Estraven odpowiedział:
— Jesteśmy wrogami na śmierć i życie, ale nigdy dotąd cię nie widziałem.
Stokven odwrócił twarz.
— Ja cię raz widziałem, dawno temu — powiedział. Chciałbym, żeby między naszymi domami zapanował pokój.
— Ja ci przysięgnę pokój — rzekł Estraven.
Złożyli sobie przysięgę i więcej nie rozmawiali, i ranny zasnął. Rano Stokvena już nie było, ale przyszli ludzie ze wsi Ebos i odnieśli Estravena do domu, do Estre. Tam nikt już nie ośmielał się przeciwstawiać woli starego księcia, odkąd jej słuszność została zapisana krwią trzech ludzi na lodzie jeziora, i po śmierci Sorve'a Therem został księciem Estre. W ciągu roku zakończył starą waśń oddając połowę spornej ziemi domenie Stok. Za to i za zabicie trzech braci z ogniska nazywano go Estravenem Zdrajcą. Ale jego imię, Therem, jest nadal nadawane dzieciom w tej domenie.
10. Rozmowy w Misznory
Następnego ranka, kiedy w swoich apartamentach w domu Szusgisa kończyłem późne śniadanie, rozległ się dyskretny brzęczyk telefonu. Włączyłem go i usłyszałem po karhidyjsku:
— Tu Therem Harth. Czy mógłbym przyjść?
— Bardzo proszę.
Byłem zadowolony, że załatwię tę sprawę od ręki. Nie ulegało wątpliwości, że między mną a Estravenem nie może być mowy o żadnych bliższych stosunkach. Mimo że przynajmniej nominalnie popadł w niełaskę i został wygnany z mojego powodu, nie mogłem przyjąć za to na siebie odpowiedzialności i poczuć się w uzasadniony sposób winnym. W Erhenrangu nie ujawnił przede mną ani swojego postępowania, ani swoich motywów i nie miałem powodów, żeby mu ufać. Wolałbym, żeby nie był związany z tymi Orgotami, którzy mnie jakby adoptowali. Jego obecność wprowadzała komplikacje i niezręczność.
Został wprowadzony do pokoju przez jednego z wielu służących. Zaprosiłem go, żeby usiadł w jednym z wielkich wyściełanych foteli, i zaproponowałem mu poranny napój. Odmówił. Nie było po nim widać skrępowania — dawno odrzucił wstydliwość, jeżeli ją kiedykolwiek posiadał — ale był pełen rezerwy, trzymał się na dystans.
— Pierwszy prawdziwy śnieg — powiedział i widząc moje spojrzenie na zasłonięte ciężką kotarą okno dodał: — Nie wyglądał pan jeszcze?
Wyjrzałem i zobaczyłem śnieg wirujący na lekkim wietrze, pokrywający bielą ulice i dachy. Przez noc spadło już kilka centymetrów. Był odarhad gor, siedemnasty dzień pierwszego miesiąca jesieni.
— Wcześnie — powiedziałem zafascynowany przez chwilę.
— Przepowiadają ostrą zimę tego roku.
Zostawiłem kotary odsłonięte. Szare, rozproszone światło zza okna padło na jego ciemną twarz. Postarzał się. Przeżył ciężkie chwile od czasu, kiedy go po raz ostatni widziałem w Erhenrangu, przy jego własnym kominku w Czerwonym Narożnym Domu.
— Tu jest to, co miałem panu przekazać — powiedziałem podając mu owiniętą w folię paczkę pieniędzy, którą położyłem na stole po jego telefonie. Wziął ją i podziękował mi z powagą. Ponieważ nie usiadłem, po chwili, wciąż jeszcze trzymając pakiet w ręku, on również się podniósł.
Czułem lekkie ukłucia sumienia, ale nic nie zrobiłem, żeby je uspokoić. Chciałem go zniechęcić do dalszych wizyt i niestety wymagało to poniżenia go.
Spojrzał mi prosto w twarz. Był, oczywiście, niższy ode mnie, krótkonogi i krępy, niższy nawet niż większość kobiet mojej rasy. A jednak, kiedy na mnie patrzył, nie miałem uczucia, że patrzy na mnie z dołu. Nie odwzajemniłem mu się spojrzeniem przyglądając się z abstrakcyjnym zainteresowaniem stojącemu na stole radioodbiornikowi.
— Nie należy wierzyć wszystkiemu, co się tutaj słyszy przez radio — powiedział miłym głosem. — Tymczasem wydaje mi się, że tu, w Misznory, będzie panu potrzebna informacja i rada.
— Odnoszę wrażenie, że jest tu dużo osób gotowych z nimi pośpieszyć.
— A dużo to dobrze, co? Dziesięciu budzi większe zaufanie niż jeden. Przepraszam, zapomniałem, że nie powinienem używać języka karhidyjskiego. — I dalej mówił już po orgocku. — Banici nie powinni nigdy używać swojego ojczystego języka, brzmi on w ich ustach gorzko. Poza tym myślę, że ten język bardziej przystoi zdrajcy, bo spływa z warg jak syrop. Panie Ai, mam prawo wyrazić panu wdzięczność. Oddał pan przysługę zarówno mnie, jak i mojemu staremu przyjacielowi i kemmeringowi Asze Forethowi, dlatego we własnym i jego imieniu skorzystam z tego prawa. Moje podziękowanie będzie miało formę rady. — Zamilkł i ja też się nie odezwałem. Nigdy nie słyszałem z jego ust tego rodzaju cierpkiej, wyszukanej uprzejmości i nie miałem pojęcia, co to oznacza. — Jest pan w Misznory kimś ciągnął dalej — kim nie był pan w Erhenrangu. Tam mówiono, że pan jest, tutaj będą mówić, że pana nie ma. Jest pan narzędziem w rękach określonej frakcji. Powinien pan uważać na to, w jaki sposób pozwoli się pan wykorzystywać. Radzę panu dowiedzieć się, kto jest w przeciwnej frakcji, i nigdy nie dać się wykorzystać przez nich, bo nie zrobią tego w dobrym celu.
Umilkł. Chciałem zażądać, żeby sprecyzował swoje słowa, ale on powiedział tylko: — Do widzenia, panie Ai odwrócił się i wyszedł. Stałem osłupiały. Ten człowiek był jak porażenie prądem elektrycznym: nie wiadomo było, co się stało i co robić.
Niewątpliwie zepsuł mi nastrój pogodnego samozadowolenia, w jakim jadłem śniadanie. Podszedłem do wąskiego okna i wyjrzałem. Śnieg padał teraz jakby mniej gęsto. Przepływał białymi obłokami i wirował jak płatki kwiatów wiśni z sadów mojej ojczyzny, kiedy wiosenny wiatr wieje wzdłuż zielonych zboczy Borlandu, gdzie się urodziłem. Na Ziemi, ciepłej Ziemi, gdzie drzewa okrywają się na wiosnę kwiatami. W jednej chwili opadło mnie przygnębienie i tęsknota za domem. Dwa lata spędziłem na tej przeklętej planecie, i teraz zaczęła się trzecia zima, zanim jeszcze odeszła jesień. Długie miesiące nieustannego zimna, lodu, wiatru, deszczu, śniegu, śniegu z deszczem, zimna w środku, zimna na zewnątrz, zimna przenikającego do kości i do szpiku kości. I cały czas zdany tylko na siebie, obcy i izolowany, bez jednego choćby człowieka, któremu mógłbym ufać. Biedny Genly, może się rozpłakać? Zobaczyłem, jak tam, w dole, Estraven wychodzi z domu na ulicę, ciemna, skrócona perspektywą postać w jednostajnej, zacierającej kontury szarobiałości śniegu. Rozejrzał się, poprawił pas swojego hiebu (był bez płaszcza) i ruszył ulicą krokiem zdecydowanym, pełnym zręczności i wdzięku, z energią, która sprawiała, że w tej chwili zdawał się jedyną żywą istotą w całym Misznory.
Odwróciłem się od okna do ciepłego pokoju. Jego luksusy wydały mi się zatęchłe i gnuśne, grzejnik, miękkie fotele, łóżko zarzucone futrami, dywany, draperie, narzuty.
Włożyłem zimowy płaszcz i wyszedłem na spacer, w ponurym nastroju, w ponury świat.
Miałem tego dnia jeść obiad z reprezentantami Obsle'em, Yegeyem i innymi poznanymi poprzedniego wieczoru, a także miałem poznać kilku nowych. Wczesny obiad jest zwykle spożywany przy bufecie na stojąco, może żeby człowiek nie miał uczucia, że spędził cały dzień siedząc za stołem. Tym razem jednak uroczyście nakryto stół, bufet zaś był oszałamiający, osiemnaście lub dwadzieścia dań zimnych i gorących, głównie z jaj sube i chlebowych jabłek. Przy bufecie, zanim zaczęło obowiązywać tabu co do rozmów, Obsle nakładając sobie na talerz górę jajecznicy powiedział:
— Ten gość nazwiskiem Mersen jest szpiegiem z Erhenrangu, a ten tam, Gaum, jest jawnym agentem Sarfu. Powiedział to tonem swobodnym, roześmiał się, jakbym zrobił dowcipną uwagę, i przesunął się do półmiska z marynowaną rybą.
Nie miałem pojęcia, co to jest Sarf.