Wyplunęła jakieś zgniłe wyzwiska i umilkła.
– Niema rady! – zawyrokował Bołdyrew. – Trzeba uciekać…
– Dokąd? – spytała żona.
– Na wieś, do brata Sergjusza. dawno zapraszał nas. Na wsi, może, spokojniej będzie -odpowiedział szeptem.
– To dobra myśl! – podtrzymali go synowie.
Kilka dni upłynęło, zanim udało się Bołdyrewym otrzymać pozwolenie na wyjazd ze stolicy. W wolnej republice proletarjackiej całą ludność oprócz należących do partji bolszewików, jak skazańca do taczki, przykuto do swego miejsca. Znajomi robotnicy dopomogli jednak i rodzina Bołdyrewych, ograbiona do szczętu, przeniosła się do majątku Rozino w obwodzie Nowogrodzkim.
Westchnęli z ulgą, przypominając sobie ostatnią przed wyjazdem z Piotrogrodu rekwizycję, pozbawiającą ich resztek mienia, ciągłe rewizje i kontrole paszportów w pociągu, podejrzliwość milicji i obelgi bezkarne, doznawane od włóczących się wszędzie marynarzy. W Rodzinie panował spokój i dostatek.
Dopiero teraz zrozumieli Bołdyrewy, jak mało cenili dobrobyt i dobrodziejstwa cywilizacji. Pojmowali też, że człowiek kulturalny zbyt wielką wagę przywiązuje do zbytków, wchodzących w tryb codziennego życia.
Piotr ze śmiechem mówił:
– Dawniej gniewałem się na praczkę za źle wyprasowany kołnierzyk, a teraz mogę chodzić zupełnie bez kołnierzyka. Wszystko na świecie jest warunkowe!
Jednak fala rewolucyjna szybko dotoczyła się i do Rozina.
Pewnego razu we dworze zjawiła się gromada chłopów. Prowadził ich ponury człowiek w oficerskim płaszczu bez szlifów. Miał złą twarz i oczy pełne nienawiści i zaciętości. Zażądał, aby właściciel majątku wyszedł do „ludu". Sergjusz Bołdyrew zaprosił przybyłych wieśniaków do dworu. „Lud", stanąwszy przed „panem", milczał, chrząknął i trącał się łokciami. Wreszcie wystąpił nieznajomy człowiek i rzekł hardo:
– W ważnej sprawie przyszliśmy do was… towarzyszu burżuju… Bołdyrew przyglądał mu się bacznie. Po chwili klasnął w dłonie i zawołał:
– Nie poznałem was narazie! Klim Gusiew? Dawno was nie widziałem. To wy przepiliście swoją chatę i ziemię, a potem porzuciliście? Cóż robicie teraz?
Nie dopowiedział wszystkiego pan Byłdyrew. Wiedział, że pijany chłop popełnił w pobli-skiem miasteczku jakąś zbrodnię, został skazany na więzienie i wykluczony z „obczyzny", czyli pierwotnej, nieśmiertelnej komuny włościańskiej.
– Jestem pełnomocnikiem Rady robotniczych i włościańskich delegatów na cały obwód -odparł z dumą, zuchwale patrząc na „burżuja".
– Z czem przychodzicie do mnie? – spytał Bołdyrew.
Gusiew, unikając jego wzroku, mruknął:
– Przyszliśmy do was, towarzyszu, aby zażądać od was oddania chłopom waszej ziemi, bydła, inwentarza i dworu. Należy to teraz do ludu!
Na potwierdzenie tych słów groźnie podniósł pięść.
Bołdyrew zmarszczył brwi. Nie podobał mu się argument „prawny" niepiśmiennego pijaka Gusiewa.
– Pięść schowajcie, człowieku, bo inaczej nie dojdziemy do niczego! – rzekł surowym głosem. – Z gazet wiem, że w styczniu ma się zebrać konstytuanta. Ona uchwali nowe prawo o ziemi. Zaczekajmy! Do terminu niedługo już!
Pogłaskał siwą brodę, spływającą mu na pierś, i spoglądał na chłopów spokojnie i życzliwie. Gusiew nagle zaklął ohydnie:
– Nie zwódź nas, burżuju, krzywdzicielu! Dość już wycisnąłeś z nas łez, potu i krwi! Oddawaj wszystko! Bacz, abyśmy nie urwali ci głowy i nie zaświecili ci do oczu, cha-cha -chłopską iluminacją!
– Grozisz? – spytał Bołdyrew i, zwracając się do chłopów, zawołał:
– Cóż milczycie, sąsiedzi? Żyłem z wami w przyjaźni. Wy wiecie, że ja nie wyciskałem z was ani potu, ani łez, ani krwi! Brednie to głupie tego bezdomnego włóczęgi, pijaka, aresz-tanta! Mówcie! Chcę wiedzieć, czy sprawiedliwość żyje w waszych sercach!
Chłopi przestępowali z nogi na nogę i pomrukiwali:
– No… pewno, że… niby po dobremu żyliśmy… Ucisku nie było żadnego… Co mówić?! Tylko rozkaz wyszedł, żeby ziemię i dobytek wszelki panom odbierać i… dzielić… Przyszliśmy, aby po sąsiedzku, po dobremu, doradzić… zgodę waszą na to mieć… bo i tak… weźmiemy…
– Weźmiecie? krzyknął Bołdyrew. – A jakimże to prawem? Zbrodniarzami chcecie być? Co na to powie rząd, gdy ustali się ład w kraju? Nie pomyśleliście o tem?
– Za twego życia, burżuju, nie będzie innego rządu, oprócz nas – robotników i chłopów! -zaśmiał się Gusiew. – Oddawaj, inaczej sami weźmiemy!
Bołdyrewa, starego, dymisjonowanego pułkownika, bohatera dwuch wojen, niełatwo było nastraszyć. Wyprostował się dumnie i odparł, wyraźnie akcentując każde słowo:
– Nie oddam, nie mając w ręku pisanego i zatwierdzonego przez rząd prawa! Jeżeli Zgromadzenie Narodowe postanowi – oddam bez słowa sprzeciwu. Teraz, jeżeli chcecie, możecie czynić gwałt i zbrodnię, lecz odpokutujecie za to ciężko! Opamiętajcie się póki czas! Idźcie do domu, pomyślcie, a o tem, co uradzicie, niech mi wójt doniesie.
Skinął ręką i wyszedł.
Chłopi opuścili dwór w ponurem milczeniu.
– Sprawiedliwie gadał „pan"… – mruknął jeden z wieśniaków. – Można zaczekać…
– Czekajcie… Czekajcie! – rzucił się na niego Gusiew. – Doczekacie się nowych policjantów, więzienia i batów… Burżuje w konstytuancie ustalą stary porządek, a wy, jak bydło, pójdziecie w ich jarzmo… Brać! Brać póki czas!
– N-no, jak brać, to brać… – rozległy się jeszcze nieśmiałe głosy. W godzinę później do dworu przybiegł wójt.
Miętosił czapkę, czuł się zakłopotany, oglądał się tchórzliwie.
– Biada, panie, biada! Oszalał lud… Ostatnie przychodzą czasy! Postanowili chłopom odebrać wam ziemię, bydło, dom, maszyny, a was i panią… wygnać ze dworu. Kazali mnie powiedzieć, żebyś bez zwłoki wyprawił przyjezdnych krewniaków, bo, jak mówi Gusiew, -objadają chłopów… To nie my tego chcemy… tylko ten… Gusiew… Podjudził wszystkich, jak ten djabeł kusiciel… Biada!
Pochylił się do ucha pana Bołdyrewa i szepnął:
– Przebierzcie się, panie, w chłopski przyodziewek i czekajcie. Ja po was przyślę wóz… Mój syn, wasz chrześniak, odwiezie wszystkich do miasta… Bezpieczniej tam będzie…
Stary pułkownik przybladł i namyślał się długo. Odezwał się wreszcie:
– Dziękuję wam, wójcie! Przyślijcie Iwana z wozem…
Wójt wyszedł, a pan Bołdyrew skierował się do salonu, gdzie zgromadziła się cała rodzina.
Spokojnym głosem, który ani razu nie zadrżał mu, oznajmił, że postanowił oddać chłopom majątek i pozostać, aby ciemni włościanie nie zmarnowali gospodarstwa.
– Będę ich doradcą i pomocnikiem! – zawołał. – Nie mam prawa porzucać placówki swojej. jeżeli ma przejść do ludu, niechże lud ma największy pożytek z niej, czego beze mnie nie potrafi osiągnąć. Pozostaję! Co do was, to chłopi żądają, abyście odjechali… Brat Walerjan zabierze swoją rodzinę i żonę moją. Zamieszkacie u mego przyjaciela Kostomarowa. Siedzi on na małym zgonie roli, pracuje, jak zwykły chłop, więc od niego ziemi nie odbiorą. Najniebezpieczniejsze to miejsce na te czasy.
Żona Sergjusza Bołdyrewa – sędziwa staruszka zaprotestowała.
– Ja pozostanę przy tobie! – zawołała. – Nie opuszczę ciebie. Na wojnę za tobą pojechałam, jako sanitarjuszka, to teraz nie godzi mi się pozostawiać ciebie samego… Dzieci nie mieliśmy, żyliśmy dla siebie, możemy więc i umrzeć razem… Pozostanę i nie staraj się mnie odwieść od tego zamiaru. Koniec! Postanowiono!
Wzruszony Bołdyrew nie przeczył. Podszedł do żony i rzekł prosto: