Выбрать главу

– Cóż przeskrobał ten Stukow? – ze śmiechem zapytał Piotr.

– Ach, to sprytna bestja! – odpowiedział rad. – Wiesz, że na Syberji rządzi „syberyjski Lenin", – Smirnow. Podobno, straszliwie ambitna, lecz głupia i tępa sztuka. Chodzi mu o zaćmienie Lenina. Odezwał się odwieczny separatyzm Syberji, pogardzającej „Rosją"! Otóż Stukow pojechał do Smirnowa z projektem bajecznej fabryki chemicznej, wychodząc z prawidłowego, zresztą, założenia, że, skoro ma się węgla i drzewa w bród, dlaczego nie może być przemysłu chemicznego? Smirnow wywalił mu na sprowadzenie maszyn pięć miljonów rubli. Stukow wyjechał i tyle go widziano. Ani Stukowa, ani fabryki, ani miljo-nów!

Bracia śmiali się długo.

– Świnia, bo świnia ten twój Stukow, ale co spryciarz, to spryciarz! – zawołał Piotr. -Wyeksploatował psychologję nieuka i nabrał go. Za swój projekt nic nie wziąłem, ale nałamią sobie głowy komisarze, zanim zrozumieją, że albo ja jestem warjatem, albo też cały kongres składa się z głupców.

wyszli na miasto.

Na Czerwonym Placu, na Twerskoj, Arbacie i Kuznieckim Moście panował ład i porządek. Gdy skręcili w boczną ulicę, zatrzymał ich milicjant.

– Towarzysze są cudzoziemcami? – zapytał.

– Nie! – odparli inżynierowie, pokazując legitymacje.

– No, to możecie iść swobodnie, bo cudzoziemcom nie pozwalamy oglądać bocznych ulic! – rzekł ze śmiechem milicjant. – Nędza z biedą! Niema czem się chwalić!

Istotnie było to określenie ścisłe.

Powyrywane z jezdni drewniane kostki, które użyto na opał, połamane płyty chodników, domy z obsypującym się tynkiem i oderwanemi żelaznemi blatami na dachach: wybite szyby; okna, zatkane szmatami lub pozabijane deskami; na ścianach ślady kul i pocisków armatnich; wynędzniałe postacie mieszkańców, niosących na plecach jakieś wory; bose, okryte strupami nogi; nieczesane głowy; gromadki bladych dzieci o oczach głodnych i złośliwych; wszędzie kupy śmieci, smród nieznośny, wydobywający się z nieczyszczonych nigdy i nieczynnych kanałów podziemnych; milczenie i cisza groźna, ponura, beznadziejna.

Nie rozlegały się tu żadne głośniejsze słowa, nie brzmiał śmiech. Ludzie poruszali się, jak maszyny; twarze miały obojętny, śmiertelnie zgnębiony wyraz. zdawało się, że sine, mocno zaciśnięte usta nie miały sił wydać okrzyku nienawiści lub rozpaczy, że w oczach zgasły na-zawsze błyski wesołości i że nawet łzy bólu wyschły bez śladu.

Ledwie przykryci łachmanami, bosi mężczyźni i kobiety o powierzchownych włosach szli przygarbieni, przyciśnięci do ziemi, uginając się pod ciężarem małych worków z ziemniakami lub dźwiganych z pobliskiej studni kubłów z wodą.

Bołdyrewy szli na Małą Dmitrowkę, gdzie mieszkała znajoma rodzina Sergejewych.

Zastali wszystkich w domu, gdyż była to pora obiadowa.

Radośnie powitali młodych ludzi dawni przyjaciele.

Piotr, ściskając ręce znajomych, zawołał:

– Najpierw, jako prawowierny komunista, oświadczam: nie krępujcie się, państwo, jedzcie i nas nie częstujcie, bo jesteśmy po śniadaniu!

– Herbaty się napijemy razem – rzekła pani Sergejewa. – A teraz proszę opowiadać o rodzicach, o sobie. Dawno nie widzieliśmy się… sto lat upłynęło chyba…

Bołdyrewy opiowiadali o życiu swojem i rozwoju założonej przez nich komuny, a później jęli wypytywać o losy rodziny Sergejewych i wspólnych przyjaciół.

Sędziwy pan Sergejew, niegdyś bardzo znany w Piotrogrodzie adwokat, zabrał głos:

– Prawie całe towarzystwo, w którem obracaliśmy się, opuściło Piotrogród. Rządzi tam Zinowjew na prawach dyktatora, opierając się na „czeka", gdzie się srożą Łotysze. Miasto po wyniesieniu się Rady komisarzy ludowych, opustoszało i zamarło. Już podobno domy i piękne gmachy walą się, ulice nie są zamiatane, wodociągi i kanalizacja popsute beznadziejnie… Przenieśliśmy się do Moskwy. Kto mógł, ten uciekł na południe, a stamtąd zagranicą, na tułaczkę… Dużo wspólnych znajomych przez ten czas zginęło w „czeka" i z wyroków sądów, szczególnie podczas wojny domowej. Słabi na duchu i nie posiadający przekonań zmarnieli i spodleli. Moglibyśmy wymienić kilka nazwisk ludzi dobrze znanych, którzy teraz dopomagając komunistom do spustoszenia Rosji, albo stali się ich agentami zagranicą, gdzie sprzedają skarby korony i szpiegują emigrantów. Reszta jako-tako istnieje… przystosowała się do okoliczności… jak my, naprzykład.

– Jak my – wtrącił Grzegorz.

– Wy – co innego! – zaprzeczył Sergejew. – Wam udało się wymyślić genjalną rzecz! Gdy przeczytałem o tem w dzienniku, podziwiałem wasz rozum! Wtedy to napisałem do ojca waszego. Ci, o których mówiłem, nic nie wymyślili szczególnego. Potrafili tylko istnieć spokojnie wśród szalejącej burzy. Wiem, że to rzecz nie mała i nie łatwa! Ale to nie jest nasza zasługa, bez pomocy bożej nic nie zrobilibyśmy!

– Pomoc Boża – to dobrze, ale… – zaczął Piotr. Pani Sergejewa przerwała mu, mówiąc:

– Mąż przedstawia to nie ściśle! Pomoc Boża wyraziła się w zrozumieniu niektórych rzeczy, pozostających dotąd w cieniu. Wierzyliśmy w Boga, uważaliśmy się za chrześcijan, lecz nie postępowaliśmy podług nauki Chrystusowej, a nawet często przeciwnie, co zauważył Tołstoj w swoim czasie. Teraz wyciągnęliśmy z Ewangelji nauki życiowe, bo postępki swoje przystosowujemy do słów Zbawiciela! Zjawiły się czystość obyczajów, miłość i moc w rodzinie, prawdziwa uczciwość, którą nawet wróg szanuje, – i spokój ducha, bez miotania się codziennego i kompromisów. Wiemy, jak powinniśmy postąpić w każdym wypadku, nie wahamy się, nie znamy paniki i rozpaczy. To właśnie chciał powiedzieć mój mąż!

Grzegorz słuchał zamyślony. On dawno zrozumiał tę zmianę w własnem życiu i tem tylko objaśniał powodzenie swojej rodziny i komuny oraz szacunek, którym ich otaczano. Energiczny, wesoły Piotr zapytał:

– No, ale napracowaliście się państwo, z pewnością, tyle, ile przez całe życie dotąd się nie zdarzało?

– Z pewnością… – odparł Sergejew. Każde z nas robi, co może i umie. Znaleźliśmy dla siebie zajęcie, nie sprzeciwiające się naszym zasadom. Żona moja i córka szyją suknie i kapelusze dla nowej arystokracji proletarjackiej. Ja pracuję w komisarjacie handlu zagranicznego. Znam prawo międzynarodowe i języki obce, więc potrzebny jestem i ceniony. Synowie zajęci są w teatrze: jeden maluje dekoracje, drugi – przekłada na język rosyjski cudzoziemskie sztuki, córka pomaga matce… I tak żyjemy… Cicho, lecz spokojnie. Inni też, jeżeli nie zginęli, – jakoś się urządzili. Nikt nie usiłował ani zrobić karjery, ani się wzbogacić. Pragną tylko istnieć, zachowując duszę ludzką.

Mężczyźni poszli po obiedzie do pracy, a panie przyjmowały w sąsiednim pokoiku klientki, hałaśliwe, wymagające, lecz, wobec dwuch cichych, wyrozumiałych i życzliwych kobiet, milkły i już grzecznie naradzały się z niemi.

Gdy Piotr zwrócił na to uwagę pani Sergejewoj, odparła:

– Mamy już wśród żon, wybitnych komisarzy, a naszych klientek, prawdziwie przyjazne dusze, Opowiadają nam o tem, co je smuci i niepokoi. Szczególnie obawiają się nieustannego szpiegowania w rodzinnem gronie. Zdarzały się wypadki, że rozwody dawano przymusowe. Na tem tle rozgrywały się ciężkie dramaty, nawet samobójstwa. Między innemi żona zdobywcy Piotrogrodu, Antonowa-Owsienko, gdy dano jej za szkodliwe przekonania rozwód, zabiła dwoje dzieci, a sama się podpaliła… Komuniści też są ludźmi i cierpią nieraz więcej, niż my, od ucisku rządzącej grupy. Biedni są oni, bardzo nieszczęśliwi, bo nie chlebem tylko ma żyć człowiek, a oni inaczej nie umieją…

Inżynierowie pożegnali przyjaciół i powracali do domu.

Szli wąską uliczką, która, jak brudne koryto rynsztoka, biegła wśród czarnych, pochylonych domków drewnianych.

Z poza rogu wynurzył się smutny kondukt.

Biała, straszliwie chuda szkapa, rzucając rozpaczliwie łbem i sapiąc dychawicznie, z trudem ciągnęła wóz ze stojącą na nim niezgrabną, zbitą z nieheblowanych desek trumną. Przez szpary wyzierała słoma i jakieś białe szmaty.

Przy koniu szedł brodaty człowiek i co chwila smagał go batem.

Za wozem kroczyło kilka zgnębionych postaci. Ktoś szlochał głośno.