiem, a dziesięć, czternaście lub dwadzieścia cztery godzin pracy! Słyszycie?!