Выбрать главу

– Ja też miałem na myśli praktyczne zagadnienia ekonomiczne, dlatego sądzę, że lepiej odrazu zagarnąć cały dom, niż czekać dziesięć lat, aż właściciel odstąpi za wysoką zapłatę jeden pokój w suterenie! – powiedział Uljanow.

– Jak to zrobić, jeżeli wogóle nie jest to utopją? – spytał Liebknecht.

– Jak wy macie to uczynić, – nie wiem, – odpowiedział Włodzimierz. – Powiem tylko, jak to będzie zrobione w Rosji, kraju, pozbawionym wielkich ośrodków fabrycznych, gdzie ogólna ilość robotników nie przekracza tej, jaką posiada nieomal każdy poszczególny niemiecki obwód przemysłowy. Nie mówię już o różnicy intelektualnej, towarzyszu!

– Bardzo jestem ciekaw! – odezwał się Niemiec.

– Zadam pytanie: czy nie myślicie o tem, że dobrze zorganizowana, karna i na wszystko zdecydowana grupa, rzuciwszy dobrze obmyślane hasła, zasadniczo pociągające rzesze pracujących, może dokonać rewolucji? Czy nie sądzicie, że potrafi ona rozbić istniejące społeczeństwo, przeraziwszy je terrorem bezwzględnym, i z pomocą tegoż środka ująć w swoje ręce ster władzy nad bierną i wahającą się częścią klasy, o którą chodzi? – spytał Uljanow.

– Myślę, że tak jest istotnie – mruknął Liebknecht.

– Zostanie to wykonane w Rosji! – zawołał Rosjanin. – I tylko tą drogą konspiracji i zaprzysiężenia ideologów można dojść do celu. Wcześniej czy później i Niemcy obiorą tę drogę, bo innej niema, towarzyszu! Wierzcie mi!

– Gdzież można znaleźć taką grupę idejowców? – westchnął Liebknecht, mierząc wzrokiem drobną, lecz barczystą postać stojącego przed nim człowieka o zmrużonych, przenikliwych oczach.

– „Est modus in rebus…" – odpowiedział Uljanow i rozpoczął rozmowę z Liebknechtem

0 możliwości otrzymania z partyjnej kasy niemieckich socjalistów subsydjum na szerzenie marksizmu w Rosji dla wzmocnienia wspólnego frontu bojowników o dalszy los pracujących.

Po trzytygodniowym pobycie w Niemczech, Uljanow przybył do Paryża. Miał wskazanych kilka adresów studentów Rosjan, studjujących w stolicy Francji.

Imię jego było już dobrze im znane. Pokazali mu Paryż, gdzie szczególnie zainiteresowa-ło go muzeum „des Arts et Metters" oraz bibljoteki, skąd niemal przemocą wywlekali go nowi znajomi.

– Ech! – wzdychał. – Gdybym tak mógł przewieźć to wszystko do Rosji! Pewnego dnia wpadł do niego młody student Arinkin i zawołał radośnie:

– Paweł Lafargue, wódz socjalistów francuskich, zgodził się przyjąć was, towarzyszu, na krótką rozmowę. Spieszmy się!

Uljanow roześmiał się.

– Przyjąć? Krótka rozmowa? Cóż to za burżuazyjne słowa?! Lafargue będzie rozmawiał ze mną tyle czasu, ile ja zechcę!

Pojechali do Lafargue'a.

Francuz ostrym i szyderczym wzrokiem ogarnął postać i mongolską twarz gościa.

– Czy towarzysz jest Rosjaninem? – spytał z grzecznym uśmiechem.

– Tak! – zaśmiał się Uljanow. – Mistrza z pewnością zastanowiły tatarskie rysy mojej osoby?

– Przyznam się, że tak! – odpowiedział.

– Mamy u siebie mało czystych rosyjskich typów! – odparł Włodzimierz. – Proszę pamiętać, że 300 lat byliśmy w niewoli tatarskiej. Pozostawili nam Azjaci dość niepociągające oblicza, lecz i bardzo cenne cechy charakteru. Jesteśmy zdolni do rozumowanego okrucieństwa

1 do fanatyzmu!

Lafargue z uprzejmym uśmiechem pochylił głowę i, zmieniając temat rozmowy, zapytał:

– Chciałbym wiedzieć, jaki jest właściwie poziom inteligencji socjalistów rosyjskich?

– Najbardziej inteligentni studjują i komentują Marksa – ze spokojem odpowiedział gość.

– Studjują Marksa! – zawołał Francuz. – Lecz czy rozumieją?

– Tak!

– Puff! – wykrzyknął Lafargue. – Oni go nie rozumieją! Nawet we Francji nikt go zrozumieć nie może, a jednak partja nasza istnieje już dwadzieścia lat i wciąż się rozwija!

– Rozumie zato Marksa Lafargue i inni przywódcy! – zawołał Uljanow. – To wystarczy! Masy lubią powodować się cudzym rozumem i żyć pod twardą ręką.

– Tak sądzicie, towarzyszu? Dziwnie to brzmi w ustach socjalisty! Gdzież wolność i szacunek dla kolektywu? – pytał Francuz, z coraz większem zainteresowaniem słuchając chrapliwej mowy Rosjanina, o przykrym dla paryżanina akcencie.

– Wolność jest przesądem burżuazyjnym. Kolektyw korzysta z rozumu wybitnych kierowników i to mu powinno wystarczyć! Zresztą dla dobra kolektywu – musi on być trzymany żelazną ręką – mówił spokojnie i z przekonaniem Uljanow.

– Tedy car jest idealnym typem władzy dla was, towarzyszu!

– Dla mnie – nie! Dla kolektywu, z którego wyszedł car – tak! Car nie myśli o wszechro-syjskim kolektywie, tylko o szlachcie i burżuazji… – odpowiedział Włodzimierz.

Rozmawiali jeszcze długo. Żegnając gościa, Lafargue szepnął do niego:

– Chciałbym doczekać się czasu, kiedy wy, towarzyszu, zaczniecie działać podług swego planu!

– Spodziewam się, że czas ten już się zbliża, mistrzu! – odparł Uljanow.

W kilka dni później siedział już w małej kawiarence w Genewie, zapatrzony w turkusową taflę jeziora Lemańskiego.

Przy stoliku zajęli miejsca wypróbowani rewolucjoniści rosyjscy, przebywający oddawna na wygnaniu. Byli to Plechanow – ojciec socjalizmu rosyjskiego, Akselrod – jego organizator i Wiera Zasulicz – jego sztandar.

Z szacunkiem patrzał Uljanow na surową twarz Plechanowa i jego brwi krzaczaste. Nauczył się od niego wielu potrzebnych rzeczy, czytając książki i artykuły starego rewolucjonisty w nielegalnych rosyjskich pismach zagranicznych. Wpatrywał się z uwielbieniem, z rzewną miłością w ten uparcie zaciśnięte usta, które wypowiedziały nigdy niezapomniane słowa, ognistemi głoskami zapisane w duszy Uljanowa:

– Dobro rewolucji stanowi najwyższe prawo! Pozbawienie tyranów życia nie jest morderstwem!

Wspaniałe, potężne słowa wielkiego wodza i nauczyciela! Takie zrozumiałe, drogie dla Uljanowa, bo szeptał je jeszcze ustami chłopaka, noszącego mundurek uczniowski.

Z rozczuleniem patrzał na Akselroda, – człowieka-maszynę, piszącego od rana do nocy, pędzącego od miasta do miasta, kontrolującego, doradzającego, poruszającego całym mechanizmem partji, zapominającego o sobie w płomiennym, burzliwym porywie.

Włodzimierz wywarł na wszystkich silne wrażenie. Wyczuli w nim niewyczerpane siły, nieugiętą wolę i niezwykły spryt rewolucyjny, oparty na zrozumieniu duszy warstw społecznych i okoliczności, w których wypadało działać.

Uljanow mówił mało o sprawach bezpartyjnych, tem bardziej, że odczuł chłód, którym wiało od całej postaci Plechanowa. Stary lew był gniewny na tego młodzika, który ośmielił się wyłamywać z programowych poczynań szeregowców socjaldemokracji.

Włodzimierz opowiadał o swoich wrażeniach zagranicznych. Nie skrywał swego zachwytu przed cywilizacją zachodu.

– Czegóżbyśmy dokazali przy takich środkach materjalnych i technicznych! – zawołał. -Tymczasem u nas, jeżeli mam powiedzieć szczerą prawdę, to, oprócz cara, niemamy nawet kogo ograbić. Żebrak na żebraku! Wspaniałe tu są rzeczy. Tak wspaniałe, że z bólem serca podniósłbym na nie rękę!

– Czyż w Rosji niczegobyście, towarzyszu, nie żałowali – spytał Akselrod.

– W Rosji – niczego! – odparł bez wahania. – Czegobym miał żałować? W Rosji bić i burzyć – łatwo! Bił nas od tysiąca lat ze wszystkich stron, kto chciał! Wariagi, Pieczyngi, Tatarzy, Polacy, samozwańcy, Szwedzi, nasi carowie, policja. Tysiącami palą się wsie co roku, niby fury słomy. Tysiące ludzi umiera z chorób i z głodu. Czego mamy żałować na naszej

bezgranicznej płaszczyźnie, pokrytej lasami, gliną i bagnami tundry? Naszych kurnych chat, o cuchnących strzechach ze zgniłej słomy? Tych zaduchu pełnych barłogów, gdzie ludzie wloką podłe życie obok krów i cieląt, jedzą z jednej misy, na jednem łożu mnożą się, rodzą dzieci i umierają? Naszego życia katorżników, bez idei, pełnego zabobonów: począwszy od ofiar dla domowych biesów aż do zachwytu przed zachodnim parlamentaryzmem? – Dokoła nas pustkowie, gdzie albo nas bili, albo my mordowaliśmy. A wśród tego wszystkiego – pierwotny, ciemny, jak dziewiczy las, rosyjski chłop – rab boga, rab cara i rab djabła…