Выбрать главу

Staruszka poszperała koło ubrania dziewczyny i mruknęła:

– Daj-no, sąsiadko, deskę…

Wieśniaczka przyniosła ciężką, szeroką deskę, na której prano bieliznę. Znachorka, wykrzyknąwszy niezrozumiałe słowa zaklęć podniosła ją i z całej siły uderzyła leżącą w brzuch. Rozległ się zduszony jęk i cichy płacz, po nim nowe ciosy. Trwało to długo. Jęki, zgrzyt zaciśniętych zębów i głuche odgłosy uderzeń… Dziewczyna przeraźliwie krzyknęła i zamilkła.

– Już… mruknęła starucha. – Przynieś teraz wody i świeczkę kościelną!

Bełkocząc zaklęcia, pryskała na nieruchomą Naśćkę wodą i chodziła dokoła ze świeczką w ręku, powtarzając bez przerwy:

– Panie, zmiłuj się! Panie, zmiłuj się!

Matka pochyliła się nad leżącą dziewczyną i nagle odbiegła, przecierając przerażone oczy, chwytając się za włosy i szepcąc:

– Ciotko Anno, Naśćka nie żyje… Naśćka nie ży – je! Opuściła się na ziemię i głową tłukła o ścianę. Gdzieś niedaleko, zagrała harmonijka.

Wesołe, wysokie nuty biegły w pośpiechu, goniąc się wzajemnie i figlując. Młody beztroski głos śpiewał:

„Wiosek trzy, osiedla dwa"

„Osiem dziewczyn, jeden ja!"

„Hu – ha"!

ROZDZIAŁ III.

Cała wieś zebrała się przed domem Chalina.

Biała trumna, naprędce zbita z desek heblowanych, stała na dwóch zydlach w prawym kącie chaty. Na półce z czarnemi, zakopconemi obrazami paliła się świeca woskowa.

Młody pop, mały, chudy, w wyszarzałej sutannie i starej kapie z czarnego aksamitu odprawiał modły. Śpiewał suchym głosem, jakgdyby całą siłą woli hamując oburzenie. Niebieskie oczy co chwila zachodziły mu łzami, mocno zaciskał w bladej ręce krzyż i, ciężko oddychając, śpiewał urywane słowa modlitw.

Nie patrzał na stłoczonych dokoła wieśniaków. Oczy krył pod opuszczonemi powiekami.

Od czasu do czasu rzucał wzrok na umarłą Naśćkę.

Widział jej zaostrzony nos, zmarszczki bólu koło ust i jedno mętne, niedomknięte oko. Wtedy urywał pienia, ze świstem wciągnął powietrze i mocniej wpijał się chudemi palcami w metal krzyża.

Nabożeństwo dobiegło końca. Przebrzmiały straszliwe, łkające słowa:

– Ukój ją, Panie, w przybytku świętych Twoich!

Chłopi wynieśli Naśćkę, dążąc szybkim krokiem na cmentarz, gdzie pasły się krowy, pozostawione bez dozoru, biegały psy wśród chwastów, pogmatwanych zarośli wikliny i powojów.

Nad grobem dziewczyny szybko wyrósł mały kopiec żółtej gliny, a nad nim – biały krzyż drewniany bez napisu.

Pan Uljanow zaprosił popa do siebie na herbatą, mówiąc do niego:

– Zdaleka przybyliście, ojcze, znużeni jesteście. Bardzo prosimy do nas!

Chalin nie zatrzymywał kapłana; rad był, że może pozbyć się nieznajomego popa z dalekiej cerkwi parafjalnej. Obcy „uczony" człowiek popsułby ucztę pogrzebową, krępowałby wszystkich.

Marja Aleksandrówna podtrzymała prośbę męża.

Młody pop z łagodnym, wstydliwym uśmiechem w milczeniu skinął głową, zdejmując z siebie kapę żałobną i zawijając w czerwoną chustkę krzyż, kropidło i butelkę z wodą święconą. Wytrząsnął z kadzielnicy węgle i spojrzał na wieśniaków.

Jedli, palcami biorąc z małej miseczki drobne szczypty kaszy pszennej i niecierpliwie spoglądając na osieroconych rodziców, łopatami równających mogiłę.

Pan Uljanow, zaprosiwszy popa do stołu, protekcjonalnym tonem wypytywał go o pleban-ję, o rodzinę, o sprawy kościelne.

Pop, skromnie opuszczając oczy, odpowiadał ostrożnie, nieufnie.

– Z jakiego seminarjum jesteście, ojcze? – spytała pani Uljanowa.

– Ukończyłem seminarjum kijowskie, a później akademję duchowną w Petersburgu, – nazwisko moje – Czerniawin, Wissarjon Czerniawin… – odparł cichym głosem.

– Akademję duchowną! – zawołał pan Uljanow. – Toż to najwyższy zakład naukowy, a wy ojcze Wissarjonie, zagrzebaliście się w dziurze wiejskiej! Jak to może być?

Pop podniósł wylękłe oczy i szepnął:

– Nie wiem, czy mogę otwarcie mówić… Boję się, że ktoś podsłucha…

– Nam możecie śmiało mówić… – rzekła Marja Aleksandrówna.

– Wiem… – szepnął pop. – Znam syna państwa – Aleksandra Iljicza…

– Ta-ak? – zdziwiła się pani Uljanowa. – Gdzie ksiądz spotykał go?

– W Kazaniu… Mamy wspólnych znajomych… – odparł wymijająco.

– Niechże ojciec opowiada, jak się to stało, że uczonego kapłana posłano do takiej głuchej parafji?

Ojciec Wissarjon obejrzał się podejrzliwie i szepnął, pochylając się nad stołem:

– Jestem ścigany przez biskupa eparchjalnego i świętobliwy Synod…

– Za co?

– Sprzeciwiałem się polityce kościelnej, nie chciałem być urzędnikiem cerkiewnym, bo moje powołanie – kapłaństwo, utwierdzenie w prawdziwej wierze Chrystusowej…

Nagle się ożywiając, śmielej i głośniej mówić zaczął:

– Rosja jest dzikim jaszcze, prawie pogańskim krajem, drodzy państwo! Kapłani nasi powinni być mosjonarzami! Przecież nasz ciemny, niepiśmienny lud od chrześcijaństwa nic nie wziął. Nic! Dawniej bił głową o podnóżek drewnianego bałwana Peruna, a teraz po tysiącu lat bije głową przed malowanemi na drzewie ikonami. Bóg dla niego – to ikona, a o Duchu nic nie wie. Nie wie, nie myśli i pojąć nie może! Miłości, światła, nadziei i wiary niemasz wśród naszego ludu, a, co – straszniejsze, ten lud zuchwale odrzuca nawet najdrobniejszą oznakę wiary – modlitwę i staje się ponurym bluźniercą!

Umilkł, namyślając się.

– Chłop nasz modli się o urodzaj, o zwiększenie roli, o odebranie jej od posiadaczy wielkich obszarów… – ciągnął dalej ojciec Wissarjon. – Tylko to zaprząta jego głowę. Obietnicą ziemi można zaprowadzić go do nieba i do piekła! Cesarz Aleksander II zwolnił chłopów, ale przywiązał ich do małych szmatów ziemi, które nie mogą im dać nic poza nędznym bytem i ciągłą walką z głodem… Nazwano go „Oswobodzicielem"! Ktoś mądry doradził mu, aby skierował myśl ludu na ciągłe pożądanie ziemi i obezwładnił jego siły zwodniczemi obietnicami. Szatański plan!… Za to cesarz zginął z rąk rewolucjonistów…

Wszyscy milczeli. Wołodzia wpatrywał się w bladą, znękaną twarz ojca Wissarjona.

– Jakżeż ja mogę pociągnąć ten lud do nauki Chrystusa, gdy mi każą oszukiwać go, nakłaniać do pokory, ubóstwiania cara i uległości złym władzom? Nie mogę! Nie mogę!…

Westchnął i dodał szeptem:

– Napisałem o tem rozprawę. Teraz jestem ścigany, śledzony przez policję, zesłany na wieś… Kapłan!… To – wielkie słowo! Straszliwa odpowiedzialność! Byliście państwo na pogrzebie tej dziewczyny… Wiem ja, co się dzieje na wsi… Wiem, bo słyszę na spowiedzi o rzeczach okropnych! Nie są to zbrodnie, bo czyż nazwiemy ten słowem napad wilka na jagnię? Żyjemy w nieprzeniknionym mroku. Mężowie na śmierć biją żony swoje, gdy poczują pociąg do innej kobiety. Żony dosypują mężom trucizny do wódki, aby się uwolnić od nich. Dziewczyny prowadzą życie rozpustne, a później biegną do znachorek, aby uwolniły je od następstw nieuniknionych; pijaństwo, pierwotne obyczaje; życie ludzkie nie ma żadnej wartości: zabić człowieka, zabić z wyszukaną, azjatycką pomysłowością, aby czuł, że umiera, to – jest nasz naród? Nikt nie wie, nie przeczuwa, co z tego wyniknąć może…

– Rewolucja, bunt? – szeptem spytał pan Uljanow.

– Nie! – zawołał młody pop. – Naród, jak dziki, drapieżny zwierz, wyrwie się z klatki i wszystko utopi w wichrze zbrodni, w powodzi krwi, w płomieniach… Czas ten już nadchodzi!

Podniósł rękę i trząsł nią nad głową, ciężko oddychając.

– To straszne! – rzekła Marja Aleksandrówna.

– Może szkoły nasze uratują nas od klęski? – spytał pan Uljanow.

– To zbyt długa droga i wobec nastroju naszego ludu nawet niebezpieczna. Książka nie nakarmi głodnych. Uczyć z pożytkiem można tylko sytych i spokojnych ludzi. A u nas – głód i nienawiść… Nie łudźmy się!

To powiedziawszy, ojciec Wissarjon powstał od stołu, trzykrotnie przeżegnał się i szepnął błagalnym głosem: