Выбрать главу

Brudni, bosi, obszarpani, obrośnięci, jak dzikie zwierzęta, uginając się pod wrzynającym się w ramiona sznurem, ciągnęli burłaki ciężką szkutę ze stojącym na sterze kupcem – właścicielem.

Grzęzły w mokrym piasku okryte ranami i odciskami czarne stopy, pochylały się coraz niżej, niby kryjąc się przed słońcem, spocone karki, a piersi zdyszane i zziajane wydobywały tylko jedne dźwięk:

– O-o-o-ej! O-o-o-ej!

Była to pieśń burłacka, pieśń nędzy, rabiej niemocy i rozpaczy.

– O-o-o-ej! O-o-o-ej!

– Niech Bóg dopomaga, burłaki! – krzyknął im jeden z chłopców, usuwając się z drogi.

– Do djabła! – warknął idący na czele wysoki drab o potężnej, nagiej piersi, okrytej czer-wonemi wrzodami. – Nad nami tylko djabeł ma moc, szczeniaku…

Przeszli i już zdaleka, z poza głęboko wcinającego się w rzekę przylądka dopłynął zaci-

chający jęk:

– O-o-o-ej! O-o-o-ej!

Uljanowowi ścisnęło się serce. Djabła nigdzie nie spotykał, a tymczasem miał on moc nad burłakami. Gdzież jest siedziba djabła? Chce ujrzeć go i zmierzyć się z nim, chociażby później musiał całe życie jęczeć, jak ci ludzie, ciągnący szkutę.

Wieczorem Wołodzia przyniósł na umówione miejsce karmelki i kawał czekolady. Zaczął prosić Sieriożki, aby mu wszystko pokazał, co wymagało pomocy Pugaczowa i Razina.

– Wy – mieszczuchy nie znacie wsi i naszego życia, bo u was wszystko inaczej – rzekł rudy wyrostek, pogardliwie spoglądając na przyjaciela.

Niedaleko przechodził chłop.

Miał na sobie białe portki i wypuszczoną nawierzch koszulę z domowego, grubego płótna. Szedł, mocno stąpając, czarnemi, bosemi nogami i postukując grubym kijem. Mruczał coś do siebie i potrząsał grzywą gęstych, splątanych kudłów.

– Paweł Chalin powraca ze dwora. Zły idzie, pewno, nic nie wskórał – szepnął Sieriożka.

– Poco chodził? – spytał Ulianow.

– Już dwa miesiące codzień chodzi! – zaśmiał się wyrostek. – Taka rzecz się stała, że młodszy syn pana Milutina zdybał w lesie Naśćkę, córkę Chalina. Tak i owak… łaską, groźbą i podarkami namówił ją, zaczęła chadzać do panicza…

– Cóż w tem złego, że chodziła do Milutina? – spytał chłopak.

– Eh, głupi jesteś! – zawołał Sieriożka i bardzo barwnie i zrozumiale objaśnił wszystko przyjacielowi. – No, i zaszła Naśćka w ciążę… Chalin żąda od pana pięćdziesiąt rubli odszkodowania, albo, powiada, do grobu wpędzi tę nierządnicę!

– I cóż Milutin? – spytał drżącym głosem Wołodzia.

– Powiada: „nie dam grosza, bo sama biegała do mego syna, on nie zniewalał jej przemocą. Jeżeli zabijesz dziewczynę – do katorgi pójdziesz!" Chalin jednak wciąż się targuje. Myślał, że wycygani pieniądze, bo chciał kupić na jarmarku drugą krowę…

– Cóż teraz będzie? – spytał, z przerażeniem patrząc na Sieriożkę, mały Włodzimierz.

– A co? Bić będzie babę, a później Naśćkę. Upije się wkońcu i chrapać będzie. Jutro znowu podrepce do Milutina, kłaniać się do ziemi zacznie, skamłać i prosić… – odpowiedział rudy wyrostek i splunął niedbale.

– Chcę zobaczyć, jak będzie bił… – szepnął Wołodzia.

– Chodźmy! Ukryjemy się za ogrodzeniem. Stamtąd wszystko ujrzymy i usłyszymy – zgodził się chłopiec, chrupiąc cukierek i głośno cmokając.

Obiegli wioskę od strony rzeki i zaczaili się w pobliżu chaty Chalina. Dochodził z niej wzburzony głos wieśniaka:

– Ten żłopacz krwi naszej, oprawca krzywdziciel słuchać nie chce!… Powiada, że ta suczka sama psa szukała aż znalazła…

– Oj, nie! Na Matkę Przeczystą – nie! – krzyknęła dziewczyna. – Ja pokochałam go, a on obiecywał do cerkwi, przed ołtarz prowadzić. Ja nie…

Ciężki cios spadł jej na pierś, aż jęknęła!

– Ty – suka, ty – nędznica, szmata, ty – nierządnica podła! – powtarzał chłop i bił, nie wybierając miejsca, kopiąc nogami i bluzgając ohydnemi słowami.

– Cóż ty robisz, zwierzu! – rzuciła się do niego z krzykiem żona. – Zabijesz dziewkę… Chłop schwycił babę za włosy, wywlókł z chaty i, porwawszy kawał drzewa, zaczął okładać ją po grzbiecie, bokach i głowie.

Wyła przeraźliwie:

– Ludzie dobrzy! Ratujcie! Zabije! Za-bi-je!…

Z sąsiednich chat wybiegły baby, a za niemi powolnym krokiem wychodzili mężowie. Otoczyli Chalinych kołem i patrzyli uważnie, spokojnie.

Żadnego wzruszenia i współczucia na ciemnych, ogorzałych twarzach chłopów nie dostrzegł mały Uljanow. Mężczyźni spoglądali raczej z zaciekawieniem i złośliwością, kobiety wzdychały i z udanem przerażeniem zasłaniały oczy rękami.

Sieriożka zaśmiał się cicho.

– Kochaj żonę, jak duszę, a trzęś, jak gruszę – szepnął słowami przysłowia. – Ten dopiero trzęsie!

– Ratujcie sąsiadkę, bo Paweł zatłucze ją na śmierć! – zawołała stara wieśniaczka.

– Nie nasza sprawa! – odparł poważnym głosem wójt. – Żona dwa razy w życiu najdroższą bywa: gdy się ją wprowadza do domu i gdy się odprowadza do grobu. Nic to! Nauczy Paweł babę i spokój będzie!

Jednak wieśniak wpadł w coraz to większą wściekłość. Klnąc, odrzucił od siebie drewno, którem bił żonę, i schylił się po ciężką kłonicę.

Wójt podszedł do niego i rzekł pojednawczym głosem:

– No, dość, dość już, sąsiedzie, Pawle Iwanowiczu! Zrobiliście swoje, patrzcie: baba pokrwawiona i już wstać nie może. Dość!

Chalin podniósł na niego ponure, oszalałe oczy, nagle się uspokoił i prawie ze łzami uskarżać się zaczął:

– Nie ustrzegła dziewki, nędznica! Co ja teraz pocznę? Będę bękarta karmił? Pięćdzie-siąciu rubli stary złodziej Milutin nie chce zapłacić… Już ja mu na jesieni, gdy spichrze będzie miał wypchane żytem, „czerwonego koguta" puszczę w jego legowisku, zaświecę panu wysokorodnemu, szlachetnemu, gorącą łuną w oczy, jak mi Bóg miły! Nie zapomni on mnie!

– Nie dobrze gadasz, sąsiedzie! – upomniał go jeden z wieśniaków. – Nie daj, Boże, do policji dojdą takie słowa! Zgnijesz w więzieniu, nie inaczej!

Chalin jeszcze się żalił i odgrażał. Skorzystała z tego leżąca na ziemi, pokrwawiona baba, z jękiem wstała i poszła do chaty.

Sąsiedzi, omawiając krzywdę dziewczyny i słuchając skarg wieśniaka, uprowadzili ze sobą chłopa.

– Pobiegnę do domu, bo trzeba bydło napoić – rzekł Sieriożka i popędził ku domowi. Wołodzia nie ruszał się z miejsca. Nadsłuchiwał co się działo w izbie.

Obydwie kobiety szlochały i zawodziły żałośnie.

Umilkły jednak i coś mówiły do siebie cicho, szeptem, niby spisek knuły.

Wkrótce z chaty wyszła dziewczyna. Pod pachą niosła grube zawiniątko płótna i żółtą chustkę w niebieskie kwiaty.

Chłopak czuł głód, lecz nie opuszczał swej skrytki.

Widział, jak powracał do domu Paweł. Szedł, słaniając się, gadał do siebie, wymachiwał rękami. Próbował nawet zaśpiewać i zatańczyć, lecz zachwiał się na nogach i ledwie nie runął na ziemię.

Wwalił się prawie nieprzytomny do domu, gdzie zbita, pokaleczona żona szybko ułożyła go na posłaniu i ściągnęła buty.

Wołodzia słyszał, jak pijany chłop chrapał i przez sen wykrzykiwał przekleństwa. Wieśniaczka wyszła przed furtkę i wyglądała kogoś niecierpliwie.

Posłyszawszy kroki od strony ogrodu, zebrała kilka kamieni, leżących na podwórku i ułożyła pod ścianą domu, dalej od okienka.

Zbliżyły się do niej dwie kobiety.

Jedna z nich – Naśćka, o wystającym z pod fartucha brzuchu, spłakana i wystraszona; druga – mała, przygarbiona staruszka, znachorka wiejska. Żółta, poorana czarnemi, głębokiemi zmarszczkami twarz miała skupiony wyraz. Czarne, okrągłe, jak u ptaka, oczy biegały niespokojnie.

– Zwolnij, ciotko, dziewczynę od dziecka! – szepnęła wieśniaczka. – Po żniwach, rubla srebrnego przyniosę! Na Chrystusa przysięgam!

– Spieszcie się, spieszcie się! – mruczała, zakasując rękawy, znachorka.

Matka pomogła Naśćce położyć się na kamieniach. Leżała tak, że brzuch wypiął się niby rozdęty kadłub konia, który padł przed trzema dniami i leżał w lesie, gdzie o gnijące ochłapy gryzły się psy.