Выбрать главу

Chłopi nie chcieli już obierać do swoich rad kandydatów rządowych nawet pod lufami karabinów; dawali zakładników, mówiąc, że posyłają ich na śmierć; ustanawiali własne normy podatków; tępili rozpanoszoną „biedotę", aż dopóki nie wycofała się ze wsi; wyparli na-uczycieli-komunistów; agitatorów spotykali w groźnej postawie, odbierającej przyjezdnym całą wymowę i tupet; rozpustne baby i dziewczyny, skuszone przez komisarzy, znikły bez śladu; może, uciekły do miast, może, leżały w nikomu nieznanych grobach na dnie rzek i stawów, lub w lesie, po dołach, zawalonych kamieniami; młodzież komunistyczna, albo powróciła do rodziny, albo się rozproszyła po świecie i nikt o niej nie wspominał, jak o chorych psach i kotach, ginących w lecie.

Umilkły tajemnicze szepty o Antychryście i widomych znakach, zwiastujących przyjście jego na ziemię, zato zjawili się nieznani dotąd młodzi ludzie o twarzach jasnych i natchnionych, gromadzili koło siebie chłopów, baby wiejskie i dziatwę, mówili słowa biblijne, doradzali stroskanym i ponurym chłopom, kobietom zapłakanym oczy ku niebu zwracać i w niem czerpać nadzieję i siłę. Modły się odbywały tajemne, a już nie były to rabie skamłania o zmiłowanie, lecz prośby o nauczanie i pokierowanie czynami, aby zgodne były z prawdą przedwieczną.

Władze centralne wiedziały o tem i walczyły z odpornością „ziemi", z budzącą się religijnością.

Przybywały komisje śledcze, wpadały oddziały karne, stawiano ukrytych duchownych i zakładników pod mur i rozstrzeliwano, lecz skupione, groźne oblicza włościańskie siały trwogę i powstrzymywały komunistów od znęcania się nadmiernego.

Sądy usiłowały zwalić winę na Bołdyrewych, jako na burżujów, lecz poszlak nie było żadnych, a komisarjat przemysłu bronił twórców pożytecznej komuny, rozwijającej się coraz bardziej.

Zaniepokojony zanikiem przemysłu rząd zwołał w Moskwie ogólny zjazd fachowców na naradę.

Władzę wydelegowały młodych Bołdyrewych. Bracia musieli natychmiast wyruszyć do stolicy.

Na wstępie wysłuchali długich mów Lenina, Trockiego i innych twórców i kierowników komunizmu i dyktatury proletarjatu.

Przemówienia te były najeżone hasłami hucznemi i czczemi, bezsilnemi, oddawna powta-rzanemi frazesami. Nawet delegaci uprzywilejowanej klasy robotniczej słuchali mówców obojętnie. Słyszeli oni w swoim czasie bardziej śmiałe i ogłuszające słowa. Przebrzmiała bez echa obietnica nastąpienia raju socjalistycznego w grudniu 1917 r., czyli w dwa miesiące po rewolucji październikowej.

Tymczasem wciąż byli głodni, pracowali na zniszczonych maszynach, zużytemi narzędziami, nadmiernie długo, za niewykonanie robót, protesty i strajki rozstrzeliwani przez chińskich żołnierzy, lub czerwoną gwardję; nie mieli ani ubrania, ani mieszkań dogodnych i ciepłych, ani pomocy lekarskiej.

Teraz Lenin i Trockij mówili inaczej.

Wskazywali, że Rosja nie posiada współczesnych maszyn, że robotnik jest ciemny, nie ma wyrobienia fachowego i że dopiero w r. 1927 należy czekać zatwierdzenia socjalizmu. Starsi robotnicy uśmiechali się powątpiewająco i mruczeli:

– Do tego czasu młotków i pił nie starczy, a cóż dopiero socjalizmu!…

Chłopi, gdy im prawiono o socjalizacji ziemi zapomocą upaństwowionych potężnych traktorów, elektrycznością i poruszanych maszyn dla zbioru urodzaju, patrzyli ponuro i milczeli. „Ziemia" do tego nie dążyła. Jej myśl była zaprzątnięta innem pytaniem:

– Kiedyż przyjdzie rząd twardy, który ustali prawdziwy ład i pokój?

O tem ani Lenin, ani Trockij nie wspominali. Słowa ich nie znajdywały oddźwięku w umysłach i sercach chłopów.

Piotr i Grzegorz Bołdyrew uważnie śledzili proces myślowy dyktatorów i zrozumieli wszystko.

Powracając do domu, Grzegorz powiedział do brata:

– Dyktatura proletarjatu to nie w steku niedorzeczności. Miota się, nie znajdując wyjścia i brnąc coraz dalej w nieziszczalnych obietnicach! To straszne!

– To – szaleństwo, obłęd! – zawołał Piotr Bołdyrew. – Fabryki zrujnowane; przemysł przedwojenny był słaby, a teraz nie istnieje wcale. Masy robotnicze pozostają na najniższym stopniu wydajności pracy i fachowego wykształcenia, a oni o socjalizmie natychmiastowym bredzą! Boże sprawiedliwy! Mkniemy, jak warjaci, w pociągu, nie wiedząc, że w budce maszynisty kieruje lokomotywą ślepy, głuchy obłąkaniec! Klęska!

– Chłopów zamierzają socjalizować, zmienić w robotników rolnych! Maszyny państwowe mają orać ziemię, kosić i żąć, wiązać snopy, składać sterty, młócić i mleć!… Czy widziałeś, jak spoglądali na Lenina wieśniacy?

– Cierpliwy nasz chłop nieskończenie, a przecież koniec temu będzie, straszny koniec!… – odparł Piotr. – Niech-no tylko wieś rzuci swoje hasła, śmiało, a zobaczymy, co zaśpiewa czerwona armja?! Gwardja kremlińska, wszyscy ci bandyci łotewscy. fińscy, chińscy, węgierscy godziny nie przetrzymają! Oj, pohulają nasi chłopkowie! Inaczej to będzie wyglądało, niż tępienie szlachty i „iluminacje" chłopskie po majątkach!… Przerażenie ogarnia na samą myśl!

– A przecież musi taki dzień nastąpić!

– Nastąpi! Przewidzieć go tylko tymczasem nie można bo, powtarzam, nasz chłop posiada cierpliwość zdumiewającą!

Inżynierowie pracowali dwa tygodnie w różnych komisjach zjazdu, słuchając nieskończonych mów, życzeń, planów i nowych coraz fantastyczniejszych projektów.

Była to praca nieprodukcyjna, bezcelowa, próżna, osnuta na fałszu i ciągłem zwodzeniu opinji przysłuchujących się tłumów robotników i chłopów. Ściągnięto ich zewsząd, aby pokazać troskę rządu o potrzeby wsi i losy rewolucji robotniczej.

– Ja tak dłużej nie wytrzymam! – zawołał Piotr do Brata. – Zabieram się do obliczenia projektu zaopatrzenia jednego tylko obwodu moskiewskiego w maszyny podług planu komisarzy.

Młody inżynier pracował przez kilka dni, układając projekt rejonowej fabryki traktorów, kosiarek i młócarek.

Wypada suma tak olbrzymia, że, z pewnością, nawet połowy jej nie posiadał skarb związku socjalistycznych sfederowanych republik Rad robotniczych i włościańskich, czyli Rosji, jęczącej pod jarzmem dyktatury proletarjatu.

Piotr Bołdyrew wystąpił z mową komisji fachowców.

Doświadczenie nauczyło go, jak należy przemawiać! Zaczął od pochwał genjalnego planu socjalizowania rolnictwa i od stwierdzenia możliwości dokonania tego stopniowo. Rozwinął swój plan z fachowego punktu widzenia.

Słuchano go uważnie i projekt, jak zwykle, przyjęto jednogłośnie.

Powróciwszy z bratem do domu, Piotr biegał po pokoju i wołał z wściekłością:

– Potwory głupie, brutalne! Cóż dziwnego, że ich oszukano?! Słuchali mnie z zapartym oddechem, ryczeli z zachwytu i klaskali w dłonie! A przecież ja chciałem dowieść, że wszelkie nadzieje na socjalizację rolnictwa są mrzonkami idjotów! Najpierw nie mamy żadnej nadziei na zbudowanie zaprojektowanej przeze mnie fabryki, a, gdyby nawet zbudowano ją, potrzeba będzie 20 lat na zaopatrzenie jednego moskiewskiego obwodu. Dla pięciudziesięciu obwodów potrzeba będzie nie wiem, ile lat: najmniej sto, a może tysiąc?! Tymczasem jutro w gazetach niezawodnie zaczną krzyczeć, że rząd przystępuje do niezwłocznego socjalizowania rolnictwa w okręgu stolicy! Nowy sposób propagandy i oszukaństwa bezczelnego, obliczonego na głupców!

– Tak! Tak! – kiwał głową Grzegorz. – Nic z twego projektu, oprócz krzyku i przechwałek komisarzy nie wyjdzie, ale też skarb na tem nie ucierpi. Zdarzało się inaczej! Pamiętasz mego kolegę, chemika Stukowa? Niedawno przeczytałem w dziennikach, że komisarze domagają się od Szwecji wydania go, bo do Skandynawów drapnął szczęśliwie.