Выбрать главу

Pan Uljanow ze śmiechem opowiadał Marji Aleksandrównie o romansie profesora Iljina z inspektorową gimnazjum.

Inspektor, schorowany, sterany życiem i ciągłą grą w karty, niedawno się ożenił z młodą dziewczyną, niemal niepiśmienną szwaczką, która zdradzać go zaczęła nazajutrz po ślubie, narazie z uczniami 8-ej klasy, a potem z majestatycznym, przystojnym Arsenjuszem Kiriło-wiczem.

Łacinista doskonale wiedział, że „młode wilki", jak nazywał swoich wychowanków, poinformowane były dokładnie o jego romantycznych awanturach, więc, wchodząc do klasy przybierał tajemniczą, lekko ironiczną minę, a niebieskie oczy mówiły bez słów:

– Wszystko, co wiecie o mnie, schowajcie dla siebie!

Iljin odrazu stał się bożyszczem dla Uljanowa. Profesor znał klasyków rzymskich i greckich wyśmienicie, kochał się w historji starożytnej, pamiętał nazwę każdej rzeczy ze świata antycznego, pięknie deklamował „Eneidę", a heksametry homerowe z ust jego płynęły, jak cudowna muzyka, z niczem nie zrównana.

Między profesorem a uczniem z tego powodu nawiązały się nici milczącej przyjaźni.

Pewnego razu Iljin spotkał Włodzimierza na ulicy i zatrzymał go.

– Cóż to, młody wilku, lubisz stary świat? Zamierzasz poświęcić się filologji? – spytał, życzliwie patrząc na chłopaka.

– Nie wiem jeszcze, panie profesorze, – odparł Uljanow.

– Czas już określić swoje upodobania i wybrać prawdziwą linję życiową – zauważył łaci-nista.

– Tak… Sam też tak myślę… ale… ale… Chłopak nagle urwał.

– Ale – co? – zapytał Iljin.

– Wciąż mi się zdaje… zdaje, że teraźniejsze życie jest jakieś nieprawdziwe, sztuczne… że coś ma się stać i wszystko nagle się urwie… – szepnął Włodzimierz.

– Hm – mruknął profesor, z podziwem patrząc w poważne oczy ucznia. – Hm! Takie masz myśli?

– Tak!

– No, tedy niema innego wyboru. Syp, chłopcze, na filologję! – zawołał Iljin. – Bo widzisz, ja z temi myślami chodzę po tej głupiej ziemi już trzydzieści zgórą lat i tak sobie powiedziałem: „Poco masz, Arsenjuszu Kiriłowiczu, pozostawać w towarzystwie różnych świń, draniów, łapowników, idjotów, gdy możesz z rozkoszą spędzić kilka godzin dziennie z wielkimi ludźmi i to z jakimi! Z Homerem, Wergiljuszem, Owidjuszem, Ksenofontem, Demoste-nesem, Cyceronem, Platonem!"

Niestety, gdy Wołodzia przeszedł do klasy szóstej, Arsenjusz Iljin został przeniesiony do Moskwy, zabierając ze sobą panią inspektorową. Tego nie mógł zrozumieć Uljanow.

Piękny świat antyczny, wykuty w marmurze posągów, w granicie potężnych świątyń i nagle do tego świata cudów, genjuszów, wielkich wodzów i myślicieli sfrunęła głupia, kochliwa, rozpustna inspektorowa, nieinteligentna szwaczka.

Wzruszył ramionami i odrazu przestał żałować profesora.

Wyczuł nieprawdę, nieszczerość w jego życiu i w słowach.

Następcą jego był tępy kretyn, formalista i nieuk.

Profesor rosyjskiej literatury, seminarzysta Błahowidow, do rozpaczy doprowadzał Ulja-nowa. Chłopak przeczytał prawie całą literaturę rosyjską i miał o niej własny sąd. Znał klasyków i gniewał się na nich, że przeważnie pisali o szlachcie, carach i generałach. Lubił Czer-nyszewskiego, Niekrasowa, Tołstoja, Kolcowa, bo mówił o narodzie. Śmiał się z Aksakowa za jego dążenie do połączenia się Rosji ze Słowianami Zachodu. W Kazaniu spotykał zesłanych Polaków i poznał przepaść, dzielącą ich od Rosjan.

Profesor stosował metodę głuchego kapelana. Zmuszał uczniów do powtarzania nieciekawych, tendencyjnych stronic podręcznika urzędowego, nic od siebie nie dodając.

Zresztą miewał własne pomysły… Urządzał niedzielne odczyty literackie. Wychwalał tych pisarzy ojczystych, którzy szerzyli swemi utworami, wzmacniali miłość ku panującej dyna-stji, wszystkich zaś innych nazywał buntownikami i zdrajcami.

Był tak tępy, uparty i tak chciał otrzymać za swoje lojalne przekonania kolejny order i rangę, że Uljanow, zamierzający rozpocząć z nim debaty, splunął tylko i zaniechał zamiaru.

Nadał mu przezwisko: „Bydlę z orderem"; przyrosło ono do seminarzysty na cały czas jego pedagogicznej karjery.

W klasie siódmej zaszły ważne wypadki, stanowiące o życiu Włodzimierza Uljanowa.

Wakacje spędzali razem z bratem Aleksandrem, który już był studentem, pracującym nad matematyką i naukami przyrodniczemi.

Na przechadzkach Aleksander bardzo poważnie rozmawiał z młodszym bratem, podziwiał jego oczytanie, myśl głęboką i jasną logikę dowodzeń.

Opowiedział mu o rewolucyjnej partji „Woli Ludu" i przyznał się, że należy do niej.

– Chcemy – mówił Aleksander – aby cały lud nasz, a więc przedewszystkiem najliczniejszy jego odłam – włościaństwo zabrało głos w sprawach rządzenia Rosją. Musimy zmusić dynastję, aby zwołała konstytuantę, przez którą będzie ustalona forma rządzenia krajem. Wtedy dopiero zniknie ciemnota i nędza ludu – naszego męczennika uciemiężonego!

Włodzimierz słuchał.

Gdy brat skończył, spytał go:

– W jaki sposób zmusicie cara do tego? Lud nasz jest rządzony tak, jakgdyby był bezmyśl-nem stadem. Sam nie potrafi nic zrobić, bo jest nieufny i dotąd nie nauczył się iść ramię w ramię; widziałem to na każdym kroku na wsi.

– Partja szuka współczujących sobie w kołach liberalnej szlachty – odparł Aleksander. -Ona ma wpływy i potrafi dotrzeć do cara…

– Dziwi mnie to! – zawołał chłopak. – Przecież, jeżeli lud będzie miał głos, zmniejszy się dobrobyt szlachty? Ona nie podtrzyma was!

– Wtedy zastosujemy teror! – krzyknął Aleksander.

– Co dały wam bomby Żelabowa i Perowskiej? Cara Aleksandra III-go i dawny, mikołajewski, żołnierski rząd? – wzruszył ramionami Włodzimierz.

– Skąd ty o tem wszystkiem wiesz?

– Mówił mi o tem nasz nauczyciel historji – odpowiedział Włodzimierz. – Ten, którego w połowie roku przysłano do gimnazjum, Szymon Aleksandrowicz Ostapow… Ale chcę zadać ci jeszcze jedno pytanie. Powiedz, czy macie na celu dobro całej Rosji, czy tylko wło-ściaństwa??

– Co za pytanie? – zdziwił się brat. – Rzecz prosta: chodzi nam o całą Rosję, od szczytu do dołu!

Włodzimierz uśmiechnął się pogardliwie i, niedbale podnosząc ramiona, powiedział:

– Jeżeli tak – bawicie się w mrzonki!

– Dlaczego?!

– Dlatego, że wszyscy będą niezadowoleni i powstanie ciągła wewnętrzna walka. Przypuśćmy nawet na chwilę, że chłopi będą mieli przewagę w rządzie. Marzą oni tylko o jednem: zdobyć jak najwięcej ziemi. Ostapow dowodzi, że właśnie ideałem stała się zaborczość, a to dogadza dążeniom, apetytom i marzeniom całego ludu. Ale porzućmy ten temat. Interesuje mnie inna sprawa. Chłopi, uzyskawszy wpływy na rząd, ogarnięci odwieczną żądzą ziemi, odrazu wytworzą nowych obszarników, których zkolei znienawidzą i dawni posiadacze ziem i biedota wiejska. Gdzież tu zdrowy sens, jeżeli chodzi o całą Rosję, od szczytu aż do dołu?

Wybuchnął suchym śmiechem i zmrużył oczy.

Nieraz powracali bracia do tego sporu, a Aleksander zawsze musiał przyznać, że młodszy brat prowadzi go do zwątpienia w zbawienność programu „Woli Ludu". Pewnego razu Włodzimierz rzekł do brata:

– Chętnie rzuciłbym bombę w cara i jego pomocników, ale do twojej partji nie pójdę nigdy!

– Dlaczego!?

– Jest to zbiorowisko „świętych szaleńców"! Poco macie w imieniu ludu myśleć, żądać i robić? On sam potrafi w swoim czasie wrzasnąć, zagłuszając wybuchy waszych bomb, a te-ror obmyśli taki, że sam Żelabow zarumieniłby się, jak żak!

– To też Ostapow ci powiedział? – spytał Aleksander.

– Nie, to ja ci mówię! – odparł chłopak poważnym głosem. – Wiem, że tak będzie, bo nasz lud jest dziki, krwiożerczy, nikogo i niczego nie żałuje, nie ma przywiązania do przeszłości, gdyż była ona dla niego, jak i teraźniejszość, – macochą; nie ma żadnych zasad i nie zna innej przeszkody, oprócz brutalnej siły, przed którą się tylko ugnie.

Więcej już nigdy o „Woli Ludu" nie rozmawiali.

Aleksander wkrótce zaproponował bratu czytanie razem z nim dzieł Karola Marksa. Książki te odrazu porwały Włodzimierza.